ZABOROWSKI: Państwa nie radzą sobie z epidemią
Administracje państwowe wiedzą, że pojawienie się nowych epidemii jest tylko kwestią czasu, niemniej zawsze są zaskoczone i nieprzygotowane
Od początku XXI w. większość administracji państwowych wzbogaciła się o wyspecjalizowane komórki zajmujące się prognozowaniem przyszłości, mające za zadanie przygotowanie struktur państwa do nadchodzących wyzwań. Trend ten zapoczątkowali Amerykanie, zlecając CIA tworzenie takich raportów ponad 30 lat temu. Obecnie praktycznie każde liczące się państwo dysponuje danymi i prognozami na przyszłość. Stałym elementem takich analiz jest przewidywanie wystąpienia nowych epidemii, stanowiących zagrożenie dla życia ludzkiego i gospodarki. Prawdopodobieństwo ich pojawienia się jest rzeczą oczywistą.
Co parę lat świat konfrontuje się z nieznanymi wcześniej epidemiami, na które umiera tysiące ludzi. Obecna epidemia wirusa SARS-CoV-2 jest większa od poprzednich i bardziej przyciąga uwagę mediów, ale nie jest to pierwsza masowa epidemia, która wystąpiła w XXI w. Wystarczy przypomnieć epidemię wirusa H1N1, która wybuchła w 2009 r. i dotknęła od 11 do 21 proc. globalnej populacji, czyli od 700 mln do 1,4 mld ludzi. Ocenia się, że wirus H1N1 spowodował śmierć od 150 do 575 tys. ludzi, choć potwierdzonych laboratoryjnie przypadków jest znacznie mniej, czyli ok. 18 tys. W 2003 r. w południowych Chinach pojawił się wirus SARS, z którym powiązany jest obecnie zagrażający światu SARS-CoV-2. SARS udało się stosunkowo szybko opanować i poza Chinami, Taiwanem i Hongkongiem nie doszło do masowego rozprzestrzenienia tego wirusa, ale śmiertelność dla zarażonych SARS była na poziomie 9,6 proc., czyli sporo większym niż w przypadku obecnej epidemii (od 2 do 3 proc.).
W XX w. tragiczne żniwo epidemii było dużo bardziej dramatyczne. Grypa zwana hiszpanką zabiła ok. 50 mln osób, a niektóre dane sugerują, że rzeczywista liczba wynosiła nawet 100 mln. Hiszpańską grypą było zarażone ok. 27 proc. ludności całego świata, czyli ok. 500 mln wobec generalnej populacji sięgającej 1,9 mld w 1918 r. Tylko w USA z powodu tej choroby średnia długość życia spadła o 12 lat. Warto przypomnieć, że wirus H1N1, który zaatakował świat w 2009 r., jest mutacją właśnie grypy hiszpańskiej.
W XXI w. epidemie są szybciej opanowywane niż w poprzednim stuleciu, a ich tragiczne żniwo jest mniejsze. Niemniej pozostają one fundamentalnym zagrożeniem dla świata i najbardziej oczywistą niewiadomą wśród zagrożeń. Wydawałoby się więc, że wiedza o przeszłości i świadomość wysokiego prawdopodobieństwa pojawienia się nowych epidemii pozwoli administracjom państwowym na dobre przygotowanie się do zarządzania przewidywalnym w trakcie epidemii kryzysem służby zdrowia.
Państwa nie zdają egzaminu
Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują jednak, że struktury administracyjne w większości państw świata okazują się nieprzygotowane i niekompetentne w obliczu epidemii. I nie ma tu szczególnego znaczenia, czy mamy do czynienia z demokracjami, czy z reżimami autorytarnymi, włącznie z tymi, które doświadczyły epidemii w nieodległej przeszłości. Chiny, gdzie rozpoczęła się epidemia koronowirusa, oczekują dziś od świata gratulacji za opanowanie sytuacji w swoim kraju. W rzeczywistości w wyniku rygorystycznego stosowania kwarantanny i zamykania miast w Chinach spadła liczba zakażeń i na nowo otwarto miasto Wuhan, gdzie epidemia się zaczęła. Państwowe media chińskie promują dziś przekaz o skutecznej walce z wirusem i wystawiają sobie laurkę.
Być może faktycznie sytuacja w Chinach jest obecnie bardziej opanowana niż we Włoszech, w których, według oficjalnych danych z 19 marca 2020 r., liczba ofiar koronowirusa jest już większa (3405) niż w Chinach (3245). Przy czym należy do tych danych podchodzić ze sceptycyzmem, ponieważ autorytarne Chiny niejednokrotnie ukrywały dane o stanie zagrożenia epidemicznego. W 2003 r. Chiny miesiącami ukrywały przed światem pojawienie się epidemii SARS, którą ujawniono dopiero po tym, kiedy wirus dotarł do Hongkongu. Podobnie było w przypadku koronowirusa.
O pojawieniu się nowego groźnego wirusa, przypominającego SARS, publicznie poinformował opinię publiczną lekarz z Wuhan, Li Wenliang, 30 grudnia 2019 r. Jego post opublikowany na portalu WeChat został natychmiast ocenzurowany, a autor został zmuszony przez policję do publicznego pokajania się. Wkrótce sam Li Wenliang został zarażony i stał się ofiarą koronowirusa. Przez pierwsze tygodnie 2020 r. Chiny ukrywały przed światem i własną opinią publiczną istnienie wirusa, którym zarażały się w tym czasie tysiące Chińczyków.
Stany Zjednoczone, gdzie analitycy od dawna ostrzegali przed pojawieniem się nowej śmiercionośnej epidemii, i które same były w epicentrum epidemii wirusa H1N1, okazały się również nieprzygotowane na kryzys wywołany koronowirusem. Prezydent Trump, zamiast mobilizować obywateli do bardziej odpowiedzialnego zachowania i ostrożności, do niedawna jeszcze twierdził, że wirus został wymyślony przez liberalne media i że jest mniej groźny od zwykłej grypy. W konsekwencji, gdy w USA pojawił się wirus, były zupełnie na niego nieprzygotowane, co spowodowało radykalny wzrost liczby zakażeń, przypominający swoją trajektorią sytuację z Włoch.
Wirus w Polsce: państwu brakuje konsekwencji
W Polsce sytuacja epidemiologiczna wydaje się dziś bardziej opanowana niż w innych państwach europejskich. Relatywnie wcześnie rząd zdecydował o podjęciu radykalnych kroków – zamknięto szkoły, uczelnie, restauracje i granice oraz zabroniono organizowania imprez masowych. Państwo dość skutecznie narzuca obywatelom rygory związane z nadzwyczajną sytuacją.
Znacznie gorzej sytuacja wygląda pod względem przygotowania państwa do udzielania obywatelom pomocy i doposażenia służby zdrowia. Masek chroniących przed zakażeniem brakuje nawet w szpitalach, przyjazne dla skóry środki do dezynfekcji są trudno dostępne i brakuje oczyszczonego etanolu, który jest niezbędnym komponentem takich środków.
Ale największym problemem jest brak spójności przekazu w sferze społecznej i politycznej. Z jednej strony rząd wzywa obywateli do pozostania w domach i poddaniu się rygorom sytuacji nadzwyczajnej. Z drugiej strony rządzący nadal uparcie twierdzą, że wybory prezydenckie są niezagrożone i odbędą się zgodnie z kalendarzem wyborczym, czyli 10 maja.
Obywatele mają prawo czuć się w tej sytuacji skołowani: mają poddawać się samoizolacji czy iść na wybory? Ponadto jest rzeczą oczywistą, że w sytuacji kryzysu dotykającego wszystkich obywateli, zainteresowanie polityką schodzi na dalszy plan, a wybory przestają być obywatelskim świętem.
Inglot Sp. z o.o. zwiększa produkcję żelu do mycia rąk
Niestety w każdym kraju polityka ma negatywny wpływ na zdolność państwa do strategicznego myślenia i działania. Chińczycy borykają się z epidemią po raz drugi w ciągu 20 lat, a państwo nadal reaguje, ukrywając prawdę przed światem i swoimi obywatelami. W USA prezydent Trump wybrał nieprzyjmowanie do wiadomości zagrożenia, co może wpłynąć negatywnie na jego reelekcję. W Polsce partykularne interesy polityczne przeważają nad dbałością o zdrowie obywateli. W większości krajów na świecie jest podobnie. I dlatego, choć odpowiednie agendy rządowe powinny być przygotowane na wybuch globalnej epidemii, to w rzeczywistości zawsze są zaskoczone i nieprzygotowane.
Marcin Zaborowski – redaktor naczelny „Res Publiki Nowej”.
Fot. Duncan c via Flickr (CC BY-NC 2.0)