Zmiana systemowa: cud wciąż nieopisany

Polska transformacja to „jeden z największych politycznych cudów XX wieku”. Ciężko o bardziej jaskrawy przejaw kapitulacji zrozumienia. Czy po przeszło dwudziestu latach nadal jesteśmy skazani na aurę niedomówień i założenia przyjmowane na wiarę? Słowa Francisa […]


Polska transformacja to „jeden z największych politycznych cudów XX wieku”. Ciężko o bardziej jaskrawy przejaw kapitulacji zrozumienia. Czy po przeszło dwudziestu latach nadal jesteśmy skazani na aurę niedomówień i założenia przyjmowane na wiarę?

Słowa Francisa Fukuyamy zamieszczone na okładce zbioru „Wielka transformacja – zmiany ustroju w Polsce po 1989 roku” przychodzi uznać za dość przekorny sposób promocji pozycji naukowej. Niestety, lektura książki w jedynie umiarkowanym zakresie uwalnia od konieczności odwoływania się do czynników przekraczających ziemską przyczynowość zjawisk.

Refleksja nad zmianą systemową w Polsce ostatnich dekad niefortunnie została zamknięta w wygodnym i nośnym, lecz silnie ograniczonym paradygmacie transformacji ustrojowej. Pozór wyjaśnienia oferowany przez ten sposób myślenia wynika głównie z powabu jego uniwersalności i wyważenia. Transition to democracy jako koncepcja intelektualna umożliwia zachowanie złotego środka, zdaje się doskonale łączyć skrajności wpisane w proces zmiany na drodze konsensusu – rewolucję z reformą, a ciągłość z zerwaniem.

Ceną za umiarkowanie jest jednak niezadowalający poziom wyjaśnienia procesów zmiany na systemowym poziomie. W praktyce tranzytologia nakłada na tok myślenia cały szereg zastrzeżeń, ograniczeń i pułapek intelektualnych. Ograniczając uwagi tylko do dwóch głównych warto wspomnieć o żelaznym uścisku cezury roku 1989 i wymuszeniu teleologicznej perspektywy w związku z normatywnym charakterem paradygmatu. Decydują one o fragmentaryzacji refleksji nad zmianą ustrojową uniemożliwiającą jej całościowe wyjaśnienie – poprowadzenie nici interpretacji od przyczyn upadku komunizmu po budowę stabilnej demokracji.

Lata 90-te: „międzysystemowe zawieszenie” czy „swoistość ustrojowa”

Analizy pozostające w kręgu pola grawitacyjnego tranzytologii w większym stopniu niż na przeszłość orientują się na przyszłości – punkt docelowy przemiany systemowej. Funkcjonowanie państwa dobry PRL, zasady rządzące światem ówczesnej polityki i dynamika ich przemian konsekwentnie ulokowane zostają poza nawiasem zainteresowań. Co znamienne sam moment przełomu w dużej mierze będzie traktowany jako dany, niewymagający wyjaśnienia i rozpoczynający nowy, niekoniecznie zdeterminowany przeszłością rozdział.

Pułapki związane z tym sposobem myślenia najpełniej ujawnia pytanie o niedostatki demokracji już po 1989 roku. Model transformacji zwykle odsyła w tym miejscu do koncepcji okresu przejściowego („międzysystemowego zawieszenia”), chwilowych aberracji, które wynikają z niepełnego wcielenia w życie ideałów demokracji i rynku. Taki tok rozumowania nie pozostawia, przykładowo, miejsca na koncepcję „kapitalizmu politycznego” – jako systemowej koncepcji ciągłości w zmianie – a kieruje uwagę na niską kondycję klasy politycznej lub napotkane opory społeczne. Te ostatnie ujmowane będą w kategoriach patologii wyjaśnianych na poziomie charakterologicznym, mentalnym, bądź w najlepszym wypadku, zasilą bilans „kosztów społecznych” wprowadzenia rynku. PRL i jego dziedzictwo pozostają poza kręgiem podejrzeń ze względu na siłę cezury roku 1989. Założenie to na poziomie publicystyki zdecyduje o skłonności do krytyki polskich przywar narodowych – od rewanżyzmu i braku tolerancji począwszy, na kłótliwości i roszczeniowości wobec państwa skończywszy. O tyle też tranzytologiczny tok rozumowania ujawnia największą słabość w odniesieniu do analiz systemowych i instytucjonalnych – ostatecznie wyjaśnienie sięgające po czynnik ludzki przychodzi uznać za przyznanie się do słabości rodzimych instytucji i refleksji nad ich funkcjonowaniem.

Okres PRL w ramach optyki transformacji ustrojowej nie będzie analizowany jako strukturotwórczy, silny system społeczny. Starając się o uogólnienie, czas komunizmu zostanie zredukowany do kategorii „dymorfizmu wartości”, która nie naruszy sfery wartości i interesów makrostrukturalnych społeczeństwa. Niechęć do systemu komunistycznego, przywiązanie do idei własności i rynku oraz zdolność do funkcjonowania w warunkach demokracji są uznawane za stabilne i niezmienne elementy, które niejako na nowo ujawnią się wraz z finalnym odrzuceniem niechcianego ustroju.

Braki i niedociągnięcia widoczne we wstępnym okresie budowania demokracji zestawione razem, w myśl ujęcia tranzycyjnego, mogą złożyć się wyłącznie na „chaos okresu przejściowego” nie generujący nowej, odmiennej „swoistości ustrojowej”. Model konsekwentnie uniemożliwia postawienie diagnozy o „postkomunizmie” (Staniszkis), „ukrytej rzeczywistości” (Zybertowicz), „demokracji negocjacyjnej” (Mokrzycki), czy choćby „przedwczesnej konsolidacji” (Rychard). Tranzytologiczny sposób myślenia interpretując proces zmian w kategoriach powolnej konsolidacji nieodzownej demokracji, widzi wszelkie źródła niepowodzeń jako braki, wypaczenia i zaniechania, a nie kumulację cech o charakterze systemowym.

Już na początku bieżącego stulecia doprowadziło to m.in. E. Mokrzyckiego do postawienia pytania „dlaczego jest tak kiepsko, skoro z przesłanek teoretycznych wynika, że powinno być znakomicie?”

Zrozumienie: konieczność wyjścia poza schemat

Lektura „Wielkiej transformacji” skłania do przynajmniej dwóch istotnych wniosków w stosunku do próby stworzenia całościowej koncepcji transformacji ustrojowej.

Po pierwsze, po raz kolejny dowodzi, że wszystko, co cenne i unikalne w skali światowej socjologii w odniesieniu do polskiej przemiany ustrojowej powstało w opozycji do paradygmatu transition to democracy. O słabości tranzytologicznego stylu wyjaśniania w szczególności decyduje cezura roku 1989. Za jej sprawą analizy przemian ustrojowych muszą mierzyć się z opisem lat 90-tych bez możliwości ujęcia przyczynowości procesów przekraczających granicę wyznaczoną obradami okrągłego stołu. O tyle też cenne są wszelkie, nawet obarczone kosztem uogólnień, narracje sięgające do minionego ustroju. Z dzisiejszej perspektywy paradygmat transition to democracy rozczarowuje, oferuje wyjaśnienie na niskim poziomie oraz okazuje się zaskakująco niesamodzielny intelektualnie. Lokując przyczyny związane z upadkiem komunizmu poza obszarem analizy, zdecydowanie zbyt wiele – wracając do promujących zbiór słów Fukuyamy – bierze się tu na wiarę.

Po wtóre, pozostawienie minionego okresu poza nawiasem rozważań wyłącznie pozornie uwalnia od balastu komunistycznej przeszłości. Po 1989 roku, w opozycji do świetnych kompleksowych analiz przeprowadzonych jeszcze w latach 80-tych, złożoność PRL została zredukowana, a pamięć o nim podporządkowana potrzebom teleologicznie zorientowanych paradygmatów. W praktyce okazuje się, że jakakolwiek teoria zmiany systemowej nie jest możliwa bez rozwiązania zagadki końca komunizmu – został obalony czy upadł? O tyle też jest wielką szkodą, że tak rzadko w dyskusji powracają interpretacje dynamiki systemu i przemian politycznych lat 80-tych oraz stawiane wówczas tezy. (W szczególności warto przypomnieć „Ontologię socjalizmu” czy „Nierealny socjalizm”.)

Niestety przełamanie fatum transition to democracy nie przełożyło się na całościowe i spójne wyjaśnienie zmiany ustrojowej. Tu nadal jesteśmy zdani wyłącznie na samodzielny wysiłek i interpretację łączącą istniejące teorie cząstkowe. Nie wydaje się jednak by był to powód wystarczający do kapitulacji na rzecz kategorii cudu. Przykład pierwszej „Solidarności” dowodzi, że aura niedopowiedzenia nie sprzyja zrozumieniu oraz konsensusowi pamięci.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa