Źle urodzone czy źle wymyślone? Próba obrony bloków

Większość polskich blokowisk nie wyróżnia się ani pod względem urbanistycznym, ani przez oryginalne rozwiązania architektoniczne. Umieszczanie ich wyłącznie w kontekście peerelowskim jest jednak dużym uproszczeniem. Pojawienie się po II wojnie światowej wielkich osiedli, zwanych potocznie […]


Większość polskich blokowisk nie wyróżnia się ani pod względem urbanistycznym, ani przez oryginalne rozwiązania architektoniczne. Umieszczanie ich wyłącznie w kontekście peerelowskim jest jednak dużym uproszczeniem.

Pojawienie się po II wojnie światowej wielkich osiedli, zwanych potocznie blokowiskami, na zawsze zmieniło krajobraz Europy. Codzienne życie większości mieszkańców polskich miast toczy się właśnie na blokowiskach – nie powinno więc dziwić zainteresowanie badaczy, ale i artystów, tym specyficznym rodzajem przestrzeni miejskiej.

(CC BY-NC-ND 2.0) by spondzone/ Flickr.com

Dużą popularność zyskało za sprawą publikacji Filipa Springera pojęcie „źle urodzonych”, odnoszące się do modernistycznych budynków, które po transformacji ustrojowej 1989 roku „popadły w niełaskę”, zaniedbywane, często nawet burzone przez negatywne skojarzenia z poprzednim systemem politycznym. Określenie „źle urodzone” jest przywoływane najczęściej w kontekście wybitnych obiektów architektonicznych takich jak warszawski Supersam czy dworzec w Katowicach; w książce Springera pojawia się kilka osiedli mieszkaniowych (osiedle za Żelazną Bramą czy realizacje Heleny Skibiniewskiej), są to jednak przypadki wyjątkowe. Większość polskich blokowisk nie wyróżnia się ani pod względem urbanistycznym, ani przez oryginalne rozwiązania architektoniczne – można się jednak zgodzić z Filipem Springerem, że umieszczanie ich wyłącznie w kontekście peerelowskim jest dużym uproszczeniem.

W USA i Europie Zachodniej wielkie osiedla modernistyczne mają złą prasę co najmniej od początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku; uważa się powszechnie, że wielopiętrowe, monotonne bloki nie tylko nie pozwalają na nawiązywanie więzi sąsiedzkich, ale wręcz sprzyjają rozwojowi przemocy i przestępczości. Najlepszą ilustracją tego zjawiska jest bez wątpienia wyburzenie osiedla Pruitt-Igoe w St. Louis, które to wydarzenie krytyk architektury i piewca postmodernizmu Charles Jencks nie bez satysfakcji nazwał „pogrzebem architektury modernistycznej”. Efektowny widok sypiących się jak domki z kart wysadzanych bloków stał się niemal ikoniczny (został np. wykorzystany w „Koyaanisquatsi” Godfreya Reggio), należy się jednak zastanowić, czy znowu, tak jak w przypadku piętna „źle urodzonych”, nie mamy do czynienia z uproszczeniem. Po pierwsze: na ile problemy społeczne osiedli amerykańskich czy francuskich są związane z ich planowaniem, po drugie: czy możemy mówić o podobnych mechanizmach w przypadku osiedli polskich? Wydaje mi się, że w znalezieniu odpowiedzi na te pytania może pomóc prześledzenie historii idei modernistycznej oraz prób jej realizacji.

Osiedla Pruitt-Igoe w St. Louis przed wyburzeniem

Modernistyczne miasto – źródła

Kiedy mówimy o modernistycznym planowaniu – od razu pojawia się nazwisko Le Corbusiera; przy założeniach mieszkaniowych bardzo często przywołuje się koncepcję miasta-ogrodu Ebenezera Howarda. Każdy z nich stworzył koncepcje, które udało się wypromować dzięki sprawnie napisanym książkom i licznym wystąpieniom; koncepcje te jednak ani nie pojawiły się znikąd, ani nie były jedynymi radykalnymi wizjami miast w swoich czasach.

Założenia ruchu modernistycznego, sformułowane w 1933 w Karcie Ateńskiej, postulowały stworzenie nowego typu przestrzeni miejskiej: z domami luźno stojącymi wśród zieleni oraz wyraźnie wydzielonymi strefami funkcjonalnymi. Postulat wprowadzenia zieleni do miasta nie jest niczym nowym w europejskiej myśli urbanistycznej – już w kilku zdaniach, które planowaniu miast poświęca Witruwiusz, możemy znaleźć troskę o dostęp do zdrowego powietrza. Jednym z ważniejszych powodów, dla których myśliciele renesansowi tworzyli projekty miast idealnych, była potrzeba stworzenia środowiska zdrowszego niż ciasne i przeludnione miasta średniowieczne, np. u Filaretego wiele uwagi poświęca się odprowadzaniu ścieków i budowie łaźni; w traktatach renesansowych pojawia się również po raz pierwszy koncepcja wprowadzenia do miasta zieleni nie tylko w postaci prywatnych ogrodów przy rezydencjach, lecz w postaci ogólnodostępnych parków i drzew sadzonych wzdłuż ulic.

W drugiej połowie dziewiętnastego wieku temat przeprojektowania miast staje się znów nośny; nieprzypadkowo – gwałtowny rozwój wielkiego przemysłu to zmiany w strukturze społecznej (napływający do miast ludzie tworzący nową klasę – proletariat) czy krajobrazie (kominy fabryk stają się nowymi dominantami w przestrzeni miast), z którymi szybko przestaje sobie radzić tradycyjna struktura miejska. Miasto dziewiętnastowieczne to piekło – duszne (fabryki sąsiadują przecież z domami!) i pełne nierówności, co znakomicie widać np. w opisach Londynu Dickensa czy Paryża u Zoli. Utopiści – od wczesnego Fouriera po Howarda czy Soria y Matę, autora koncepcji miasta liniowego, byli w zasadzie anty-miejscy. Postulowali oni zmniejszenie ośrodków miejskich, ograniczenie liczby mieszkańców miast oraz rzadką, wygodną zabudowę jednorodzinną. Szczególnie idea Howarda znalazła szeroki odzew w Stanach Zjednoczonych oraz Europie przełomu wieków. Czy możemy więc stwierdzić, że miasto-ogród jest zapowiedzią dwudziestowiecznych osiedli mieszkaniowych? Odpowiedź będzie twierdząca w przypadku willowych założeń w typie Podkowy Leśnej czy kolonii na Sadybie, wydaje się jednak, że osiedla WSM czy Bródno mają innego przodka – jest nim Miasto Przemysłowe (la Cite Indrustrielle) francuskiego architekta Tony’ego Garniera.

la Cite Indrustrielle, Tony Garnier

Dlaczego projekt Garniera, powstały na początku dwudziestego wieku jako rezultat rzymskiego stypendium dla młodego architekta, jest taki ważny? Otóż możemy w nim zaobserwować zjawiska kluczowe dla urbanistyki dwudziestowiecznej. Po pierwsze, postulat strefowania – Garnier na swoich swoich rysunkach wyraźnie podzielił obszary miasta pod względem funkcji, wydzielając dzielnice przemysłowe, biurowe oraz mieszkalne. Po drugie – plan, który nie był podporządkowany kryteriom estetycznym (układ koncentrycznych kolonii Howarda, warstwy wzdłuż linii kolejowej Soria y Maty itp.), tylko wiązał się ze szczególnymi warunkami klimatycznymi i kształtem terenu. Garnier uzależniał np. wzajemne położenie stref mieszkalnych i przemysłowych kierunkami wiatru czy ewentualną różnicą poziomów, by dodatkowo chronić mieszkańców przed zanieczyszczeniami. Wreszcie, wykorzystanie nowoczesnych technologii – większość projektów idealnych miast dziewiętnastowiecznych opierało się na szybkim i dostępnym transporcie kolejowym, architekt Miasta Przemysłowego idzie jednak dalej i proponuje wykorzystanie przemysłowych technologii również do budowy domów; na jego rysunkach budynki wciąż nie są wysokie, jednak ich surowa forma wynikająca z właściwości nowego materiału – żelbetu – wyraźnie odróżnia je od jednorodzinnych domów znanych z wcześniejszych projektów. Ważne są również socjalistyczne korzenie projektu Garniera – w odróżnieniu od kamienic czynszowych, których forma oddawała klasowy charakter społeczeństwa kapitalistycznego, mieszkańcy Miasta Przemysłowego mieli tworzyć społeczeństwo bezklasowe, w którym różnice w poziomie życia zostaną zniwelowane, a każdy uzyska dostęp do światła, powietrza i zieleni.

Późniejsze pomysły Le Corbusiera były oczywiście efektowne i bardziej radykalne, lecz u źródeł jego ville radieuse leży właśnie koncepcja Garniera, w którego Lyońskim atelier młody Corbusier odbywał praktyki.

Fałszywy mit złego urodzenia

Idee modernistycznego planowania miast nie objawiły się więc w próżni, były raczej owocem europejskiej tradycji urbanistycznej – możemy powiedzieć, że blokowiska pochodzenie mają raczej szlachetne. Określenie Filipa Springera odwołuje się jednak do urodzenia, dlatego też w tym rozdziale postaram się krótko przedstawić moment, w którym modernistyczne plany zaczęły być wcielane w życie.

Wielkie osiedla mieszkaniowe pojawiły się w Europie dopiero po II wojnie światowej. Wcześniej eksperymentalne założenia mieszkalne pojawiały się w znacznie mniejszej skali – albo fundowane przez postępowych fabrykantów (np. katowicki Giszowiec), albo w ramach projektów spółdzielczych (warszawskie WSM czy TOR). Dopiero potrzeba odbudowy wielu miast kontynentu po ostatniej wojnie dała projektantom możliwość realizacji swoich zamierzeń – według wytycznych Karty Ateńskiej budowano po obu stronach nowo powstałej Żelaznej Kurtyny. Również powojenny wyż demograficzny był doświadczeniem ogólnoeuropejskim; w Polsce lat sześćdziesiątych powstają osiedla takie jak Za Żelazną Bramą czy katowicki „Tauzen”, we Francji zaś olbrzymie kompleksy HLM (habitation à loyer modéré – mieszkania o przystępnych czynszach). Ciekawe jest porównanie osiedli polskich z francuskimi. Często narzeka się na małe metraże polskich mieszkań – mieszkania w HLM miały zbliżony standard, a dwupoziomowe studia z tarasami występowały jedynie w kilku jednostkach mieszkaniowych Corbusiera, które są jednak wyjątkami. Przechadzając się po podparyskich osiedlach – miastach typu Vitry-sur-Marne, możemy docenić ilość zieleni i przestrzeń blokowisk warszawskich. Z modernistycznymi założeniami we Francji wiąże się jeszcze jeden problem – mieszkali w nich tylko ludzie niezamożni, często imigranci z dawnych kolonii francuskich – wielkie osiedla stały się więc przestrzenią konfliktów klasowych i kulturowych, często zmieniały się w zaniedbane getta. Problem gettoizacji nie pojawia się tak wyraźnie w kontekście polskim (i to nie tylko dlatego, że Polska nie miała kolonii) – przez politykę meldunkową władz, a może dzięki niej, na polskich blokowiskach zamieszkali obok siebie robotnicy, inteligenci i urzędnicy. Również rozwarstwienie majątkowe (nie licząc nielicznej przecież elity partyjnej) było w Polsce Ludowej mniejsze niż w społeczeństwach kapitalistycznych.

Widzimy więc, że istniejące blokowiska nie są dziećmi komunizmu, lecz zjawisk ogólnoeuropejskich – odbudowy i powojennego wyżu, a paradoksalnie osiedla mieszkaniowe (bo już nie obiekty użyteczności publicznej) wybudowane w PRL były pod pewnymi względami urodzone lepiej niż ich rówieśnicy na Zachodzie.

Fałszywy mit złego funkcjonowania

Krytyka osiedli z wielkiej płyty odnosi się do dwóch warstw: architektonicznej, a więc kształtu budynków i rozplanowania mieszkań, oraz urbanistycznej – najczęściej zarzuty odnoszą się do skali założeń i nadmiaru przestrzeni między budynkami.

Największą bolączką życia w blokach są niskie metraże mieszkań powodowane drastycznymi normami powierzchni dyktowanymi przez władze, ale i wynikające z założeń modernistycznych projektantów – postulowano racjonalne wykorzystanie przestrzeni tak, by na każdą z funkcji domowych przypadało dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba. Doskonale widać to w regularnie wznawianym podręczniku projektowania Neuferta, w którym wskazane są właściwie tylko wymiary minimalne krzeseł, kuchni, przykładowych mieszkań i szpitali. Małe mieszkania można tłumaczyć kontekstem, w jakim powstawały wielkie osiedla, jak również względami ekonomicznymi – warszawskie Bródno na przykład było projektowane dla stu tysięcy mieszkańców, nic dziwnego, że mieszkania były niewielkie! Zwróćmy zresztą uwagę na to, że w przeciwieństwie do Związku Radzieckiego, mieszkania w polskich blokach były ciasne, ale zapewniały dostęp do własnej kuchni i łazienki; szczególnie w latach tużpowojennych mieszkanie w nowym bloku było luksusem; Beata Chomątowska w Stacji Muranów cytuje jednego z mieszkańców „dzikiego zachodu”, który wraz z dwiema innymi rodzinami gnieździł się w jednym starym pokoju i patrzył na nowo wybudowane domy Muranowa – „Tam było życie. Tu była gruźlica”.

Krytyka dotyczy również przestrzeni osiedli. Jednak obiegowe pojęcie „betonowej pustyni” odpowiadało być może rzeczywistości pierwszych lat po wybudowaniu osiedli, gdy między blokami było błoto i prowizoryczne chodniki, jak w serialu Alternatywy 4. Po wielu latach, kiedy drzewom udało się urosnąć, ludzie zaczynają doceniać luźniejszą zabudowę – np. mieszkańcy Służewia nad Dolinką protestowali przeciwko zagęszczaniu ich osiedla nowymi inwestycjami. Gdy mówimy o blokowiskach jako zjawisku jednolitym, dokonujemy oczywiście uproszczenia, bo ich założenia bywają bardzo różne – od ustawianych „pod linijkę” budynków Żelaznej Bramy po finezyjny układ ursynowskich podwórek – ale wyrośnięte drzewa i coraz częściej zadbana zieleń są w stanie uatrakcyjnić każdą przestrzeń. Wydaje się, że również krytykowane przez wielu pastelowe kolory tynków ocieplanych bloków pozwalają lepiej oswoić „ponure” dotąd blokowiska. Projektowane usługi, których często brakowało w peerelowskich osiedlach, szybko pojawiły się w nowym systemie – przykładem może być wybudowane na przełomie wieków centrum Ursynowa (wzdłuż alei KEN), które, co ciekawe, doskonale wpisuje się w wizję projektantów osiedla z lat siedemdziesiątych!

Osiedle za Żelazną Bramą (CC BY-NC-SA 2.0) by mammal/Flickr

Można mieć zarzuty do sposobu projektowania blokowisk, lecz czy nie wynikało ono z potrzeb i możliwości swoich czasów? Być może kosztem wielkości pokojów można wybudować więcej mieszkań, które zapewniały ludziom pewien podstawowy poziom komfortu i higieny? Wydaje się, że blokowiska padły ofiarą pewnego stereotypu. Podobnie jak filmy o Śląsku są najczęściej kręcone jesienią, na czarno-białej taśmie i z nieczynnymi szybami w tle, tak osiedla z wielkiej płyty pokazuje się jako zamazane graffiti i zdewastowane przestrzenie, po których snują się nastolatki bez nadziei na lepszą przyszłość. Takim obrazem operują filmy takie jak Blokersi czy ostatnio głośne Jesteś Bogiem (który swoją drogą eksploatuje równolegle stereotyp bloków i Śląska) – pamiętajmy jednak, że często wykorzystywana w budowie tego stereotypu kultura hiphopowa to równie często afirmacja życia i wspólnoty koleżeńskiej na osiedlu (np. Trzyha, Warszafski Deszcz czy Molesta), a bujnej zieleni mogą mieszkańcom blokowisk pozazdrościć ci, którzy wyprowadzili się do grodzonych osiedli.

Co robić?

Za projektami wielkich osiedli stało przekonanie, że odpowiednia architektura będzie w stanie stworzyć nowego człowieka i życie w powszechnym szczęściu. Tak się oczywiście nie stało, ale nieprawdą są również zarzuty zagorzałych krytyków modernizmu, że ich architektura powoduje przemoc i problemy społeczne. Życie jest jednak bardziej skomplikowane; ludzie, którzy mieli być przez przestrzeń blokowisk kształtowani, stawiają jej opór, ale i wchodzą z nią w dialog, żyją w niej – burzą ścianki ślepych kuchni i sadzą kwiaty przed domami. Twierdzenie, że blokowiska mają niewłaściwy rodowód, czy że ich powstanie było złą decyzją/błędem, jest nie tylko zbyt proste, ale i krzywdzące.

Można powiedzieć, że obecnie trwa swego rodzaju moda na bloki. Blokowiskami zajmują się artyści (twórczość Pawła Althamera od lat jest poświęcona mieszkańcom Bródna) oraz organizacje takie jak stowarzyszenie Odblokuj, które aktywizuje osiedla warszawskie. Nawet taki moloch jak katowicka Superjednostka stał się przedmiotem zainteresowania, a w tworzenie przedstawiającego go projektu fotograficznego zaangażowano również mieszkańców. Szukanie lepszych stron życia w blokowiskach, działania zmierzające do poprawy warunków mieszkania wydają się dobrym trendem. Mieszkamy i będziemy mieszkać w blokowiskach, które mają swoje wady; długo jeszcze nie będziemy bloków burzyć, szukajmy więc ich dobrych stron, działajmy! Moda, która może pomóc wielu ludziom polubić przestrzeń ich życia to moda, za którą jestem gotów iść.

 

Beata Chomątowska, Stacja Muranów, Czarne, Wołowiec 2012.
Charles Jencks, Architektura Postmodernistyczna, tłum. Barbara Gadomska, Arkady, Warszawa 1987.
Myśliciele, kronikarze i artyści o sztuce. Od starożytności do 1500 roku, pod redakcją Jana Białostockiego, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001.
Filip Springer, Źle Urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u, Karakter, Kraków 2012.
Jakub Wujek, Mity i utopie architektury XX wieku, Arkady, Warszawa 1986.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa