Zdrowy rozsądek w czasach żałoby
Jak i czy w ogóle można mówić rozsądnie, a co dopiero zachowywać się rozsądnie, gdy miotają nami silne przeżycia? Żałoba narodowa jest przecież czymś strasznym, wprawia w osłupienie, rozsądek w zachowaniu wydaje się wręcz nieprzyzwoitością... […]
Jest w tym ziarno prawdy – nasze najbardziej autentyczne przeżycia pojawiają się od razu, w chwili zderzenia się ze straszną wiadomością. Nie ma wtedy czasu na refleksję. Ale niedługo potem do emocji dołącza się osąd – zadajemy sobie pytania, szukając przyczyn – dlaczego, czemu oni, a nie my i wreszcie, jakie wnioski wyciągniemy my, którzy tu nadal jesteśmy. I temu “chłodnemu osądowi” także towarzyszą różne emocje. Co więcej, w wyniku racjonalnej analizy pojawiają się nowe emocje, takie które wcześniej się nie pojawiły, emocje bardziej uporządkowane, ale może nawet silniejsze niż te pierwsze, często emocje dojrzalsze, bo przemyślane. Emocje mogą być mniej lub bardziej rozumne. Prawdziwie przeżywane nie giną, jeśli są prowadzone przez rozum. Szybko zapominamy tylko o tych uczuciach, które przypadkiem i niepostrzeżenie nas musnęły i nie zajęły nas na tyle, by przez chwilę nad nimi pomyśleć. Emocje są dla nas ważne o tyle, o ile skłaniają nas do przemyśleń. Nie bójmy się więc poddać konieczności przemyślenia czegoś, bo staniemy się przez to “bezduszni”.
Skoro o duszy mowa, spójrzmy, jak na związek emocji i rozumu zapatrywał się teoretyk duszy, Platon. Filozof przedstawia metaforę rozumu jako woźnicy, sterującego zaprzęgiem dwóch koni – białego, symbolizującego namiętności pozytywne i czarnego, symbolizującego namiętności negatywne. Rozum–woźnica może prowadzić powóz tylko dlatego, że konie go ciągną. Emocje właśnie pojawiają się najpierw, są motorem naszego działania, ale to rozum decyduje, w którym kierunku one pójdą. Rozum-woźnica musi raz je powściągać, a raz dać im upust. Chodzi o to, by osiągnąć cel. Rozwijając tę metaforę, możemy dojechać na wyżyny poznania albo zbłądzić. Wyżyny są zawsze intelektualno – emocjonalne, gdyż to rozum prowadzi emocje ku nowym terenom.
Rydwan, kierowany przez rozum może symbolizować każdego z nas, albo nas wszystkich, grupę ludzi tworzącą państwo. Mądre kierowanie emocjami społeczeństwa jest w trudnych czasach zadaniem i obowiązkiem polityków i czwartej władzy, mediów.
Dziś nie mam wątpliwości, że pozwolenie na siedmiodniową żałobę nie było decyzją mądrego woźnicy. Co więcej było decyzją sztucznie hamującą naturalny proces przeżywania tragedii.
Ogłoszenie tragedii żałobą narodową wiązałosię z zezwoleniem na to, by czas przeznaczony na refleksję został całkowicie zapełniony eventami i audycjami, które wyolbrzymiiły do monstrualnych rozmiarów i tak już silne emocje związane ze stratą, strachem i smutkiem. Publiczne ogłoszenie żałoby zaraz po tragedii kazało nam przeżywać ją publicznie, choć jeszcze nie byliśmy z nią oswojeni prywatnie. Przeżywanie tragedii na forum publicznym kradnie czas odpowiedni dla indywidualnych refleksji, które niekoniecznie, choć i tak bywa, wyłaniają się we wspólnym przeżywaniu. Nakaz uczestnictwa w publicznej żałobie zablokował późniejsze refleksje w sferze publicznej oparte na pewnych przemyśleniach, zablokował dyskusje, zatrzymując debatę na etapie pojawiających się jak mantra emocjonalnych haseł.
Przeżywanie żałoby nie powinno mieć charakteru politycznego, a taki charakter nadała jej odgórna decyzja państwa i Kościoła. I to zabiło naturalny odruch społecznego współczucia. Jeśli decyzja władz miała spełnić rolę symboliczną, żałoba mogłaby potrwać jeden-dwa dni, przypadające na przykład na dni pogrzebów. Symboliczny wymiar tragedii zaginął, a wzniecony i wzmożony został niepokój, strach i nienawiść, gdyż przeżywanie żałoby zyskało wymiar polityczny. Otwarcie Pałacu Prezydenckiego stworzyło wokół pary prezydenckiej niepotrzebną aurę świętości i bohaterstwa, która budzi kontrowersje natury moralnej i politycznej. Moralnej, gdyż pojawia się pytanie o zasadność wyniesienia prezydenta i jego żony do rangi bohaterów narodowych z racji tragicznej śmierci. Ponadto, wręcz nienaturalna cześć, jaką oddawały tłumy przyjeżdżające do Warszawy, była daleka od głębokiego przeżywania tragedii, a bardziej przypominała pielgrzymkę do miejsca zmarłej osoby, która w niedalekiej przyszłości zostanie uznana za świętą. W wyniku takiej sytuacji znacznie przesunął się akcent upamiętniania tragicznego wydarzenia i jego ofiar w kierunku gloryfikacji ofiar, a pary prezydenckiej w szczególności. Lawirujemy między symbolicznym upamiętnieniem ofiar, co było spowodowane przez wystawienie trumien na widok publiczny, a ich gloryfikacją. Kontrowersje natury politycznej są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, polityczne spory zaczynają się pojawiać w konsekwencji wątpliwości moralnych – czemu gloryfikuje się przede wszystkim parę prezydencką, a zapomina się o pozostałych ofiarach tragedii pod Smoleńskiem? Pytanie to staje się szczególnie zasadne w sytuacji, gdy symboliczny ceremoniał mający służyć upamiętnieniu wszystkich ofiar zamienia się w rzeczywisty ceremoniał upamiętniający poszczególne postaci. Przy okazji gloryfikacji nie wypada mówić źle o zmarłym, zaczynamy więc na siłę wyciągać wszystkie mniejsze i większe dokonania, aby przedstawić zmarłego w lepszym świetle. Takie działanie każdego prywatnie, w kręgu najbliższych, jest zrozumiałe, ale przeniesienie takich zachowań na forum publiczne jest równoznaczne z nadaniem przeżyciu charakteru politycznego. Dyskusja, która powinna rozpocząć się później i dotyczyć przede wszystkim przemyśleń na temat tego, co się zdarzyło, przyspieszona nabrała charakteru sporu politycznego i zamiast łączyć, dzieli. Media, dotychczas krytyczne wobec rządzących, zaczynają pokazywać polityków w całkiem innym świetle i tak radykalna zmiana może wzbudzać zrozumiałą podejrzliwość.
Odwiedziny Pałacu Prezydenckiego otwartego przez kilka dni nie przypominały ani symbolicznego momentu pożegnania, ani pielgrzymki, lecz wycieczkę do Warszawy, aby miło spędzić czas z rodziną, porobić zdjęcia głównych ulic miasta i skorzystać z łakoci serwowanych na ulicznych kramach, skosztować między innymi biało-czerwonej waty cukrowej i popcornu. Nie twierdzę, że nikt nie wybrał się tam z potrzeby serca, ale tacy ludzie pozostali w mniejszości. Masy wybrały się pod Pałac Prezydencki z ciekawości, jak wygląda taka uroczystość i jak prezentuje się budynek od środka.
Obawiam się, że parę dni po tragedii nie można spodziewać się jakichkolwiek przemyślanych komentarzy. Zapełnianie czasu antenowego na siłę komentarzami w czasie tygodnia żałoby nie sprowokowało do przemyśleń, a wręcz przeciwnie media były przestrzenią powtarzających się niczym mantra wyrazów współczucia i smutku. Problem polega na tym, że po tygodniowej żałobie, w czasie której nie ma było miejsca na ciszę medialną, nie będzie chęci na poważną refleksję publiczną. Zamiast pozostawić sobie siły na dalsze przemyślenia i wyciągnąć wnioski z tragedii, jesteśmy tak zmęczeni, że mamy ochotę „rzucić to wszystko w diabły”. Szum wokół tragedii, spowodowany także decyzją o jej celebrowaniu w dwóch głównych miastach Polski, został zawłaszczony przez wydarzenia jej towarzyszące, mianowicie przygotowania do wyjazdu, podróże pociągami, czekanie w kolejce do grobu etc. Decyzja o krótszym czasie żałoby i ogłoszenie jej później zachowałaby symbolikę wydarzenia, a jednocześnie pozwoliłaby na tydzień przemyśleń.
Wracając do metafory woźnicy, zaufanie emocjom i puszczenie ich wolno – niech trwają, a potem pociągnięcie nieco wodzami tak, aby pokierować je na właściwą drogę, byłoby rozsądniejsze. Woźnica nie może zaciskać cały czas wodzy, jeśli nie wie, co robić. Z pewnością emocje nie przeminą, a rozum-woźnica będzie zmęczony ciągłym obserwowaniem spektaklu, w którym uczestniczy.