Zapis upadku. Grudzień ’70
„Nie takie reformy przeprowadzaliśmy, to i tę przeprowadzimy.” Pewność Biura Politycznego KC z początku grudnia 1970 roku na przestrzeni zaledwie kilkunastu dni okazała się arogancką pychą. PRL to system, w którym już z definicji żadna […]
Jeśli głębiej wczytać się w analizy systemu sprawowania władzy w PRL otrzymamy obraz rodem z kafkowskiego „Zamku”: ponury, odpersonalizowany świat nieubłaganej logiki, niezmiennie krępujących zasad i wyobcowania wobec braku możliwości zrozumienia otaczającej rzeczywistości. Nieustannie poszukuje się tu tego, do kogo można by się odwołać, tego, który podejmuje decyzje.
Reportaż o grudniu 1970 roku Barbary Seidler zbliża do pełniejszego zrozumienia zarówno „zamku”, jak i jego dysponentów. Relacje z grudniowej masakry oraz sposób reakcji władzy – widziany z poziomu zamkniętych posiedzeń Biura Politycznego, nieformalnych spotkań i narad – dają rzadki wgląd w mechanikę minionego ustroju oraz styl myślenia ludzi uwikłanych tak w system, jak i samych siebie. Grudniowy dramat rozgrywa się na poziomie aktów: ujawnienia pęknięcia w partii, upadku ekipy Gomułki i zmiany politycznej maskującej prawdziwe źródła trudności. Te ostatnie powrócą ze zwielokrotnioną siłą w sierpniu 1980 roku.
Pęknięcie
„Ja nie chcę tego dalej czytać. Nie wiem, co powinienem zrobić. Pewnie wrócić do domu i odkręcić gaz.” Słowa oddziałowego sekretarza, czytającego list KC tłumaczący cel podwyżek, w czasie otwartych zebrań partyjnych w zakładach pracy, wprowadzają w nastrój szeregów partyjnych. Wbrew częstym opiniom, partia u progu lat 70-tych nie była monolitem. Nie dało się już odwołać do zaufania i cierpliwości. Rozbrat z klasą robotniczą nastąpił na długo przed chwilą, gdy PZPR otworzyła ogień do tych, których rzekomo miała reprezentować.
Odpowiedź na słynne „pomożecie?” nigdy w pełni nie będzie już przekonywała. System lat 70-tych został przymuszony do poszukiwania oparcia w dużej mierze doraźnego, bazującego na sprawności gospodarczej. W „księżycowych” warunkach, centralnie planowanej gospodarki o przesądzenie finału nie trudno…
Upadek
Za symboliczny koniec epoki Gomułki można przyjąć moment zakończenia „niemego” posiedzenia sejmu z 23 grudnia 1970 roku. To wówczas festiwal lizusostwa po raz pierwszy znalazł nowych bohaterów. Barbara Seidler w mistrzowski sposób zatrzymuje chwilę i oddaje atmosferę obdarcia poprzedniej ekipy z majestatu władzy.
„Na podeście pierwszego piętra marmurowych schodów pojawił się Kliszko. Miał jeden rękaw jesionki wciągnięty na prawą rękę, którą sunął po poręczy, a reszta płaszcza wlokła się za nim po schodach. Pół piętra niżej, na dole stali członkowie rządu, posłowie, dziennikarze parlamentarni. Nikt nie podszedł, by staremu człowiekowi podać płaszcz. Kliszko schodził bardzo wolno, nogi plątały mu się w połach jesionki, ręce się trzęsły, wyglądał jak starzec. Patrzyłam na tego człowieka, który tak niedawno trząsł sejmem. Ci wszyscy naokoło nie wiedzieli nic o tym, jaką rolę odegrał w Gdańsku, nie mogli jeszcze nic wiedzieć, więc ich reakcja była jednoznaczna: ten człowiek już nic nie znaczył. Za moimi plecami nagle zjawił się Gierek. Przystanął. Powędrował wzrokiem ku schodom. Spojrzał na Kliszkę, rzucił przed siebie, bo chyba nie do mnie: «taki jest koniec» i szybko wyszedł, nie zwracając uwagi na wyciągnięte w jego kierunku ręce tych, którzy chcieli mu uścisnąć dłoń.”
Upadek Gomułki następuje na przestrzeni zaledwie kilku dni. Wgląd w dokumenty źródłowe i stenogramy posiedzeń Biura Politycznego umożliwiają prześledzenie dramaturgii procesu decyzyjnego. Sejm, Plenum KC, forum rządu – wszystkie te instytucje okazują się nieme, pozostają jedynie biernymi obserwatorami wydarzeń, niezdolnymi do sprzeciwu, czy choćby sformułowania pytań.
Przeoczenie
Jeśli wydarzenia Grudnia ’70 są opisywane w kategoriach dramatu, reakcja władz PRL otwiera pole tragedii antycznej. Decydenci wpuszczeni w kafkowski labirynt braku zaufania, pustki informacyjnej i niemożności weryfikacji własnych decyzji stale oddalają się od punktu, w którym możliwe jest zrozumienie otaczającego świata.
Najciekawszym aspektem lektury „Grudnia ’70. Kto kazał strzelać” jest obserwacja najistotniejszych polityków spętanych partyjną retoryką do poziomu uniemożliwiającego trzeźwą ocenę sytuacji. Decyzje zaskakują tu w równym stopniu obywateli, jak i ministrów, członków BP czy pierwszego sekretarza. Władza okazuje się funkcjonować w hermetycznym świecie własnych założeń i wytycznych.
Diagnoza przyczyn zajść na Wybrzeżu została konsekwentnie podporządkowana wyobrażeniom na ich temat. Aparat poznawczy władzy zatrzymuje się na poziomie schematu „kontrrewolucji”, robotnicy biorący udział w wydarzeniach zostają opisani wyłącznie jako „elementy awanturnicze”, a same wystąpienia zredukowane do antypartyjnych, nie mających związku ze sferą ekonomii. Co znamienne, relacje prasowe z miejsca zdarzenia były cenzurowane nie tylko wobec społeczeństwa, ale i członków partii. Dostęp do spójnych informacji o samym strajku, liczbie skierowanych jednostek milicji i wojska pozostawał praktycznie nieosiągalny dla wysokich rangą funkcjonariuszy. Z perspektywy lat notatki Barbary Seidler na temat przebiegu wystąpień grudniowych okażą się bardziej konkretne i szczegółowe niż tajny raport spoczywający na dnie szafy pancernej Stanisława Kani. (W tym ostatnim mowa zresztą o tym, że nigdy do nikogo nie strzelano.)
Decyzja o „politycznym załatwieniu sprawy” była jedyną, jaka pozostawała w zasięgu aparatu najwyższego szczebla. Zmiana personalna, jak okaże się z perspektywy czasu, nie mogła jednak rozwiązać ani jednego z problemów, które doprowadziły do grudniowego przesilenia. Zasada ekipy Gierka – leben und leben lassen – wyłącznie skomplikuje przy tym przebieg politycznej rozgrywki wprowadzając elementy indywidualnej korzyści i karierowiczostwa właściwych dla klasy nomenklatury.
System PRL widziany z perspektywy reportażu Barbary Seidler zaskakuje nieefektywnością i niespójnością na każdym poziomie. Począwszy od dysfunkcjonalnego charakteru centralnie planowanej gospodarki, przez jednokierunkowy obieg informacji, po sposób kontroli sił zbrojnych – za każdym razem zasady ustrojowe, niezależnie od woli rządzących decydują o uwikłaniu w patologie instytucjonalne i strukturalne. W tych okolicznościach poszukiwanie osób odpowiedzialnych za grudniową masakrę niebezpiecznie zbliża – niczym w „Zamku” Franca Kafki – do modelu tęsknoty za tym, który rządzi.
Pamięć minionego ustroju wyłaniająca się z kolejnych stron reportażu domaga się kategorii odmiennych od tych, które dziś służą opisowi PRL. Pierwotne podporządkowanie nieuchwytnej obecnie ideologii i ciśnieniu historii zdecydowało o wygenerowaniu skrajnie odmiennego modelu ustrojowego. Dysfunkcjonalny, patologiczny, zablokowany, nieracjonalny, marnotrawczy – to określenia, choć pozbawione emocjonalnej nośności, precyzyjnie oddające świat poprzedniej epoki.