Zabawa w miasto

Muszę się przyznać, że do coraz głośniejszego ostatnimi czasy fenomenu nowych ruchów społecznych mam dosyć ambiwalentny stosunek. Częścią tych inicjatyw są tzw. ruchy miejskie, które 8 lipca oficjalnie ogłosiły porozumienie w celu wspólnego startu w […]


Muszę się przyznać, że do coraz głośniejszego ostatnimi czasy fenomenu nowych ruchów społecznych mam dosyć ambiwalentny stosunek. Częścią tych inicjatyw są tzw. ruchy miejskie, które 8 lipca oficjalnie ogłosiły porozumienie w celu wspólnego startu w jesiennych wyborach samorządowych. Wkroczyły więc na teren polityki, co oznacza, że zmieniają się kryteria ich odbioru.

Tydzień temu Artur Celiński pisał w artykule „Moc porozumienia” o tym dlaczego dobrze przygotowane merytorycznie ruchy miejskie zrzeszone w Porozumieniu są w stanie zmienić politykę miejską. Dzisiaj publikujemy polemiczny głos spoza naszej redakcji. Chcemy w ten sposób pogłębić dyskusję o tym, co, jak i dlaczego chce osiągnąć ta nowa siła polityczna w polskich miastach.

Z początku budziły moją ciekawość, a nawet radość – pojawia się oto coś świeżego, powiew młodości, realnego zaangażowania, aktywności i chęci, by brać sprawy w swoje ręce; coś umiejętnie sprzedającego się w mediach, pomysłowego, organizującego wiele inicjatyw. Wobec coraz bardziej malejącego zainteresowania Polaków sferą publiczną, to coś zdawało się być zwiastunem „nowego wspaniałego świata”, tworzonego pod sztandarem wsłuchiwania się w głosy mieszkańców, partycypacji i współuczestnictwa oraz dbania o estetykę miejską. Członkowie ruchów miejskich są twórcami wielu znanych społecznie i wartościowych inicjatyw w skali lokalnej, niektórych skutecznie doprowadzonych do końca.

Filckr.com / @Sonny Abesamis
Filckr.com / @Sonny Abesamis

Niestety, program Porozumienia Ruchów Miejskich (PRM) nie napawa już takim optymizmem. Choć jest jeszcze za wcześnie na ocenę jego działań i każdej nowości należy dać szansę, trzeba zadać sobie pytanie, czy te ruchy mogą podnieść jakość polityki miejskiej. Zaprezentowane przez PRM hasła przypominają czasy PRL i stanowią swoisty koncert życzeń ludzi, którzy chyba nie w pełni rozumieją, na czym polega zawiadywanie miastem. Co więcej, w ich wizji nie widać żadnych konkretów, oprócz jednego: chęci odsunięcia od władzy dotychczasowych włodarzy.

Już stwierdzenie w manifeście powiedz „dość” chaosowi, reklamowemu śmietnikowi, parcelowaniu zieleni pod zabudowę, rosnącym kosztom życia, demontażowi i prywatyzacji usług publicznych, kryzysowi planowania, pokazowym inwestycjom, które obciążą nas na lata w żaden sposób nie wyjaśnia, JAK liderzy chcą do tego doprowadzić. W dodatku mieszają tu porządek centralny („rosnące koszty życia”) z realną domeną samorządów (inwestycje). Język deklaracji PRM składa się zaś z typowych obietnic kampanijnych – pokaż, że Ty też marzysz o pięknym i przyjaznym mieście, harmonijnie rozwijającym się w oparciu o potrzeby mieszkańców.

Najbardziej kuriozalny jest jednak ostatni punkt programu: powiedz „tak” taniemu i wygodnemu transportowi, edukacji na poziomie, pięknej przestrzeni miejskiej, dostępnej zieleni, dalekowzrocznemu planowaniu i odwadze w rozwiązywaniu problemów. Deklaracja to płomienna, ale brakuje w niej podstawowej informacji: z jakich środków PRM zamierza sfinansować te ambitne zamierzenia, przede wszystkim transport i edukację? Czy ich działacze wiedzą, jak tworzy się budżety miejskie? Jakie są realne koszty funkcjonowania miast, utrzymywania szkół i sieci komunikacyjnych? Jak słabe są źródła finansowania samorządów, jak silne narzędzia kontroli państwa, jak przeregulowane prawo, jak ciężko szuka się inwestorów i jak wiele rzeczy uniemożliwia brak swobody organizatorskiej JST? Owszem, w systemie są pewne rezerwy, ale czy aktywiści myślą w kategoriach ekonomicznych?

Wygląda bowiem na to, że do rangi największych problemów polskich miast urasta brak skwerów, ławek, barów mlecznych czy wieszanie reklam na budynkach. Są w PRM osoby dobrze znające się na zagospodarowaniu domków na Jazdowie czy uspółdzielczaniu stołówek szkolnych, ale czy znają się też na reorganizacji upadających szpitali? Mieszkańcy potrzebują sprawnego dostarczania usług przez samorząd, tymczasem ruchy miejskie zdają się być bardziej zainteresowane ścieżkami rowerowymi. Sądząc po sile, z jaką to środowisko zaangażowało się w budżety obywatelskie, których wpływ na rzeczywistość ogranicza się do drobnych projektów, można zacząć poważnie się obawiać, że to właśnie one są głównym punktem zainteresowań działaczy.

Flickr.com / @ShellyS
Flickr.com / @ShellyS

Zgoda, rzeczy małe są również istotne. Ale MIASTO NIE JEST ZABAWKĄ, a zarządzanie nim nie polega na podchwytywaniu kolejnych modnych nowinek: konsultacji, smart-cities, budżetów obywatelskich. Miasto to ogromny, skomplikowany mechanizm o bardzo złożonej strukturze wewnętrznej, obwarowany tysiącami przepisów i reguł, zawierający w sobie setki sprzecznych ludzkich interesów, które trzeba godzić, odwołujący się do najróżniejszych wartości i działający na podstawie mocno już anachronicznej ustawy o samorządzie z 1990 roku. Przede wszystkim trzeba więc odpowiedzieć sobie na pytanie, na jakie miasto nas stać i jakimi środkami dysponujemy, by mieć realny wpływ na postulowane zmiany. Jeśli w administrowaniu wielkimi ośrodkami ledwo radzą sobie doświadczeni samorządowcy, w tym liczne grono ekonomistów, jaka jest gwarancja, że działający spontanicznie aktywiści temu zadaniu podołają?

Nie bez kozery przywołałam Aldousa Huxley’a: wiara w stworzenie miasta ogólnej szczęśliwości jest nie tylko nierealistyczna, ale też niebezpieczna. Urodziłam się na tyle dawno, że jeszcze pamiętam to, z czym młodzi działacze ruchów miejskich nie mieli okazji się zetknąć: hasła propagandowe za socjalizmu przedstawiające wizję powszechnego dobrobytu i zadowolenia. Nie chciałabym tu wchodzić w kwestie światopoglądowe, ale zwracam uwagę, że zamiast obecnego w dyskursie o mieście w krajach rozwiniętych argumentu dotyczącego efektywności czy racjonalizacji procesów, przytaczania liczb i wskaźników, PRM przekazuje swoistą utopię ideologiczną.

Tyle krytyki, czas na coś pozytywnego. Myślę, że ruchy miejskie doskonale sprawdzają się w funkcji kontrolnej i patrzeniu władzy lokalnej na ręce, mają duży wkład w tworzenie dobrych rozwiązań konkretnych problemów i bardzo pomagają w usprawnianiu komunikacji społecznej. Dają świadectwo troski o własną społeczność, angażują obywateli w działania. Jeśli jednak chcą być realną siłą zarządzającą miastem jako całością, wielkim organizmem, muszą pochylić się nad dziedzinami o charakterze ogólnym – ekonomią, New Public Management połączonym z good governance, socjologią. Nie powinny zasklepiać się w dotychczasowych schematach myślenia, a pozyskać doradców, zdolnych przeprowadzić je przez systemowe meandry. Inaczej cała inicjatywa okaże się tylko nadmuchanym balonem, który w konfrontacji z trudną samorządową rzeczywistością po prostu pęknie. A na tym stracą przede wszystkim mieszkańcy.

Agata Dąmbska, Forum Od-nowa

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa