Z piernika paź, królewna z marcepana

25 listopada polscy widzowie, w pół roku po Amerykanach, będą mogli obejrzeć w kinach najnowszy film Gusa Van Santa. Kto wie – może tym razem opóźnienie się opłaciło. Restless to film tak jesienny, że – […]


25 listopada polscy widzowie, w pół roku po Amerykanach, będą mogli obejrzeć w kinach najnowszy film Gusa Van Santa. Kto wie – może tym razem opóźnienie się opłaciło. Restless to film tak jesienny, że – jak śmiem przypuszczać – wiosną staje się wręcz niezrozumiały, a na pewno traci urok.

A ponieważ siła tego obrazu kryje się właśnie raczej w uroku niż wartościach rozumowych, tym bardziej warto się do seansu odpowiednio przygotować: poszurać w opadłych liściach, kilkakrotnie – mniej lub bardziej celowo – odwiedzić cmentarz, starać się potem zabić czas rzucaniem kamieni w – mniej lub bardziej celowo – pędzące pociągi. W polskich warunkach wystarczy przeżyć listopad. Odhaczone.

Indierockowa stypa

Van Sant zaprasza nas do brodzenia w bezczasie krok w krok za Enochem (Henry Hopper), zdecydowanie zbyt ekscentrycznym jak na swój wiek nastolatkiem, który – z niewyjaśnionych na początku przyczyn – nie zajmuje się tym, czym zwykli zajmować się chłopcy w jego wieku i epoce. Nie ma przyjaciół, nie chodzi do szkoły, pasjonuje się za to odwiedzaniem styp przypadkowych, nieznanych mu ludzi. Pozostały czas wypełnia rozmowami, spacerami i grą w statki z widzialnym tylko dla niego duchem kamikadze Hiroshi (Ryo Kase). Z tego letargu mogłaby wyrwać go przeurocza Annabel (Mia Wasikowska), gdyby nie fakt, że ich znajomość zaczyna się i kończy stypą. Pierwsza miłość, która się pomiędzy nimi rodzi, nie tylko z góry skazana jest na porażkę w wyścigu ze śmiercią, ale wręcz jest przez nią uwarunkowana. Indierockowym piosenkom w tle malowniczych scen rytm nadaje cmentarny dzwon, który – choć monotonny, wiadomo, do czego prowadzi.

Kluczem Restless jest ten paradoks, to sprzężenie dwóch rodzajów czasu, kolistego i linearnego. Tragiczna śmierć rodziców i śpiączka uniemożliwiająca obecność na ich pogrzebie otwierają pętlę małych rytuałów Enocha – codziennej partii w statki i grzebania obcych zmarłych. Z kolei Annabel, która przeciwnie niż Enoch widzi swój koniec i dzielący ją od niego dystans, próbuje pozostały jej czas w taki ruch obrotowy wprowadzić. Stąd jej ulubiona, zaczerpnięta z wiedzy ornitologicznej przypowieść-metafora o ptakach, które zapadnięcie zmroku interpretują jako swoją śmierć, a o poranku – zaskoczone, że nadal żyją – śpiewają powitalną pieśń.

fot. Anna Piłat

Pogrzeb ze słodyczami w tle

Czy to więc warte oglądania, zapytają czytelnicy, którym film ten zdążył się już ukształtować w wyobraźni jako rzewna laurka. Ano warto. Do tej spranej już po wielokroć od czasów Love Story fabuły dodane są bowiem smaczki, które przewartościowują jej pierwotne znaczenie. Bohaterowie hasają sobie bezkarnie nie tylko na granicy życia i śmierci, ale też i na granicy powagi i śmiechu. Każdy patetyczny gest ma tu – za sprawą celowego działania bohaterów – swój rewers. Hiroshi, którego przecież widzimy na ekranie jako „prawdziwy” wytwór wyobraźni Enocha, okazuje się potem wielokrotnie „tylko żartem”.

Przypowiastka o śpiewających o świcie ptakach staje się nagle prześmianym elementem dialogu odgrywanej „na melodramatycznie” sceny śmierci Annabel. Obie zresztą postaci nie tylko w tej scenie ubrane są z pietyzmem równym bohaterom filmów kostiumowych, co nie tylko przenosi ich w jakąś inną epokę kina, (a więc oszukuje czas), ale też jak gdyby uwydatnia filmowość filmu, odsuwa emocje na bezpieczny dystans. Na stypie Annabel, zgodnie z wcześniejszą umową, stoły uginają się od słodyczy i koktaili mlecznych, a kamera chwyta kątem kadru karcący gest matki, która zabrania jakiemuś dziecku z tej „niesmacznej” uczty skorzystać.

Czy taka strategia oswajania się ze śmiercią działa na widza – to już kwestia indywidualna. Mnie podobna w treści kołysanka Janiny Porazińskiej Był sobie król zawsze przerażała.

——————————————————

Restless, Gus Van Sant, USA 2011, polska premiera 25 listopada

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa