Wykąp się z kolegą! – recenzja Fluksu Krzysztofa Pacewicza

Od publicznych łaźni, przez pudry i perfumy, do prywatnych zamykanych na klucz łazienek. Historia cywilizacji Zachodu to historia stopniowego wysychania i wyobcowywania


Bardzo trudno o krytyczny dystans do Fluksu. To raczej książka do nalewania i wchłaniania – zarówno ciurkiem, jak i haustami – niż spokojnej i zrównoważonej lektury. I mimo swej płynnej formy niejednemu (i niejednej, ale to przede wszystkim anty-męski traktat) zapewne stanie w gardle, bo obliczona została przede wszystkim na obrzydzanie mieszczanom ich przesuszonego życia. Życia, które płyny potrafi przyjmować jedynie w postaci ciepłej wody w kranie.

Pacewicz stawia błyskotliwą i trafną diagnozę: współczesne wspólnoty nadwątlone stuleciami kapitalizmu, industrializacji i cywilizacji życiodajną „płynność” scedowały na jej papierową symulację, czyli „przepływ” kapitału. Wymianę płynów ustrojowych, które wraz z postępującym procesem cywilizowania wydawały się coraz bardziej obrzydliwe, zastąpiła wymiana pieniądza. Przełomowym okresem w tej historii jest wiek XVII, kiedy to kapitalizm i mieszczaństwo nabrały rozpędu i zaczęły kształtować nową Europę, a z mroków i brudów narodziła się dumna kultura czystości i suchości. To właśnie wtedy narodziła się nowa wspólnota oparta na papierowych umowach, które zastąpiły fizyczny „miszmasz” ciał stanowiący realną, materialną podstawę każdej rzeczywistej społeczności. Mieszczanie przerażeni plagami, zastraszeni przez instytucje porządku moralnego i fetyszyzujący bezpieczeństwo zdecydowali się na radykalny ruch wyparcia tego, co płynne,  bezforemne i poza jednostkową kontrolą.

Pacewicz we Fluksie przytacza fascynujące historie stopniowego znikania z przestrzeni publicznej miejsc wymiany płynów, zwłaszcza miejskich łaźni, będących zarzewiem zgnilizny, zarówno fizycznej, jak i moralnej. Higiena na Zachodzie przechodzi metamorfozę – z czynności społecznej o lekkim zabarwieniu erotycznym (publiczne kąpiele) wkracza w fazę „posuchy” (pudrów i perfum), by osiągnąć dojrzałą, sprywatyzowaną postać. Częste mycie znów staje się modne dopiero w XIX wieku, tym razem za zamkniętymi na klucz drzwiami łazienki w kamienicy. Chociaż woda wraca do łask, to mieszczaństwo bezpowrotnie traci szczególne miejsca spotkań, w których zawiązywać mogą się przypadkowe, intensywne i płynne więzi. Władzy udaje się powstrzymać epidemie kosztem rozpadu wspólnoty: „Oto miara sukcesu nowoczesnej biowładzy – w czterysta  lat przeszliśmy od orgii publicznej łaźni do samotności prywatnej łazienki”. Wobec tego – jak stwierdza Pacewicz – czeka nas praca odwracania tych wątpliwych sukcesów mieszczańskich czyściochów: przyszła pora na rozdrapanie zaskorupiałej kultury nowoczesności.

Takim – nierzadko mało delikatnym – grzebaniem w niezabliźnionych ranach współczesnej wspólnoty jest Fluks. To – rozpisany na prawie 30 mini-esejów – manifest kultury miszmaszu, społeczeństwa upłynnionego i w stanie ciągłego pobudzenia. Pacewicz pisze go przeciwko nowoczesnym filozofom wyznającym kult suchego, zamkniętego i indywidualnego ciała, takim jak Roberto Esposito czy Hannah Arendt. Współczesna filozofia stanowi, zdaniem autora, jeden z symptomów kultury, w której wszystko co płynne, wilgotne, cieknące, lepkie itd. budzi lęk i zdaje się odrażające (tj. „abiektalne). Ta głęboko zakorzeniona cielesna odraza uniemożliwia uzmysłowienie sobie, że każda realna wspólnota zawsze zaczyna się na poziomie cielesnej wymiany płynów. Płyny są zawsze pierwsze wobec ciał albo – przynajmniej – stanowią ich konieczne środowisko. Wystarczy przypomnieć, że pierwszy kontakt dziecka z matką to nie popołudniowa pogawędka przy herbatnikach, a wysysanie życiodajnego płynu z jej organizmu. Zresztą na świat nie „przychodzimy” (ta metafora sugeruje, że czynimy to na dwóch nogach z neseserem w ręce), a wypływamy (lub wyślizgujemy się). Wcześniej, jeszcze w trakcie ciąży, przez łożysko do płodu dostają się komórki matki i jej przodków. Stanowią one dowód materialnej ciągłości rodziny, ale przede wszystkim sprawiają, że nigdy nie jesteśmy sami ze sobą. Dziś wiemy już, że w naszych ciałach płynie mnóstwo gości: tylko kilka procent komórek w ciele należy do nas, reszta pochodzi skądinąd i znajduje się tutaj na stałe lub tylko przelotnie. Pacewicz formułując środowiskową koncepcję wspólnoty upłynnionej, wspartej na fluktuujących i otwartych ciałach, a nie na fundamencie jednostki, dla której każda grupa z konieczności musi być czymś negatywnym i zagrażającym tożsamości; korzysta z ustaleń współczesnej biologii, która definiuje organizm jako złożone i otwarte środowisko. W indywidualnym fluksie odbija się fluks powszechny.

W kolejnych esejach Pacewicz na przemian prezentuje (obrazoburcze) przykłady takich wspólnot płynów ustrojowych oraz krytykuje filozofów „twardego ciała” i „nowożytnej higieny”. Na szczególną uwagę zasługuje świetna krytyka „osuszania ciała” w Lewiatanie Hobbesa, a w oczy najbardziej rzuca się opowieść o „barebackerach”, czyli wspólnocie gejów uprawiających seks bez zabezpieczeń, których łączy szczególny rodzaj komunii: zarażenie wirusem HIV. Tym, co ich wiąże jest wirus, płynący we krwi i spermie. Pacewicz przekonuje, że wsparci siłą współczesnej medycyny (terapia antyretrowirusowa) przekraczają oni kulturowe tabu i lęk przed AIDS, powracając w ten sposób do idei wspólnoty płynów. Na przekór współczesnym higienistom i całkowicie świadomie zawiązują oni wspólnotę chorych (już wcale nie śmiertelnie), lecz wolnych od lęku (przed śmiercionośnym płynem). Tak, metaforą komunii dla nadchodzącej wspólnoty jest – zdaniem Pacewicza – seks analny i zakażenie wirusem HIV. Receptą na mieszczańskie osuszenie i oddalenie jednostek musi być bowiem „zlanie się” ciał w miłosnych, przyjacielskich, przypadkowych, pijanych itd. uściskach. To płyny, a nie pieniądze, idee, kontrakty, prawa czy przedmioty mogą gwarantować realną communitas. Jakkolwiek nie byłoby to niebezpieczne. „Lepki skandal” wymiany płynów jest wart ryzyka, gdyż „może zwiększać, a nie zmniejszać naszą odporność” przy okazji dostarczając nam jedynej realnej „wspólnoty życia”. Pacewicz nieustępliwie i na przekór wszystkiemu broni życiodajnego fluksu, nie zważając na obsceniczność tej wymarzonej wspólnoty i ryzyka związanego z jej funkcjonowaniem. Jeżeli gdzieś dostrzegam główną słabość książki, to właśnie w niewystarczającym wyeksponowaniu „ciemnej strony” fluksu.

Wspólnocie płynów i upłynnionych ciał grozi bowiem nie tylko niekontrolowany ciąg zakażeń, ale przede wszystkim rozpłynięcie się różnic w kałuży totalności, czyli czarny scenariusz z gry agar.io. Ta wieloosobowa gra akcji, która zrobiła wielką karierę w 2015 roku, symuluje „konflikt” płynnych blobów, które rywalizują ze sobą o zasoby i pożerają się wzajemnie. To antyutopijne spojrzenie na świat płynów, w których bloby-komórki z początku tworzą kolorowy miszmasz, ale pożerając się nawzajem, ostatecznie formują jedną wielką kulę zajmującą całe pole gry (zazwyczaj z flagą ZSRR lub podobizną Hitlera). Pacewicz z jednej strony zakłada, że rozpłynięte formacje ciał nie mogą zachowywać się złośliwie, z drugiej – na potrzeby dobrego argumentu, rzecz jasna – demonizuje zachodni podmiot, który podejrzewa jedynie o cynizm i interesowność (jednostkowość zakłada dbanie o własny interes). Opowiada się rzecz jasna przeciwko totalitarnemu upłynnieniu, gdy krytykuje ideę czystości „wspólnoty krwi”, ale nie bierze pod uwagę spontanicznych form „złośliwienia” miszmaszu.

Czasami, zawzięcie broniąc fluksu i podejrzewając wszystkich o obsesję integralności cielesnej Pacewicz posuwa się za daleko i nomen omen wylewa dziecko z kąpielą. Tak rzecz się ma w przypadku analizy koncepcji „ciała bez organów” Deleuze’a i Guattariego, których z powodzeniem mógłby uczynić swoim sojusznikami, lecz z jakichś względów zamiast filozofować razem wybiera ścieżkę osobną, nie oddając zresztą sprawiedliwości złożoności ich koncepcji. Radykalizacja stanowiska ostatecznie zwraca się przeciwko niemu, gdyż fetyszyzując bezgraniczność fluksu, Pacewicz nie jest w stanie odpowiedzieć na bardzo istotne pytanie o organizację nowej płynnej wspólnoty. I choć bardzo stara się nie wpaść w sidła hippisowskiego romantyzowania upłynnionych, przednowoczesnych form życia (tak właśnie rozumiem wprowadzenie wątku szczepień w ostatnich rozdziałach), to uparte obstawanie przy pierwszeństwie fluksu przed wszelkimi formami organizacji takie właśnie robi wrażenie. Jest to jednak zrozumiała konsekwencja konfrontacyjnego stylu, który czasem szkodzi argumentacji, lecz częściej prowadzi Pacewicza do formułowania prawdziwie intrygujących, nowatorskich i prowokujących do myślenia koncepcji, które składają się na doskonałą terapię szokową dla mieszczańskiego ciała.

Fluks wydobywa i ciekawie artykułuje temat zapomniany, choć bardzo istotny: czy da się w ogóle stworzyć wspólnotę opartą na lęku przed utratą własnej tożsamości? Pacewicz odpowiada przecząco, oferując jednocześnie bardzo przydatną przestrogę: wszelkie wysiłki naprawiania współczesnych communitas powinny zaczynać się nie od jednostki, a płynów, w których się one unoszą. 


Krzysztof Pacewicz, Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych, PWN 2017



Ilustracja: Domenico Cresti, Bathers at San Niccolo | WikiCommons

Konrad Wojnowski – doktor-performatyk, adiunkt na Wydziale Polonistyki UJ. Zajmuje się nowymi mediami i związkami między kulturą, technologią i nauką. Autor książek Estetyka zakłócenia (o twórczości Michaela Hanekego) oraz Pożyteczne katastrofy (o produktywności błędów i wypadków w kulturze). 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa