WYGNAŃSKI: Pod presją antypluralizmu
Jak kształtować i pielęgnować społeczeństwo otwarte, by nie zostało zniszczone przez jego wrogów?
Jakiego społeczeństwa potrzebujemy?
Jedno jest pewne, liczba organizacji pozarządowych nie musi przekładać się na jakość, trwałość i elastyczność społeczeństwa obywatelskiego. Służą one dobrze zarówno do zabezpieczania pluralizmu i bogactwa myśli, jak również mogą być narzędziem do „koszarowania”, czyli być wstępem do militaryzacji myślenia, a więc czegoś, co można nazwać antypluralizmem. To ważne, ponieważ obecny spór nie toczy się o społeczeństwo obywatelskie, lecz o społeczeństwo otwarte. Mało kto pamięta, że kiedy po wojnie to pojęcie stworzył Karl Popper, miało być ono odpowiedzią na „nędzę historycyzmu” i przekonanie, że jakaś osoba lub grupa osób będzie wiedzieć lepiej, jak powinno być wszystko ułożone, a także pokazywać, jak z dobrych intencji mogą wyniknąć potworne konsekwencje.
Ta idea społeczeństwa otwartego jest dziś portretowana, upraszczana i prymitywizowana poprzez przedstawianie jej jako wizji społeczeństwa bez tożsamości, bez właściwości – łatwego do skolonizowania, ponieważ opierającego się na wartościach kosmopolitycznych. W ten sposób następuje powrót do prostej tożsamości, a przecież niezależnie od tego każdy z nas posiada swój kod kulturowy, symbole, wartości czy religię – społeczeństwo jest mozaiką bardzo różnych tożsamości. Żyjemy w bardzo skomplikowanym świecie i problem antypluralizmu jest obecnie ogólnoświatowym doświadczeniem.
Warto więc wrócić do walorów społeczeństwa asocjacyjnego. Opisał je Alexis de Tocqueville, podróżując do Ameryki, już po rewolucji francuskiej, po której zakazano istnienia wszelkich instytucji pośredniczących, bazując właśnie na koncepcji suwerena. Państwo i suweren w tym czasie nie dopuszczali do funkcjonowania tych instytucji, uznając, że kradną one demokrację.
Francuski arystokrata i konserwatysta, jadąc do Stanów Zjednoczonych, zauważał, że skoro nie ma już arystokracji zmiecionej przez rewolucję, muszą pojawić się jakieś porozumienia obywateli reprezentujące określone wartości, zdolne stanąć przeciwko rządowi, mającemu ogromną przewagę w stosunku do każdego obywatela z osobna.
To, że tych organizacji pośredniczących nie lubi żaden rząd, jest zrozumiałe, ale ich organiczną funkcją – poza tym, że dostarczają pewnych usług – jest patrzenie władzy na ręce. To one tworzą, obok wolnych mediów, system obronny demokracji. Bez tego nie może ona poprawnie funkcjonować.
Zapraszamy na dyskusję
Zobacz program
Data: Czwartek, 28 lutego, 17:00
Miejsce: Ambasada Kanady w Polsce, Matejki 1/5
Rejestracja: poprzez formularz do 25 lutego
Polski paternalizm
Trzeci sektor w Polsce był czasem zaniedbany, niedoceniany, ale choć konstatacja ta jest podobna do opinii przedstawianej w dokumentach państwowych (w dużej mierze bazujących na diagnozach samego sektora pozarządowego), mamy zupełnie inne recepty niż rząd. Mówiąc precyzyjniej, chodzi o kilka działań (wektorów) interwencji, które proponuje obecny rząd. W szczególności nie podoba mi się wariant centralistyczny, którego Narodowy Instytut Wolności (NIW) jest emanacją.
Oczywiście pewne działania na poziomie centralnym muszą być prowadzone, ale obecnie jest ich zdecydowanie za dużo. Już kilka lat temu pojawiły się pomysły, by Fundusz Obywatelski rozdysponowywał pieniądze regionalnie. Wierzono wówczas, że jeśli samorządy będą wspierać finansowo organizacje pozarządowe, to doprowadzimy do krystalizacji lokalnych instytucji, będących jądrem społeczeństwa lokalnego. To zupełnie inne rozwiązanie, niż budowanie centralnej instytucji.
Tymczasem NIW przygotował program grantów instytucjonalnych. Zasadnicze pytanie w tym kontekście brzmi: kto będzie rozdzielał te pieniądze? Zostały nadane dyskrecjonalne uprawnienia w przypadku organizacji, której istotą jest generowanie pluralistycznych opinii, a także pominięto instytucjonalne zabezpieczenia i oparto się jedynie na mocy i woli konkretnego człowieka. Wyobraźmy sobie sytuację, w której na czele NIW staje polityk pokroju prof. Krystyny Pawłowicz. To przykład budowania instytucji z wbudowanym strukturalnym ryzykiem.
W Programie Rozwoju Organizacji Obywatelskich jest mowa o dotacjach ratunkowych, swoistym funduszu ubezpieczeniowym. Tu również podstawowe pytanie brzmi: kto w tym przypadku będzie decydował o tym, komu rzucić koło ratunkowe? Stworzenie odpowiednich mechanizmów decyzyjnych jest bardzo trudne. To niezwykle wrażliwa kwestia, dlatego powinniśmy tworzyć instytucje immunologicznie odporne na gwałtowne zmiany indukowane tym, która ekipa aktualnie jest u władzy.
Sektor pozarządowy to nie jest dwór, który można budować dla wsparcia swoich partyjnych (bo niekoniecznie państwowych) pożytków. Ostatnie miesiące pokazują, jak silne i bezwstydne mogą być działania zmierzające do faworyzowania swoich i wykluczania tych, których władza nie lubi. Najlepszym chyba przykładem tego ostatniego jest los organizacji pracujących na rzecz uchodźców.
Równie ważna jest kwestia konsultacji wprowadzanych rozwiązań. W przypadku obecnego rządu w Polsce, jak pokazują badania Fundacji Batorego, ponad 70 proc. zmian legislacyjnych odbyło się ścieżką projektów poselskich, które są zwolnione z procesu konsultacji. Oczywiście większość z nich to projekty rządowe, które w ten sposób omijają wymogi konsultacji.
(…)
Kształtowanie cnót obywatelskich
Najtwardszą walutą w społeczeństwie obywatelskim jest wolontariat. Jako ludzie oczekujemy uwagi, czasu, cierpliwości, solidarności. Tego nie da się kupić za pieniądze. W Polsce są one na niskim poziomie. W kraju, który był uważany za ikonę solidarności, to przykre. Chcąc to zmienić, trzeba być jednak bardzo ostrożnym.
Podam przykład. Holendrzy, poza Skandynawią, mają najwyższy wskaźnik wolontariatu w Europie. W tamtejszych szkołach uczniowie odbywają obowiązkową służbę publiczną. Nie jest to wolontariat – obowiązek jest wręcz jego przeciwieństwem, z tego powodu pojawiły się protesty. Okazało się jednak, że dobra organizacja pierwszego doświadczenia pomagania innym pozwala zrozumieć, że masz wobec nich pewne powinności, ponieważ również od nich coś otrzymałeś. W ten sposób odtwarza się pierwotny kontrakt będący podstawą republiki. Na bazie tego rozwiązania wolontariat w Holandii się rozwinął.
Obecnie w Polsce bałbym się jednak, by rząd wprowadzał takie rozwiązanie. Istotne jest, by poza instytucjami panowały odpowiednie cnoty obywatelskie – prawdomówność, pracowitość, umiar w roszczeniach, umiejętność oceny rządzących, gotowość do zmiany zdania w dyskusji. To wymaga już pracy na poziomie jednostkowym.
Fragmenty artykułu, który ukazał się w nowym numerze Res Publiki.
Jakub Wygnański – socjolog, aktywista, prezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.
Zdjęcie via pxhere (CC0)