Wezwanie do nieposłuszeństwa

Bez paniki. Jeszcze żaden klub nie został zamknięty, koncesje nie zostały cofnięte, z łatwością można w piątkowy wieczór znaleźć miejsce, w którym zabawa toczy się do białego rana. Sytuacja jest jednak napięta, chodzi o nasze […]


Bez paniki. Jeszcze żaden klub nie został zamknięty, koncesje nie zostały cofnięte, z łatwością można w piątkowy wieczór znaleźć miejsce, w którym zabawa toczy się do białego rana. Sytuacja jest jednak napięta, chodzi o nasze miasto i sposób, w jaki jest kształtowane. Minusem całej sprawy jest fakt, że  miejsca znane i lubiane są jak się okazało znane i lubiane tylko wśród nikłego procenta mieszkańców Warszawy.

Zaczęło się od nalotu straży miejskiej na kultowe PKP Warszawa Powiśle – klub, który jak się do tej pory wydawało, nie miał żadnych ograniczeń: ani w alkoholu, ani w granicy terytorialnej. Imprezy w weekend rozlewały się na cały okoliczny park, dworzec PKP, chodniki i krawężniki. W pewien piątkowy wieczór kompania funkcjonariuszy straży miejskiej (jak podaje „Gazeta Stołeczna” pod klub podjechało 14 radiowozów; jeżeli w każdym siedziało czterech strażników, daje to oszałamiającą ilość 56 chłopaków i dziewczyn) wypisała kilkadziesiąt mandatów za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Błyskotliwi funkcjonariusze powiązali sprzedawany na PKP alkohol z zaśmiecaniem parku, sikaniem w krzakach i wrzaskami po godzinie 22.00. Dlatego postanowili złożyć prośbę do urzędu dzielnicy Warszawa-Śródmieście o odebranie koncesji, co mogłoby spowodować zamknięcie tego kultowego miejsca.

zdj. Tomasz Kaczor

Tydzień później, kiedy atmosfera wokół sprawy zrobiła się delikatnie mówiąc śmierdząca, straż miejska zastała… spokojnie bawiących się ludzi, siedzących za białą linią oddzielającą ogródek klubu od „przestrzeni publicznej”. Funkcjonariusze postanowili pójść na spacer i trafili na inny znany lokal – Na lato, w którym wlepili kilkadziesiąt mandatów. Na początku tygodnia okazało się, że budynek (wiem, to zbyt mocne słowo), z którego sprzedawano alkohol i inne artykuły, w parku na Agrykoli, został… sprzedany. Właściciele Placu zabaw, czyli miejsca nie mającego żadnego zasięgu terytorialnego, nic nie wiedzieli o sprawie.

Warszawa zachodzi w głowę, co się tak naprawdę dzieje. Miasto huczy od spekulacji (niszczenie niezależnej kultury, krucjata konserwatywnej Hanny Gronkiewicz-Waltz, uzupełnienie braków w stołecznym budżecie, likwidacja znanych miejsc, w miejsce których powstaną nowe – czy ktoś stoi za tymi, pozornie niezwiązanymi ze sobą sprawami?). Mnożą się również pytania o kolejne miejsca ataku służb mundurowych – kiedy pod ostrzał pójdzie Plac Zbawiciela, bulwary nad Wisłą, pawilony na Nowym Świecie i Zakąski/Przekąski na Krakowskim Przedmieściu? Jedno jest pewne – straż miejska osiągnęła swój cel wywołania strachu: spojrzenia są jeszcze bardziej rozbiegane, alkohol przelewany do innych naczyń, bo za chwilę, zza rogu, z nieoznakowanego samochodu, mogą wyłonić się strażnicy miejscy.

O kulturotwórczej funkcji tych wszystkich miejsc napisano już wiele, dlatego nie warto bić piany na temat „rewolucji rozpoczynanych w kawiarniach”, czy pomysłach rodzących się przy butelce wódki. Owa funkcja jest wielkim plusem warszawskości i kształtowania się tkanki miejskiej. Minusem sprawy jest fakt, że miejsca znane i lubiane są znane i lubiane tylko wśród nikłego procenta mieszkańców Warszawy. Oczywiście, budują one pozytywny wizerunek wesołego miasta, którego żyje 24 godziny na dobę. Warto jednak zwrócić uwagę na bariery symboliczne, które wokół siebie wytworzyły.

Nie oszukujmy się – te miejsca nie są dla wszystkich. Student, który żyje za 500 złotych miesięcznie nie pójdzie do PKP Powiśle. Chyba, że jest desperatem, i przez tydzień będzie jadł makaron z cukrem. Seniorzy nie wypiją tam kawy za 11 złotych, a dres – nieodłączny i piękny element warszawskości – woli kupić czteropak w Biedronce i uwalić się na murku. Nie oznacza to oczywiście, że takie miejsca należy zamknąć. Co ciekawe, i w tym momencie sama sobie zaprzeczę, PKP Powiśle, nadwiślański klub BarKa, są egalitarne, ponieważ nie zmuszają do zakupu drogiego alkoholu. Każdy może tam wejść (tam nie ma wejścia!) z własnym alkoholem i po prostu rozkoszować się Warszawą.

I właśnie w tym cały problem. Obecne prawo zabrania spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Wszyscy, no może oprócz części anonimowych alkoholików i konserwatywnych członków kościoła katolickiego, uważają ten przepis na kretyński. Euro 2012, przy wszystkich jego negatywnych skutkach dla Polski, pokazało, że picie piwa w parkach nikomu nie szkodzi. A wręcz przeciwnie – sprawia, że Warszawa staje się fajna.

o piciu w przestrzeni publicznej

Jakie są możliwe rozwiązania? Zachęcam do dwóch aktywności: wysyłania mejli do warszawskiej straży miejskiej, które skutecznie zatkają im skrzynki oraz lobbowanie za zmianą prawa. Poparcie dla PKP Powiśle wyrazili członkowie rządzącej Platformy Obywatelskiej. Jeżeli miejsca publiczne są nasze – to powinny być kształtowane na naszych warunkach, a nie na zasadach sfrustrowanych chłopaków ze straży miejskiej. Za każdym razem, kiedy spisuje nas strażnik, bierzmy jego numer odznaki. Ustawiajmy się na zbiorowe picie w parkach, przekonujmy, że to miasto jest nasze!

Ważne jest również budowanie świadomości wśród urzędników, którzy nie chodzą do klubokawiarni. Brak wiedzy powoduje decyzje szkodliwe dla miasta. Wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski po opisanych wydarzeniach opublikował następujący wpis na Facebooku: Przyznam, że zaczynam coraz mniej rozumieć z tej całej sytuacji. Nikt w mieście nigdy nie rozpoczął żadnej krucjaty przeciwko klubokawiarniom!!!. Myślę, że sytuacja dojrzała do takiego momentu, że trzeba o tym rozmawiać systemowo. Podobnie jak jest w sytuacji każdego styku różnych interesów trzeba zacząć rozmawiać po partnersku. Proponuję rozpoczęcie dialogu z lokalami o działalności kulturalno-klubowej. Czekam na propozycje i sugestie kto powinien brać udział w tym „okrągłym stole”. Osobiście uważam, ze sytuacja nie jest czarno-biała, warto porozmawiać i zastanowić sie wspólnie jak rozwiązywać problemy w funkcjonowaniu tego typu miejsc. Ja jestem otwarty do podjęcia rozmów. Zawiązała się również koalicja klubokawiarni, która będzie zajmowała się dialogiem z Urzędem Miasta.

Warszawa jest niegrzeczna, głośna i chwilami żałosna. I właśnie za to ją lubimy. To, że podjęliśmy decyzje o mieszkaniu tutaj, powinno dać do myślenia władzy. Podczas wyborów przypomnimy sobie o PKP Powiśle i Placu Zabaw. Oby nie było tak, że w następne wakacje będziemy musieli siedzieć w domu lub wyjechać do Wrocławia, Poznania lub Krakowa. Warszawa to my i nasze klubokawiarnie!

 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa