Weneckie wędrówki Ralpha Rumney’a
Nic łatwiejszego, niż zgubić się w obcym mieście. Zdaniem niektórych to właśnie przytrafiło się Ralphowi Rumney’owi. „Oto dżungla wenecka była silniejsza, ponownie zamykając się nad młodym człowiekiem, pełnym życia i obiecującym” – tak brzmi podsumowanie […]
Nic łatwiejszego, niż zgubić się w obcym mieście. Zdaniem niektórych to właśnie przytrafiło się Ralphowi Rumney’owi. „Oto dżungla wenecka była silniejsza, ponownie zamykając się nad młodym człowiekiem, pełnym życia i obiecującym” – tak brzmi podsumowanie krótkiego artykułu, zamieszczonego w pierwszym numerze przeglądu „Internationale situationniste” (z czerwca 1958); nagłówek głosi: „Wenecja zwyciężyła Ralpha Rumney’a”. Tę ostrą ocenę założyciel (i, przez długie lata, jedyny członek) nieistniejącego Londyńskiego Towarzystwa Psychogeograficznego zawdzięcza najprawdopodobniej temu, że nie dostarczył na czas raportu ze swoich wędrówek po mieście.
Pomysł Rumney’a był prosty. Chciał stworzyć coś na kształt mapy, która pokazywałaby omijane przez większość turystów zakątki miasta, odległe od Canalazzo, i tym samym odczarować Wenecję, odkłamać ją. Miał znaleźć niechciane miejsca i nieuczęszczane drogi, by zerwać z miasta na wodzie jego spektakularność i blichtr; wąskie, poplątane i emocjonalnie angażujące uliczki zdawały się sprzyjać temu przedsięwzięciu, jakby stworzone do uprawiania psychogeografii. Zostałby pierwszym weneckim antyturystą, odkrywającym dno miasta tak, jak sytuacjoniści robili to wcześniej we Francji i w Danii. Towarzyszył mu Alan Ansen; Rumney, z aparatem fotograficznym w ręku, miał dokumentować oddziaływanie atmosfery poszczególnych miejsc na jego zachowanie, a wyniki swoich „badań” przekazać sytuacjonistom.
U podstaw protestu przeciw turystyce leżało pytanie: dlaczego, jeśli miasto jest tak duże i pełne ciekawych miejsc, wszyscy chodzą tymi samymi drogami? Czy można poznać miasto, podążając czyjąś trasą? Antyturystyka to łamanie ustalonych zasad poruszania się, od zabytku do zabytku, od atrakcji do atrakcji. Idące w tym kierunku inicjatywy pojawiają się od czasu do czasu; w Krakowie w ramach festiwalu ArtBoom Faus Pau pod egidą Zakładu Odzyskiwania Miasta zorganizował dopiero co kilkugodzinną wycieczkę Kraków > Kraków. Była to w istocie pielgrzymka z lotniska Balice na krakowski Dworzec Główny, łącząca miejsca, które zwykle rozumiane są jedynie jako początek lub koniec wizyty w mieście – nie odbiera się ich tym samym jako miejsc samych w sobie.
Narzucona przez artystę trasa to jednak dopiero początek. W antyturystyce – przynajmniej tak, jak rozumiałaby ją psychogeografia – nie chodzi o to, by iść za przewodnikiem, tylko o to, by wyznaczać własne ścieżki. Artysta może jedynie pokazać, jak postawić kilka pierwszych, niepewnych kroków, jak wyłamać się z napiętego programu zwiedzania. Psychogeografia nie dba o organizowanie czasu tak, by nic wartego uwagi nie umknęło odwiedzającym. Jej celem nie jest zobaczenie wszystkiego, lecz poznanie miasta – takiego, jakie ono jest. Czy ktoś, kto widział bazylikę świętego Marka i pałac Dożów, może powiedzieć, że zna Wenecję? Czy ktoś, kto odwiedził Wawel, może powiedzieć, że zna Kraków? Antyturystyka wymaga rezygnacji z oglądania zbiorów kolejnej galerii lub muzeum; wymaga skręcenia w boczną uliczkę, w której czuć zapach przygotowywanych przez mieszkańców obiadów i widać suszące się pranie.
Taka wędrówka może okazać się wciągająca – o czym przekonał się sam Rumney. Wprawdzie mimo spóźnienia (spowodowanego, by oddać mu sprawiedliwość, nie tyle skłonnością do włóczęgi, ile rozwojem wypadków w życiu osobistym) jego raport został opublikowany w piśmie „Potlatch”, przyjął jednak formę inną niż oczekiwana, a oryginalny tytuł brzmiał po prostu: „Krzywa wieża w Wenecji”. Zamiast przewodnika powstała opowieść złożona z samych zdjęć, prosta fotohistoria, przechwytująca formułę znaną z czasopism dla kobiet. Może wytyczanie tras dla innych okazało się niemożliwe, rezultaty badań psychogeograficznych – nieprzekazywalne w inny sposób, a może zdjęcia miały stanowić wystarczającą zachętę do własnych poszukiwań; Rumney w każdym razie określał swoją relację raczej jako efekt przechwytywania niż naukowych „badań”.
Ale po weneckich wędrówkach pozostało jeszcze jedno marzenie. Zainspirowany odkryciem źródeł fontanny Petrarki za pomocą specyfiku nadającego wodzie kolor i pozwalającego śledzić nurt, Rumney chciał zrobić to samo: pokolorować wodę w kanałach na jaskrawy kolor, najlepiej czerwony, i obserwować zarówno nurt, jak i ludzkie reakcje. Ten, kto wie, dokąd woda płynie w Wenecji, z pewnością wie więcej o mieście niż ten, kto widział most Westchnień… Niestety, pomysł nie doczekał się urzeczywistnienia. Kilka lat później inny artysta wrzucił do wody trochę zielonego barwnika, ale efekt był marny (zielona woda, pofarbowana na zielono, pozostała, jak nietrudno się domyślić, zielona), a i intencje, jak wspomina Rumney, być może nieco urażony, nieodpowiednie, bo wymierzone tylko w szokowanie widzów, pozbawione podłoża badawczego.
Mapa z alternatywnymi trasami wycieczek po Wenecji zatem ostatecznie nie powstała; nowych dróg cyrkulacji odwiedzających nie wytyczono. W tym sensie być może istotnie Wenecja zwyciężyła Ralpha Rumney’a, ale jednocześnie raport zdaje sprawę z faktycznej niemożliwości psychogeografii do wytyczania takich tras – ona może tylko wskazywać kierunki. Zorganizowana „wycieczka antyturystyczna”, choćby taka, jak ta krakowska, przez sam fakt swojego zorganizowania antyturystyczna nie jest i być nie może. To człowiek sam musi uciec, by wrzucić do wody kolorowy barwnik i ruszyć za nurtem. Musi zgubić się w mieście, jak zgubił się Rumney – na własne życzenie i na własnych warunkach.