Węgry: Huxit czy polityka huśtawki?
Czy Viktora Orbána naprawdę "boli” członkostwo Węgier w Unii?
Premier Węgier, który zawsze określał siebie jako „dumnego Europejczyka”, krytykującego jedynie brukselskich biurokratów, stwierdził że według jego obliczeń Węgry będą płatnikiem netto do UE do 2030 r. Co potem?
Jedną wypowiedzią zdołał zbulwersować opinię publiczną na Węgrzech, określając członkostwo Węgier w UE jako „bolesne”. Ukrainę nazwał z kolei „ziemią niczyją” porównując jej sytuację do Afganistanu.
Po dwuletniej przerwie spowodowanej pandemią, w lipcu 2022 r. Viktor Orbán powrócił do Băile Tușnad (węg. Tusnádfürdő, Transylwania), aby przemówić do tysięcy, swoich zwolenników w węgierskojęzycznym regionie Rumunii.
Jego wystąpienie było jak zawsze wybuchowe. Potępił „mieszanie ras” w Europie i szczegółowo wyjaśnił Wielką Teorię Zastępczą, a także rozpoczął kampanię informacyjną przeciwko sankcjom, która od tego czasu stała się główną retoryką węgierskiego rządu. Wśród tych stwierdzeń, które nawet Orbána zmusiły później do wycofania się (bo kto by pomyślał, że mówienie o etnicznej homogeniczności w Europie wywoła międzynarodowe oburzenie w 2023 r.?), pojawiła się drobna „sugestia”, która przeszła bez echa.
Zaciemniające narracje
W zeszłym tygodniu Viktor Orbán spotkał się z grupą konserwatywnych dziennikarzy, głównie ze Stanów Zjednoczonych i Polski. Jak można wnioskować ze słów Roda Drehera, który relacjonował to wydarzenie w „The American Conservative”, premier Węgier oczarował publiczność.
Niejednoznaczna pokojowa retoryka Orbána zafascynowała Drehera, który szybko odrzucił twierdzenia, że jego słabe wsparcie dla Ukrainy byłoby w interesie Władimira Putina. Tłumaczył, że w rozumieniu Orbána, Putin nie może sobie pozwolić na przegraną, ponieważ w przyszłym roku ubiega się o reelekcję, a jego celem jest uczynienie z Ukrainy wraku, tak aby Zachód nie mógł się o nią upomnieć.
Premier uważa, że Zachód jest w stanie wojny z Rosją. Dodał: „Jestem przywódcą kraju stojącego po właściwej stronie historii”. To odważne stwierdzenie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Węgry były po stronie przegranej w obu wojnach światowych.
Orbán opowiadał też bardzo szczegółowo o swojej polityce unijnej. Przypomniał znaną narrację skrajnej prawicy, twierdząc, że Unia przeżywa kryzys tożsamości. Lamentował nad powiększającą się przepaścią między Europą a Węgrami, która jego zdaniem wynika z fundamentalnego niezrozumienia społeczeństwa, niechęci Węgier do akceptowania „ideologii” LGBTIQ+ i mniejszości muzułmańskich.
Ostatecznie przeszedł do obwiniania Brukseli twierdząc, że demonizuje i zastrasza Węgry za to, że kraj broni swoich interesów. Była też mowa o roli wiary w polityce i strategii, dzięki którym konserwatyzm może odnieść sukces na świecie.
Główna oś narracji Orbána nie jest bynajmniej zaskakująca. Wtrącił on jednak dwa zdania, które rozprzestrzeniły się później w mediach. Jednym z nich był nieformalny wniosek o „Huxit”. Drugie było tanim strzałem w Ukrainę.
Od przemówienia Orbána w Tusnádfürdő latem ubiegłego roku wiele się zmieniło. Mowa, przede wszystkim o pozycji międzynarodowej Węgier.
Stosunek do wojny w Ukrainie uczynił z Węgier pariasa w Europie. Reżim Orbána odmówił przyjęcia rosyjskiej energii, a minister spraw zagranicznych, Péter Szíjjártó, nadal regularnie odwiedza Kreml. Węgierski rząd uznaje Rosję za agresora, wzywa do zawieszenia broni i zakończenia wszystkich europejskich sankcji.
Taka „polityka huśtawki” pokazuje egoizm węgierskiego rządu i niechęć do potępienia swego sojusznika. W międzyczasie państwa zachodnie jeszcze bardziej zbliżyły się do siebie, nie tylko w kwestii wspierania ukraińskiego wojska, ale także w kwestiach politycznych, najwyraźniej rozumiejąc, że w latach pełnych kryzysów kluczowe jest zgodne działanie.
Po drugie, Unia Europejska (a konkretnie Komisja Europejska) po raz pierwszy wywarła presję na Węgrach, a rząd wziął to do siebie. Poszukiwanie funduszy wstrzymanych z powodu problemów z praworządnością wydaje się nie mieć końca, ponieważ Komisja odmówiła uznania połowicznych reform rządu za gwarancje. W 2023 r. jeszcze więcej funduszy zależy od zapewnienia utrzymania wartości demokratycznych i sprawiedliwego wydawania pieniędzy europejskich. Będzie to wymagało od Budapesztu wprowadzenia dodatkowych zmian w już obowiązujących przepisach i środkach.
Obecnie chodzi o poprawę funkcjonowania sądownictwa, usunięcie polityków rządu z władz uniwersytetów, a nawet wycofanie kontrowersyjnych węgierskich ustaw przeciwko osobom LGBTIQ+. Otrzymanie miliardów euro z funduszy unijnych zależy teraz od tego, czy Orbán i jego współpracownicy będą skłonni ingerować w podstawy swojego reżimu.
Mocne słowa
Jego koordynator polityczny, Balázs Orbán, opublikował niedawno artykuł parafrazujący swoje rozmowy z premierem. Wyjaśnił, że Węgry chcą stać się „regionalnym mocarstwem średnim”, uciekając od jednobiegunowej globalizacji, odmawiając przystąpienia do bloków i torując sobie drogę poprzez dwustronne umowy z sojusznikami.
Jeśli przemówienie w Tusnádfürdő było teoretycznym podejściem do Huxitu, a stwierdzenia Balázsa Orbána ukrytym wyznaniem węgierskich ambicji poza UE, to najnowsze słowa Orbána wydają się być jak dotąd najśmielsze. Zwłaszcza, że w artykule zamieszczonym pierwotnie w „The American Conservative” napisano, że Orbán na pytanie, czy chciałby, aby Węgry były częścią UE, wykrzyknął: „zdecydowanie nie”. Po szybkiej reakcji węgierskiej prasy, tekst został szybko zredagowany i obecnie mówi, że bycie częścią Unii jest dla Orbána „osobiście bolesne”. To jednak także mocne słowa.
To jasne, że Węgry są na rozdrożu w kwestii swojej międzynarodowej przyszłości – dopóki sprawa jest w rękach rządu. Ale Węgrzy są nadal bardzo europejscy, w rzeczywistości są jednym z bardziej proeuropejskich narodów.
Jak powiedział Orbán, ponad 80 proc. węgierskiego handlu odbywa się na europejskim wolnym rynku, i choć premier może postrzegać siebie jako ideologa, wciąż pozostaje pragmatycznym politykiem. Dlatego referendum unijne wydaje się mało prawdopodobne. Huxit jest na razie tylko straszną grą słów.
„Teraz to Afganistan. Ziemia niczyja”
Inną sprawą jest to, że etykietowanie narodu, który od prawie roku walczy o wolność, jako „ziemi niczyjej” z pewnością przekracza granice.
W przemówieniu po swoim kolejnym zwycięstwie w kwietniu 2022 r. Orbán nie zawahał się krytykować Wołodymyra Zełenskiego, którego uważał za zwolennika węgierskiej opozycji. To był decydujący moment. Chociaż Orbán z pewnością nie chciał wywołać nienawiści swoim komentarzem, prorządowe media na Węgrzech nadal głośno krytykują Ukrainę, nie zważając na rosyjską inwazję, co dodatkowo dezorientuje elektorat w moralnie trudnej sytuacji.
W oczach Ukraińców Orbánowi udało się stać trzecim najbardziej znienawidzonym światowym przywódcą: po Władimirze Putinie i Aleksandrze Łukaszence.
Problem przypomina ten, którego od pewnego czasu muszą doświadczać Węgrzy na Zachodzie. Węgierskie społeczeństwo nie jest takie jak Viktor Orbán, a jednak lider nazywający Ukrainę „ziemią niczyją” nie przysparza Węgrom sympatii.
Komentarz, co zrozumiałe, wywołał ogromną wrzawę. Najbradziej stanowczo wypowiedział się osobiście mer Dniepru, Borys Fiłatow. W publicznym wpisie przekonywał on, że „trzeba mieć szczególny talent, aby być znienawidzonym wszędzie: od Rumunii i Słowacji po Serbię i Ukrainę”… Dodał: „wasze okrucieństwa i nieustanna chęć przypodobania się tyranom w każdej wojnie światowej uczyniły z was pariasów historii”.
_
Iván László Nagy – stypendysta programu Marcina Króla, dziennikarz polityczny młodego pokolenia. Pisze do niezależnego węgierskiego serwisu informacyjnego hvg.hu. Prowadzi badania naukowe nad technikami komunikacji populistycznych reżimów. Pisze krytyczne reportaże o globalnej demokracji, ze szczególnym uwzględnieniem quasi-autorytarnych przepływów politycznych na Zachodzie i na Węgrzech.
Artykuł powstał w ramach programu współpracy między głównymi tytułami prasowymi w Europie Środkowej prowadzonego przez Visegrad Insight w Fundacji Res Publica. W języku angielskim tekst ukazał się na łamach Visegrad Insight.
Featured image by Galan Dall.