Warszawa–Bruksela: dialog wciąż niemożliwy?
Od dłuższego czasu narastają nieporozumienia w kontaktach Polski z UE.
Jarosław Kaczyński może wierzyć, że działania rewizyjne prowadzone w stosunku do rządu jego partii są skutkiem niedokończonych reform państwa od 2015 r. W rzeczywistości to wynik aktywności instytucji powołanych do przeciwdziałania autorytaryzmowi w kraju.
W ostatnich miesiącach utarło się przekonanie, że wojna zmieniła politykę Europy, przesuwając jej środek ciężkości na Wschód. Żaden kraj nie wydawał się odzwierciedlać tego przesunięcia bardziej niż Polska, która szybko stała się, według słów przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von Der Leyen, „świecącym przykładem” europejskiej solidarności. Kraj przyjął ponad cztery miliony ukraińskich uchodźców i planuje podwoić swoje długoterminowe wydatki na obronę do 5 proc. PKB – jest to zdecydowanie największy wzrost w Europie i wyraźny kontrast z głównymi siłami UE, Niemcami i Francją.
W uznaniu ogromnej roli, jaką Polska odegrała w wojennej mobilizacji Europy, Komisja Europejska przedstawiła długo odkładany plan naprawczy po pandemii COVID–19 dla Polski, znany jako Krajowy Plan Odbudowy Polski (KPO), zobowiązując się do przekazania prawie 36 mld euro w postaci dotacji i subwencji pod warunkiem osiągnięcia przez Polskę pewnych „kamieni milowych” dotyczących reform służących przywróceniu praworządności.
Rzeczywistość uderza w PiS
Polscy przywódcy szybko zaczęli wyrażać nadzieję na otrzymanie pierwszych płatności do końca 2022 roku. Ten gest dobrej woli ze strony KE był postrzegany jako znak ocieplenia więzi między Warszawą a Brukselą i potencjalne zakończenie gorzkiego sporu trwającego od 2015 roku między Prawem i Sprawiedliwością a Unią Europejską o kwestie praworządności. Przez chwilę to, co łączyło Brukselę i Warszawę, wydawało się silniejsze od tego, co je dzieliło.
Miesiąc miodowy skończył się jednak, zanim się naprawdę zaczął. Negocjacje między Brukselą a Warszawą zamarły, bo Polska nie złożyła jeszcze nawet wymaganego wniosku o fundusze. W październiku PiS odwołał swojego proeuropejskiego ministra ds. europejskich i zastąpił go znacznie bardziej radykalnym Szymonem Szynkowskim. „Jeśli Bruksela nadal wstrzymuje finansowanie odbudowy po pandemii, to niech tak będzie. Poradzimy sobie bez tego. Czas wyciągnąć wnioski” – mówił we wrześniu premier Mateusz Morawiecki.
Bruksela odmawia ustępstw. Oprócz zamrożonych funduszy na odzyskiwanie strat spowodowanych COVID, UE grozi teraz Polsce wycofaniem 75 mld euro z funduszy rozwojowych, jeśli kraj nie wprowadzi zmian w sądownictwie. „Z powodu braku zgodności Komisja nie może pozytywnie rozpatrzyć wniosków o płatność” – powiedział bez ogródek w październiku rzecznik UE Stefan de Keersmaecker.
W obliczu wyborów w Polsce jesienią 2023 r., oraz perspektywy ogólnoeuropejskiego kryzysu gospodarczego, rzeczywistość, w której w niedalekiej przyszłości zabraknie prawie 110 mld euro, zaczyna być jednak odczuwalna. Zarówno agencje ratingowe Moodys jak i Fitch ostrzegły, że wstrzymanie budżetu UE może mieć tragiczne konsekwencje gospodarcze i rynkowe: Polska pilnie potrzebuje unijnych pieniędzy, aby poradzić sobie z gwałtownie rosnącą inflacją i rosnącym zagrożeniem spowolnienia gospodarczego.
W sytuacji, gdy dostawy rosyjskiego gazu spadły już do zera, większość polskiej debaty politycznej skupia się na groźbie zbliżającego się niedoboru węgla, który może sprawić, że niektóre gospodarstwa domowe nie będą w stanie ogrzać się tej zimy. Przed wojną w Ukrainie, Polska importowała około 7 milionów ton węgla rocznie z Rosji. Ta liczba obecnie również spadła do zera. Tymczasem przykładowo władze miejskie Łodzi mogą stracić nawet 8 mld zł (1,71 mld euro), z czego polski rząd może zwrócić jedynie marne 160 mln zł (34,13 mln euro). Taka dysproporcja to „katastrofa inwestycyjna” dla samorządów w całej Polsce, powiedział lokalny polityk Sebastian Bulak. „Będziemy musieli zgasić światło”.
Szkodliwa narracja
Europa zmierza ku niepewnej zimie, a pieniędzy nie przybywa. Tym bardziej, że linia frontu między Warszawą a Brukselą została odtworzona. Pod pewnymi względami obie strony wydają się jeszcze bardziej oddalone od siebie niż przed wojną w Ukrainie. Co się stało?
W ostatnich miesiącach stało się jasne, że Polska nie jest zainteresowana dialogiem z Komisją Europejską, a obietnica miliardów euro nie zmieni strategicznego rachunku rządu. Narracja PiS przez ostatnie pół roku koncentrowała się mniej na tym, że ostatecznie dostaną pieniądze od Europy, niż na tym, czy w ogóle jest to kwestia otwarta. Innymi słowy, unijny związek między pieniędzmi a reformami krajowymi nabrał symbolicznej mocy w narracji PiS, przyćmiewając znaczenie tego, czy choćby jedno euro z tych funduszy kiedykolwiek dotrze do Polski.
Na pierwszy rzut oka, rachunek polityczny lidera PiS, Jarosława Kaczyńskiego, wydaje się niezrozumiały. Wypłata funduszy europejskich przyniosłaby natychmiastowe, namacalne korzyści dla polskiej gospodarki w okresie poprzedzającym wybory. Dlaczego PiS zachowuje się tak, jakby euro straciło dla niego jakąkolwiek wartość?
Na to pytanie istnieją dwie powiązane ze sobą odpowiedzi. Po pierwsze, los europejskich pieniędzy wiąże się z symboliczną walką o granice wpływów UE w polskich sprawach. Po drugie, Kaczyński uważa, że kończy niedokończoną, przerwaną w 2005 r. rewolucję mającą na celu przedefiniowanie miejsca Polski w Unii Europejskiej.
Geneza projektu rewolucji PiS
Dla konserwatywnej elity rządzącej ta suwerenność została tragicznie i niesprawiedliwie poświęcona bez zgody społeczeństwa wkrótce po upadku komunizmu. Wybrany po raz pierwszy w 2005 lider PiS-u Jarosław Kaczyński przedstawił zwycięstwo swojej partii w kontekście „historii długiej, wielowiekowej niewoli, pozbawienia suwerenności”. Kaczyński od dawna skarżył się, że demokratycznie wybrany rząd nie jest w stanie wypełnić woli narodu z powodu kontroli i równowagi narzuconej mu przez polską konstytucję, którą nazywa prawnym „impossibilizmem”. W związku z tym PiS dąży do złamania rozdziału władzy wykonawczej i ustawodawczej od sądownictwa, co prowadzi do radykalnego zmniejszenia roli Trybunału Konstytucyjnego.
„Po to doszliśmy do władzy, żeby wszystkie mechanizmy, które nas niszczyły przez ostatnie lata – zwłaszcza przez ostatnie osiem lat, zostały wyeliminowane, żeby te negatywne procesy zostały odwrócone” – mówił Kaczyński podczas partyjnego wystąpienia w 2016 roku. Tym wielkim mechanizmem niszczącym – „tą przeszkodą, tym murem” było sądownictwo.
Od 1989 roku, zgodnie z narracją PiS, każdy polski rząd próbował – i nie udało mu się – zreformować sądownictwo w kraju z powodu jego nieproporcjonalnej władzy – reliktu chaotycznego systemu pozostałego po upadku komunizmu. W dziwny sposób, przez ostatnie trzy dekady, Kaczyński próbował zająć miejsce, które zajął krótko piastujący urząd, konserwatywny premier Jan Olszewski. To właśnie on jako pierwszy zakwestionował kierunek i kształt sądownictwa w latach 1989 i 1990.
Po 1989 r. Trybunał w Polsce szybko zyskał prestiż i rozwinął ambicje, w dużej mierze z powodu skompromitowanego systemu politycznego, który od tamtej pory TK nadzorował. Podstawą tej nowej, silnej pozycji Trybunału miała być polska konstytucja, która w złożeniu miała służyć zarówno odbudowie społeczeństwa obywatelskiego, jak i jego ochronie poprzez rządy prawa. Nie tylko odrzucono przepisy, które były sprzeczne z sądem – zmieniono, a nawet napisano od nowa prawo. Zaczął się spór między TK a ustawodawcą.
Tymczasem w miarę rozszerzania się wspólnoty europejskiej na wschód po 1989 roku ponadnarodowe organy prawne, takie jak Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC), odgrywały główną rolę w ustanawianiu ogólnych zasad prawnych, które miały wpływać na ustawodawstwo krajowe dotyczące sądów konstytucyjnych. Zasady te miały uosabiać wartości liberalno–demokratyczne, które postrzegano jako niezbędne dla demokratycznych przemian. Jak dowodzi badacz Wojciech Sadurski, wczesny polski system sądowniczy opierał się na instytucjach ponadnarodowych w celu uzyskania legitymizacji, której brakowało mu w obrębie własnego kraju. Polscy reformatorzy postrzegali ponadnarodowe instytucje, takie jak ETPC, jako zapewniające „rodzaj sprawiedliwości Robin Hooda, która wkraczałaby w sprawy krajowe”, aby zrekompensować „nieuważność ustawodawców na wartości demokratyczne”.
Relacja między sądami europejskimi i polskimi stała się relacją „współpracy” z międzynarodowymi instytucjami prawnymi legitymizującymi status sądów krajowych. W tej dynamice oba reżimy prawne współpracowały w celu wymuszenia na władzy ustawodawczej i wykonawczej przestrzegania wartości liberalno-demokratycznych, które były postrzegane jako niezbędne dla demokratycznych przemian. Ta szybka standaryzacja i konstytucjonalizacja wartości europejskich jest określana w literaturze naukowej dotyczącej tego okresu jako „zwrot konstytucyjny” w Polsce. Rzeczywiście, Konstytucja RP z 1997 roku narodziła się w wyniku procesu, który spełniał wiele kryteriów ideału demokracji deliberatywnej. Normatywnym punktem końcowym transformacji był „zachodni, liberalno–demokratyczny konstytucjonalizm”.
To właśnie tę dynamikę PiS próbował obalić w 2005 r.: najpierw poprzez przekazanie polskiego Trybunału Konstytucyjnego – który Kaczyński nazwał kiedyś „bastionem wszystkiego, co w Polsce złe” – pod kontrolę PiS, a następnie poprzez zerwanie ścisłych związków między polskim systemem prawa a systemem UE.
Partnerstwo między unijnym porządkiem prawnym a polskimi sądami – które PiS chciał ostatecznie zerwać – służyło jako instytucjonalny łącznik między polskimi i europejskimi instytucjami. Polskie sądownictwo było postrzegane przez PiS jako ramię supranacjonalizmu na własnym gruncie. Reformy sądownictwa w wykonaniu PiS są w istocie próbą zamknięcia debaty, która rozpoczęła się w chaotycznej epoce transformacji, ale nigdy nie została zakończona.
Ale rewolucja PiS–u była krótka. W 2007 roku, zaledwie dwa lata po dojściu do władzy, na skutek własnej decyzji o skróceniu kadencji parlamentu, została zastąpiona przez liberalno–centryczną Platformę Obywatelską (PO), która rządziła krajem przez kolejnych osiem lat. PO próbowała wywierać swoje międzynarodowe wpływy, lokując Polskę w tzw. europejskim głównym nurcie, rozwijając bliskie więzi z głównymi potęgami UE, zwłaszcza z Niemcami. Wraz ze zdecydowanym zwycięstwem w 2015 roku, PiS zdwoił wysiłki, by dokończyć transformację, którą po raz pierwszy zaplanował dekadę wcześniej: upośledzić niezależność polskiego sądownictwa i zakwestionować prymat prawa europejskiego, podważając tym samym konstytucyjną integralność Unii Europejskiej.
W 2021 roku polskie sądy orzekły, że kluczowe artykuły traktatów założycielskich UE – na przykład wartości Unii w zakresie praw człowieka i cel UE w „tworzeniu coraz ściślejszego związku między narodami Europy” – są niezgodne z polską konstytucją. Posunięcie to spotkało się z natychmiastowym potępieniem ze strony Komisji Europejskiej, która wszczęła przeciwko Polsce postępowanie z Artykułu 7., który zawiesza pewne prawa państwa członkowskiego, i skierowała kraj do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS), który wielokrotnie nakazywał Polsce zmianę kursu. Orzeczenia Trybunału były w dużej mierze ignorowane.
Teraz, w następstwie wojny w Ukrainie, PiS wierzy, że wiatr historii dmucha wprost w jego żagle. Twardy „Polexit” wydaje się mało prawdopodobny, ale bardziej autonomiczna Polska nigdy nie była, w oczach liderów PiS, bliższa geopolitycznej rzeczywistości. W istocie, administracja Bidena podjęła pragmatyczną decyzję o odłożeniu na bok politycznych i ideologicznych różnic z PiS i nadaniu priorytetu szerszej współpracy strategicznej; przykładem jest głośna marcowa wizyta Bidena w Polsce, kiedy to Prezydent USA powstrzymał się od krytyki polityki wewnętrznej polskiego rządu – kraju o którym rok wcześniej powiedział, że „demokracja była zagrożona”. Jest to właśnie ten rodzaj pragmatycznego podejścia, które PiS i jego sojusznicy uważają za uzasadnione ze strony stolic Europy Zachodniej.
Perspektywa Europy
„Żaden kraj w Unii Europejskiej nie okazał większej solidarności z Ukrainą od początku rosyjskiej agresji niż Polska. I żaden rząd w UE nie działał od początku wojny bardziej gwałtownie przeciwko podstawowym instytucjom państwa prawa niż polski” – powiedział w wywiadzie niemiecki eurodeputowany Daniel Freund.
Jest to sprzeczność, z którą unijni urzędnicy zmagają się, a na najwyższym szczeblu unijnej polityki powstały pęknięcia dotyczące tego, jak podejść do Polski. Dwóch z trzech wiceprzewodniczących Komisji Europejskiej, Frans Timmermans i Margrethe Vestager, głosowało przeciwko zatwierdzeniu wypłaty KPO dla Polski. W szczególnie ostrym wystąpieniu Timmermans dał do zrozumienia, że jego zdaniem prawo unijne zostało skompromitowane dla celów politycznych, argumentując, że w Polsce „porządek prawny jest dostosowywany do rzeczywistości politycznej, a nie odwrotnie”.
To przepychanie się między PIS-owskim pragmatyzmem a zasadami praworządności wskazuje na kluczowe pytanie leżące w sercu projektu europejskiego: jak radykalnie wojna przeorientowuje priorytety polityczne Unii? Czy UE może pokonać przepaść między swoją tożsamością jako wspólnoty opartej na wartościach a tożsamością zorientowaną na bezpieczeństwo i geopolitykę? Jak dotąd UE próbowała mieć ciastko i zjeść ciastko: To nowe wyzwania dla UE, która historycznie raczej przetrwała kryzysy niż je rozwiązała, jak mówi analityk polityczny Ivan Krastev.
Dla ustawodawców takich jak Daniel Freund, wraz z Sutowskim, danie Polsce takiej wewnętrznej autonomii jest nie tylko abdykacją tożsamości UE jako liberalnego projektu, ale rodzajem nihilistycznego porzucenia wartości w ogóle.
Dla Freunda nie ma sprzeczności między geopolityką a wartościami. Tłumaczył, że w sytuacji, gdy Ukraińcy walczą – i umierają – o przynależność do Unii i budowę demokracji, porzucenie przez Europę standardów prawnych byłoby poświęceniem etycznego rdzenia europejskiej tożsamości w najgorszym możliwym momencie.
Dla analityka politycznego Wojciecha Przybylskiego, droga naprzód jest taka, że UE musi traktować kwestie praworządności tak, jakby nie było wojny w Ukrainie, a jednocześnie wspierać Polskę tak, jakby nie było kwestii praworządności. Można to porównać do tego, jak Icchak Rabin opisał proces pokojowy w Oslo: prowadzić proces pokojowy tak, jakby nie było wojny, a wojnę prowadzić tak, jakby nie było procesu pokojowego. To strategiczne podejście, które znajduje odzwierciedlenie w elastycznym „patchworkowym trybie współpracy europejskiej”, opisanym w raporcie Visegrad Insight „War And The Future of Europe” (Wojna i przyszłość Europy).
Dopóki państwa takie jak Polska i Węgry będą głośno testować granice dopuszczalnej przestrzeni politycznej Unii, dopóty UE będzie zmuszona wybierać między pragmatyzmem a zasadami.
Jeśli ostatnie dwa miesiące są jakimkolwiek wyznacznikiem, UE może dokonać wyboru: W miarę jak zagrożenia bezpieczeństwa wynikające z wojny w Ukrainie stają się bardziej ambientowe, a mniej światowo–historyczne, ponowny nacisk UE na standardy praworządności wskazuje, że pozostaje ona nie przede wszystkim organizacją geopolityczną, ale równocześnie wskazującą na określone standardy moralne i prawne. Wojna na granicach Europy nie zdefiniowała radykalnie tego, co UE będzie tolerować ze strony swoich państw członkowskich. Dla Freunda te dwie tożsamości nie muszą być sprzeczne. W rzeczywistości jednak Warszawa i Bruksela patrzą na świat przez różne soczewki: obie strony postrzegają siebie jako reprezentantów spójnego systemu wartości: wojennej solidarności i narodowej autonomii z jednej strony, a niewzruszonych zasad prawnych liberalizmu z drugiej. Wchodzimy w wyścig zbrojeń, w którym Warszawa odmawia przyjęcia prymatu UE, a Bruksela zwiększa potencjalnie niszczycielskie kary finansowe wymarzone w rząd w Warszawie. Pytanie brzmi, kto pierwszy ustąpi. Odpowiedź może wyznaczyć termometr.
Mroźna zima
Co zrobią Polacy, gdy nadejdzie zima? Czy nagrodzą uparty antagonizm swojego rządu wobec Brukseli mimo trudności gospodarczych, może z myślą o wielkim projekcie, który PiS i Kaczyński próbują zrealizować? Czy też będą domagać się większej integracji z Europą? Odpowiedź na to pytanie określi, czy Europa będzie bardziej skonsolidowana geopolitycznie, czy bardziej rozproszona.
Rzeczywiście, jest nadzieja dla zwolenników integracji. Niezależnie od języka PiS, pozycja Polski w Europie cieszy się ogromną popularnością. Badanie zaufania Polaków do instytucji prowadzone regularnie przez sondażownię IBRiS od 2016 roku wykazało, że UE jest trzecią najbardziej zaufaną instytucją w Polsce – za NATO i polskim wojskiem – na poziomie 62 proc., co stanowi znaczny wzrost z 45 proc. w 2016 roku.
Z drugiej strony, Polska może być niechętna do przystąpienia do dalszej integracji Europy. Wynika to głównie ze strachu przed większymi potęgami, takimi jak Niemcy i Francja, oraz ze świadomości, że Europa po prostu nie jest w stanie zapewnić gwarancji bezpieczeństwa, których wymagają od niej narody Europy Wschodniej. W tym kontekście nacisk PiS na prymat państwa narodowego może być postrzegany jako rodzaj „mechanizmu ochronnego” przed tym, co postrzega jako geopolityczną słabość UE.
Taka wizja Europy byłaby tą, w której dominuje rodzaj transnarodowego populizmu i izolacjonizmu – model Viktora Orbána włączony do głównego nurtu poza Węgrami. Aby się przed tym uchronić, Europa po prostu „musi zreformować swoje stanowisko w sprawie strategicznej autonomii” – czytamy w raporcie Visegrad Insight.
Innymi słowy, UE nie może poświęcić swojej tożsamości jako gracza geopolitycznego. Jeśli to zrobi, mniejsze postkomunistyczne państwa europejskie będą nadal pracować nad budową alternatywnych bloków władzy wobec „europejskiego mainstreamu”. Stosunki węgiersko–polskie, które obecnie znajdują się w fazie ochłodzenia, mogą szybko powrócić do normy.
Jednym z podstawowych zadań do osiągnięcia, sugeruje raport, jest niezależność energetyczna. Jeśli uda się to osiągnąć, prawdziwa europejska wspólnota geopolityczna stanie się możliwa, a rewanżystyczne obawy polskiej prawicy zostaną w dużej mierze zażegnane. W rezultacie „Europa Środkowa zostaje przemianowana z pariasa na filar europejskiej przyszłej architektury pokoju i dobrobytu”.
—
Gabriel Rom jest niezależnym dziennikarzem mieszkającym w Nowym Jorku. Jego prace były publikowane przez ‚The New York Times”, „The Los Angeles Times”, „The European Review of Books”, „Poland Today” oraz Instytut Adama Mickiewicza. Ukończył Uniwersytet Yale z tytułem magistra studiów europejskich i rosyjskich.
Artykuł powstał w ramach programu współpracy pomiędzy głównymi tytułami prasowymi w Europie Środkowej prowadzonego przez Visegrad Insight w Fundacji Res Publica.
Wersja angielska tekstu w Visegrad Insight.
Fot. „Volodymyr Zelenskyy met with the heads o” (Public Domain) by President Of Ukraine.