Walka o dach nad głową w USA
Kryzys ekonomiczny, który rozpoczął się w 2008 roku, odcisnął się w miejskim krajobrazie Ameryki i nadal jest w nim widoczny. Są tam całe ulice zabite deskami. Są też miejsca, które przywodzą na myśl wizję z […]
Kryzys ekonomiczny, który rozpoczął się w 2008 roku, odcisnął się w miejskim krajobrazie Ameryki i nadal jest w nim widoczny. Są tam całe ulice zabite deskami. Są też miejsca, które przywodzą na myśl wizję z Planety Slumsów Mike’a Davisa – miasteczka namiotowe, ale też chodniki i ławki pełne nocujących na nich ludzi. Są jeszcze samochody, nielegalnie parkowane na noc w spokojnych dzielnicach, na parkingach supermarketów i wszędzie tam, gdzie się da. Samochody te nie są w nocy puste. Śpią w nich ich właściciele.
To efekt spekulacji na rynku nieruchomości. Podstawowym elementem amerykańskiego marzenia jest własny dom. Problem w tym, że wielu Amerykanów na niego nie stać, zwłaszcza od połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy nastąpił gwałtowny skok cen nieruchomości. Amerykanie kupowali więc swój sen na kredyt. Ułatwiano im to, obniżając wymagania dla kredytobiorców, udzielając pożyczek o zmiennym oprocentowaniu, pozwalając przez pierwszych 5 lat spłacać jedynie odsetki od kredytu itd. Nierzadko kredytobiorcy byli oszukiwani co do warunków pożyczki, wysokości jej kosztów i możliwości spłaty. Kiedy bańka pękła, powodując kryzys, ludzie tracili pracę, przestawali spłacać kredyt zaciągnięty na kupno domu, którego wartość zaczęła przewyższać wysokość pożyczki, i w efekcie często lądowali i – nadal lądują – na ulicy. Według danych RealtyTrac, przywołanych przez Amy Goodman w artykule: „Facing Foreclosure? Don’t Leave. Squat” (Democracy Now, 04.02.2009), w 2008 roku Amerykanie stracili prawo do 2,3 miliona domów, czyli o 81% więcej niż w roku 2007 i o 225% więcej niż w 2006. W kwietniu bieżącego roku aż 3,7 miliona obywateli poważnie naruszyło umowę o spłatę hipotek, co w porównaniu z kwietniem 2010 oznacza ponad trzydziestoprocentowy spadek[1]. Sugeruje to poprawę sytuacji. Jednak eksperci uważają, że spadek ten wynika z opóźnienia przez banki procedury ewikcji i nie oznacza uzdrowienia rynku nieruchomości. Zapowiadają, że nastąpi ono najwcześniej w 2014 roku[2]. Od początku kryzysu najwięcej domów banki przejmują w Nevadzie, Arizonie, Kalifornii i na Florydzie.
„Wyzwalanie domów”
W zeszłym roku Take Back the Land ogłosił maj miesiącem live ins. Live-in to akcja wzorowana na sit-in, który był metodą walki z segregacją rasową w Stanach w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tak jak Afroamerykanie w ramach protestu siedzieli w restauracjach i innych miejscach (“sit-in”) przeznaczonych tylko dla białych, tak bezdomni z pomocą aktywistów przejmują opuszczone domy i zaczynają w nich nielegalnie mieszkać (“live-in”). W zeszłorocznej akcji wzięło udział blisko 30 NGO-sów w całych Stanach.
Na stronie Take Back the Land czytamy, że długoterminowy cel tego ruchu to zmiana postrzegania ziemi jako towaru i sprawienie, by prawo do mieszkania stało się przestrzeganym prawem człowieka. Take Back the Land powołał do życia Max Rameau w 2006 roku w Miami w reakcji na politykę mieszkaniową miasta — likwidację sporej części tanich lokum i inwestowanie w bogate dzielnice. Pierwsza akcją Take Back the Land było założenie na publicznej ziemi Umoja (Unity) Village, miasteczka z dykty, by unaocznić problemy mieszkaniowe wielu ubogich mieszkańców Miami.
O ruchu zrobiło się głośno w całych Stanach pod koniec 2008 roku. Wywiady z Maksem Rameau przeprowadziły m.in. stacje CNN, Fox, NBC, Abc. Jego nazwisko pojawiło się w najważniejszych gazetach USA. Lider Take Back the Land, pytany o legalną podstawę działań swojej organizacji, odpowiadał zwykle (m.in. 8.12.2008 roku w Fox Business News), że nie kieruje się prawem, ale poczuciem moralności. To poczucie mówi mu, że nie jest słuszne, by skazywać kogokolwiek na niebezpieczeństwo mieszkania na ulicy, podczas gdy stoją przy niej puste od wielu tygodni domy, których nikt w najbliższym czasie nie kupi. Max zapewniał, że sąsiedzi skłotujących odnoszą się do nich życzliwie, i tłumaczył to tym, że ludzie zadają sobie pytanie, co jest ważniejsze: prawo banków i finansistów do zbijania fortun czy prawo każdego człowieka do bezpieczeństwa i schronienia, i że najwyraźniej odpowiadają sobie, że to drugie.
Skłoting we własnym domu
Wpływ na stosunek wielu Amerykanów do skłotersów ma pomoc, jaką po pęknięciu bańki spekulacyjnej banki i firmy finansowe, które ją nadmuchały, otrzymały w ramach programu TARP od państwa, czyli od amerykańskich podatników. W związku z tym poczucie sprawiedliwości podpowiada wielu ludziom, że banki nie powinny przejmować domów z niespłaconą hipoteką, a raczej zrewanżować się obywatelom USA i zrobić wszystko, by dłużnicy mogli utrzymać dach nad głową. Co prawda, prawie wszystkie banki oddały już pieniądze, które otrzymały w ramach TARP, ale i tak według raportu z kontroli tego programu będzie on kosztował amerykańskich podatników 48 bilionów dolarów. Raport ten potwierdza też słuszność obiegowej opinii, że instytucje finansowe otrzymały o wiele większą i skuteczniejszą pomoc niż przeciętny obywatel[3].
Nancy Kaptur, posłanka z Ohio z mandatem Demokratów, w styczniu 2009 roku z mównicy parlamentu nawoływała swoich wyborców: „Kiedy dostaniecie nakaz eksmisji, nie wyprowadzajcie się! Zostańcie skłotersami we własnym domu!”[4]. Kaptur doradzała też tym, którzy mają być eksmitowani, by zmuszali banki do przedstawienia im oryginalnej umowy, którą z nimi zawarli. W związku z sekuryzacją pożyczek, tj. odsprzedawaniem ich rozmaitym firmom finansowym, banki często nie mają pojęcia, gdzie te umowy się znajdują. Pozwala to wielu Amerykanom przedłużyć czas pobytu w domu, który przestali spłacać.
Tam, gdzie ludzie masowo tracą domy, bankom wcale nie spieszy się z egzekwowaniem eksmisji. Bankowcy wiedzą, że nieruchomość długo może nie znaleźć kupca, a niezamieszkały przez dłuższy czas budynek niszczeje i traci na wartości. Takie domy często są okradane z instalacji sanitarnych, przewodów, rur. Dlatego też dyrektorzy banków czasem przymykają oko na nielegalnych lokatorów i przyzwalają na chwilowy skłoting nieruchomości przez ich byłych właścicieli. Jak podaje ForeclosureRadar, cytowany przez Alanę Semuels w jej artykule: „Squatters in their own house: When banks don’t foreclose” („Washington Post”, 06.03.2010), w Kalifornii czas od otrzymania zawiadomienia o eksmisji do jej przeprowadzenia wydłużył się od roku 2008 do 2010 średnio o 75 dni. Z kolei czas od otrzymania zawiadomienia o naruszeniu warunków spłaty hipoteki do przejęcia domu przez bank w całych Stanach w maju tego roku wynosił średnio 400 dni, podczas gdy w roku 2007 – 151 dni[5].
Szeryf rządzi
To, czy i jak szybko eksmisja dochodzi do skutku, zależy więc od samych eksmitowanych i od tego, co bank uzna za korzystne. Jednak w wypadku, gdy bank domaga się eksmisji nielegalnych lokatorów, postawa szeryfa ma decydujące znaczenie. W wielu stanach USA to on jest odpowiedzialny za przeprowadzenie aukcji domu, którego hipotekę właściciele przestali spłacać.
Szeryf Wane County w Michigan Warren Evans na konferencji prasowej 2.02.2009 roku[6] ogłosił, że nie zamierza przeprowadzać sprzedaży nieruchomości przejmowanych przez banki, dopóki nie zostanie wdrożony program pomocy dla osób, którym grozi utrata domu, umożliwiający zachowanie im ich nieruchomości. Evans przypomniał, że TARP zawiera ustęp, nakazujący sekretarzowi skarbu wprowadzić w życie plan, który pozwoliłby Amerykanom utrzymać dach nad głową. Stwierdził, że banki, przejmując kolejne domy bez wykorzystania programów modyfikujących spłatę pożyczek, działają w sprzeczności z założeniami TARP.
W jesiennych wyborach na szeryfa Filadelfii z listy Green Party startuje Cheri Honkala — wieloletnia aktywistka ruchu na rzecz ubogich, założycielka Kensington Welfare Rights Union, organizacji broniącej praw ludzi biednych, i Poor People’s Economic Human Rights Campaign, sieci skupiającej NGO-sy walczące o przestrzeganie ekonomicznych praw człowieka. Jej program wyborczy zakłada ochronę skłotujących domy przejętych przez banki i koniec ewikcji. Glosujący mogą być pewni, że Honkala dotrzyma obietnic wyborczych. W 1989 roku jako bezdomna matka zdana na łaskę pomocy społecznej przeprowadziła akcję nieposłuszeństwa obywatelskiego, z którego znane jest Take Back the Land — zaskłotowała dom dla siebie i swojego syna. Na blogu PPEHRC można zobaczyć pamiątkowe zdjęcie Honkali z kilkuletnim chłopcem na schodach domu, w którego oknie widnieje transparent z nazwą jej grupy: Up and Out from Poverty (wpis z maja 2010). Zarówno KWRU, jak i sieć PPEHRC biorą udział w ruchu Take Back the Land.
Szeryf nie jest jedynym przedstawicielem prawa, który ma wpływ na losy skłotersów. Zazwyczaj wiele zależy też od szefów policji i zwykłych policjantów. To oni decydują, co widzą. Szef Policji w Miami, wiedząc, że w lutym 2009 roku Take Back the Land wprowadza Mary Trody i jej kilkoro kilkuletnich wnucząt do domu, którego była kiedyś właścicielką, postanowił nie interweniować. W ABC World News, programie nadanym 7.07.2009 roku, stwierdził, że gdyby usunął tę rodzinę, aresztował Mary Trody, a dzieci oddał opiece społecznej, nie przysłużyłby się dobru społecznemu. Jednak policja potrafi również ostro reagować w takich sytuacjach, o czym informuje m.in. tekst Maksa Rameau „Neigbour: this is not America” opublikowany w marcu bieżącego roku na stronie Take Back the Land. Właśnie wtedy w Rochester w stanie Nowy Jork oddział SWAT (brygada antyterrorystyczna) wsławił się przeprowadzoną o świcie brawurową akcją zatrzymania za skłoting starszej pani w pidżamie.
Większość szeryfów i policjantów sympatyzuje z ludźmi tracącymi domy, ale uważa, że musi wykonywać swoje obowiązki.
Początek końca homo oeconomicus?
Stanowisko Kapture, przyjazne nastawienie większości mediów do Take Back the Land, pobłażliwość części szeryfów i policjantów dla nielegalnych lokatorów, a przede wszystkim poczucie, że ludzie, którzy stracili swoje domy, nie są winni swojego nieszczęścia i że nie otrzymali oni odpowiedniej pomocy ze strony rządu, stworzyły w USA warunki sprzyjające skłotingowi. Czy „uwalnianie” domów doprowadzi do właściwego celu Take Back the Land, tj. zmieni amerykański paradygmat kulturowy, zwłaszcza stosunek Amerykanów do własności? Czy amerykańskie prawo do posiadania będzie w większym stopniu opierało się na użytkowaniu i potrzebie, a nie kapitale? A może dzisiejszy skłoting jest tylko przypomnieniem i odnowieniem praw z czasów powstawania Stanów Zjednoczonych?
Zgodnie z przyjętą w USA w dziewiętnastym wieku zasadą adverse possession wolno przejąć czyjeś opuszczone gospodarstwo, jeśli robi się to jawnie, użytkuje się je samodzielnie, dba się o nie i nie opuszcza się go od kilku do kilkudziesięciu lat w zależności od stanu. Na Florydzie czas ten wynosi 7 lat. To tam, a dokładnie w Broward County, jak donieśli w ubiegłym roku dziennikarze „New York Times’a”, Damian Cave i Cathrine Skipp („New York Times”, 08.01.2010), Mark Guerette wyszukał sto opustoszałych domów z pomarańczową nalepką na drzwiach: „public nuisance”, czyli „utrapienie okolicy”. Wybrał 20 nieruchomości, które wymagały najmniej napraw, i zawiadomił banki, że bierze je w posiadanie na zasadzie adverse possession. W sprawie 19-stu domów nie otrzymał odpowiedzi. Prawdopodobnie stało się tak z powodu niemożliwości ustalenia, do kogo właściwie nieruchomość należy. Guerette’owi udało się wynająć 17 domów. Poinformował lokatorów, że jest na drodze do uzyskania prawa własności do wynajmowanych posesji. Gdy oglądał kolejną nieruchomość, zainteresowała się nim policja. W końcu sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że Guerette złamał zasady adverse possession, ponieważ nie przebywał na terenie posiadłości, które chciał przejąć, nie korzystał z nich samodzielnie, a czerpał z nich zyski. Przedsiębiorca dostał karę 2 lat więzienia w zawieszeniu. Musiał zrzec się praw do zajętych nieruchomości i obiecać, że zaniecha dalszych prób adverse possession.
Historia Guerette’a nie jest odosobniona. Stephen Babyl na Florydzie prowadził podobny biznes. W Pasco County wynajmował 31 domów, które nie należały do niego. Sprawa została opisana przez Erin Sullivan w „Man accused of turning foreclosed homes claimed by »adverse possession« into Pasco rentals”, („St. Petersburg Times”, 08.02.2010). O ile Gurette i Bybel wynajmowali nieruchomości po cenach stosunkowo przystępnych i byli dość wyrozumiali dla swoich klientów, o tyle – jak podali Cave i Skipp – w Palm Beach Carl Helfin, inny samozwańczy właściciel, straszył lokatorkę, że podpali dom, w którym mieszka, jeśli ta nie zapłaci zaległego czynszu.
Czerpanie zysku ze skłotowania jest zaprzeczeniem jego idei i celów Take Back the Land. Takie działanie świadczy o tym, że stosunkowo przyjazne obecnie nastawienie społeczeństwa w USA do skłotersów nie musi zapowiadać zmian w kulturze amerykańskiej, złagodzenia kapitalistycznego nastawienia do świata i zanikania postawy homo oeconomicus, opisanej w Bogactwie narodów Adama Smitha. Warto też pamiętać, że kryzys to czas szczególny. Paradoksalnie przypomina karnawał – czas, w którym wolno więcej. Dzisiejsza tolerancja części Amerykanów dla osób zmuszonych do skłotowania może jednak wpłynąć na politykę mieszkaniową w tym kraju.
[1] Jon Prior, “Delays push foreclosure to 40-month low” 11.05.2011, Housing Wire, dostęp: 09.07.2011[2] Jason Philyaw, “RealtyTrac’s Sharga sees no housing recovery before 2015”, Housing Wire 14.06.2011 dostęp: 09.07.2011[3] Charles Riley, “Treasury close to profit on TARP bank loans”, 3.02.2011, CNN Money, dostęp: 08.07.2011[4] “Lou Dobbs Tonight” 29.01.2009, CNN, dostęp: 10.07.2011, zob. też www.youtube.com/watch?v=VF_vU7WZpUE&feature=related[5] Prior, op.cit.[6] Zob. www.youtube.com/watch?v=gv9_TII3bXo, dostęp: 10.07.2011.