Upadek polskiej rodziny: czas na dezinformację
Polityka prorodzinna rządu PiS nie przyniosła oczekiwanych efektów. Partia rządząca nie chce przyjąć tego do wiadomości.
Malejący współczynnik dzietności w Polsce, który w 2021 r. spadł do 1,32, zmusił urzędników państwowych i członków rządzącej partii do uciekania się do retoryki kontrfaktycznej, czyli dezinformacji, w celu wyjaśnienia zmian zachodzących w polskich rodzinach.
Kiedy po początkowym wzroście, liczba urodzeń na kobietę niemal wróciła do poziomu sprzed przejęcia władzy przez partię w 2015 r., decydenci zaczęli wskazywać pandemię COVID-19 oraz wojnę w Ukrainie jako czynniki przyczyniające się do globalnego braku bezpieczeństwa uniemożliwiającego potencjalnym rodzicom posiadanie dzieci. Innymi słowy, gdyby nie koronawirus i Putin, programy rodzinne PiS przyniosłyby pożądany wzrost dzietności.
Dane przeczą propagandzie
Ta kontrfaktyczna obrona jest jednak trudniejsza do utrzymania w konfrontacji z opublikowanymi niedawno danymi z Narodowego Spisu Powszechnego (2021), które pokazują spadek nie tylko dzietności, ale liczby rodzin ogółem.
W 2011 r., kiedy przeprowadzono poprzedni spis, w Polsce było ponad 10 mln rodzin. Dziesięć lat później jest ich o 813 tys. mniej, co oznacza spadek o 7,4 proc. Ponieważ spis rejestruje różne typy rodzin, z dziećmi i bez, z partnerami w związkach formalnych i nieformalnych, a także samotnych rodziców, trudno twierdzić, że Polacy nie chcą żyć w rodzinach z powodu braku bezpieczeństwa spowodowanego pandemią czy wojną na Ukrainie.
Można argumentować, że biorąc pod uwagę burzliwe czasy i obciążenia finansowe związane z posiadaniem dzieci w okresie inflacji, polskie rodziny odkładają decyzje o posiadaniu dzieci. Jednak argument, że te same zewnętrzne powody zniechęcają Polki i Polaków do życia we wspólnych gospodarstwach, nie brzmi zbyt przekonująco.
Zmiana wzorców rodzinnych
Jak podano w oficjalnym komunikacie, dane ze spisu powszechnego pokazują znaczące zmiany w polskich wzorcach rodzinnych. Liczba małżeństw, zarówno z dziećmi, jak i bez, spadła z 8,1 mln w 2011 r. do 7,3 mln w 2021 r. Nastąpił wzrost liczby związków nieformalnych, z 316 tys. do 552 tys. ale ich udział w ogólnej liczbie rodzin pozostaje dość niski i wynosi 5,4 proc.
Kategorią, w której spadek był największy są rodziny z dziećmi (o 1,2 mniej w 2021 r. niż w 2011 r., spadek o 22,3 proc.), a tendencja ta pojawiła się zarówno w miastach, jak i na wsi, choć była znacznie silniejsza w tych pierwszych (spadek o 30 proc.) niż w drugich (spadek o 13 proc.).
Nastąpił wzrost liczby rodzin bez dzieci – z 2,7 mln w 2011 r. do 3 mln w 2021 r. Wbrew stereotypowym wyobrażeniom o tradycyjnych rodzinach wielodzietnych na wsi, w ostatnich dziesięciu latach wzrost liczby rodzin bez dzieci był szczególnie zauważalny właśnie na wsiach (wzrost o 23 proc. wobec 9,2 proc. w miastach).
Dane z Narodowego Spisu Powszechnego wymykają się jednak łatwym kategoryzacjom czy uproszczonym podsumowaniom. Polacy nie zrezygnowali z instytucji formalnego małżeństwa. Rośnie liczba par niezamężnych, ale wciąż jest ona stosunkowo mała w porównaniu z liczbą par, które decydują się na sformalizowanie swoich związków. Wsie nie są już bastionami tradycyjnych małżeństw z dziećmi – także tam rośnie liczba rodzin bez dzieci, a także liczba związków nieformalnych, zarówno z dziećmi, jak i bez nich.
Zgodnie z metodologią spisu, rodzina definiowana jest jako wspólne zamieszkiwanie partnerów, z dziećmi lub bez, lub samotnych rodziców z dziećmi.
Dlatego bezpodstawne jest twierdzenie, że spadek liczby rodzin jest spowodowany ogólną niechęcią do posiadania dzieci, ponieważ zgodnie z metodologią spisu można nie mieć dzieci i nadal tworzyć rodzinę. Można argumentować, że posiadanie dzieci jest kosztowne i czasem trudne do pogodzenia z karierą zawodową, ale w kategoriach czysto finansowych, na przykład przy rozliczaniu podatków czy staraniu się o kredyt hipoteczny, bycie w związku bez dzieci, zwłaszcza formalnym, jest zaletą.
Rosnąca liczba rozwodów, a także coraz większa liczba osób, które decydują, że chcą być w związku, ale nie zamierzają razem mieszkać, wskazują na głębszą zmianę wzorców rodziny i związków, niekoniecznie motywowaną kalkulacją finansową czy wygodą.
Krótko mówiąc, malejąca liczba rodzin jest trudniejsza do wyjaśnienia niż malejąca dzietność. Ale oczywiście nie da się osiągnąć wyższej dzietności bez rosnącej liczby rodzin, nawet rodzin składających się tylko z jednego rodzica i dziecka.
Kontrfaktyczne wyjaśnienia COVID-19 i inwazji Rosji ze strony polskiego rządu nie przybliżają nas do rozwiązania tego dylematu.
Trudne wybory kobiet
Nie przybliżają nas również do lepszego zrozumienia motywacji kobiet do posiadania dzieci. Ostatnie badania przeprowadzone przez Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) wykazały, że 68 proc. kobiet w wieku 18-45 lat w ogóle nie planuje mieć dzieci.
Tak wysoka liczba budzi poważny niepokój, ale niestety może być częściowo wynikiem błędu metodologicznego – odpowiedzi „nie planuję mieć dzieci” i „nie wiem” zostały zsumowane w tej samej kategorii, choć niekoniecznie oznaczają tę samą strategię prokreacyjną. Brak wiedzy o tym, czy chce się mieć dzieci lub więcej dzieci, nie oznacza nieplanowania ich posiadania – może być sposobem na uniknięcie odpowiedzi na pytanie lub oznaczać, że istnieją pewne warunki, nie do końca zależne od respondentki, które muszą być spełnione, aby chciała planować dzieci.
Niezależnie od tych wątpliwości metodologicznych, wyjaśnienie malejącej dzietności podane we wstępie do podsumowania ankiety zostało zaczerpnięte wprost z rządowej Strategii Demograficznej 2040 – w 2021 r. nastąpił dalszy spadek liczby urodzeń w wyniku braku bezpieczeństwa spowodowanego pandemią COVID-19. Respondentki zapytano, czy planują mieć dzieci, ale jedynym pytaniem w ankiecie, które przybliża nas nieco do zrozumienia, dlaczego kobiety planują lub nie planują mieć dzieci, jest pytanie o pomoc.
Ankietowani zapytali respondentki, na czyją pomoc mogłyby liczyć w opiece nad dziećmi, niezależnie od ich planów prokreacyjnych. Wśród tych, które stwierdziły, że nie mogłyby liczyć na pomoc „swojego partnera”, 93 proc. nie planuje mieć dzieci; wśród tych, które nie mogłyby liczyć na pomoc rodziców, 81 proc. nie planuje mieć dzieci.
Autorzy badania stwierdzili również, że kobiety, które mogą liczyć na pomoc z co najmniej trzech źródeł – partnera, rodziców i przyjaciół – znacznie częściej planują posiadanie dzieci. Ponadto czterokrotnie większe prawdopodobieństwo planowania dzieci w ciągu najbliższych 3-4 lat wystąpiło w przypadku kobiet będących w związku – formalnym lub nieformalnym – a dwukrotnie większe było w przypadku kobiet z wyższym wykształceniem.
Czynniki te nie zaskakują. Możliwość dzielenia się opieką nad dzieckiem z partnerem oraz brak konieczności wychowywania dziecka przy jednoczesnym studiowaniu to dość oczywiste uwarunkowania ułatwiające decyzje o posiadaniu dzieci. Jeśli weźmiemy pod uwagę większą płynność wzorców rodzinnych, na którą wskazują dane z Narodowego Spisu Powszechnego, wniosek nie jest optymistyczny – przy mniejszej liczbie rodzin ogółem, coraz mniej kobiet może liczyć na pomoc partnerów w wychowaniu dziecka, a zatem rzadziej są skłonne planować dzieci.
Potrzeba bezpieczeństwa wewnętrznego
Sondaż CBOS-u daje pewien wgląd w warunki, które umożliwiają kobietom podjęcie decyzji o posiadaniu dzieci, ale nie zbadano ich własnych motywacji posiadania lub nieposiadania dzieci. Nawet pytanie o pomoc w opiece nad dziećmi zostało zadane „niezależnie od ich planów”.
Odpowiedzi na proste pytanie „dlaczego nie planuje Pani/Pan mieć dzieci” najprawdopodobniej byłyby dość niewygodne dla partii rządzącej. W badaniu z grudnia 2021 r. przeprowadzonym przez IPSOS kobiety wymieniły trzy główne powody, dla których nie zdecydowały się na posiadanie dzieci – strach przed utratą pracy (41 proc.), brak wystarczających środków na dziecko (39 proc.) oraz ryzyko zajścia w ciążę (33 proc.).
Ostatnia odpowiedź wskazuje na drakońskie prawo skutecznie zakazujące aborcji w Polsce, dwie pierwsze wskazują na poważne obawy ekonomiczne związane z posiadaniem dzieci. Bardzo ciekawe byłoby powtórzenie tego badania dziś, rok po wybuchu wojny na Ukrainie, ale wątpliwe jest, by obawy o bezpieczeństwo miały silny wpływ na odpowiedzi, podobnie jak pandemia COVID-19 nie pojawiła się jako jeden z głównych czynników wpływających na decyzje prokreacyjne w grudniu 2021 r., kiedy obowiązywały jeszcze wszystkie pandemiczne obostrzenia.
Zagrożenia zewnętrzne, takie jak wojna w Ukrainie czy pandemia, mogą wpływać na decyzje o posiadaniu dzieci pośrednio, w takim stopniu, w jakim wpływają na sytuację ekonomiczną i społeczną w kraju. Inflacja popandemiczna i wzrost kosztów życia są znacznie ważniejsze w strategiach prokreacyjnych niż strach przed wirusem. A wojna tocząca się w sąsiednim kraju pojawia się w tych strategiach jedynie jako potencjalna przyczyna gorszego dostępu do opieki nad dziećmi lub do opieki zdrowotnej ze względu na dużą liczbę przymusowych migrantów potrzebujących tych samych usług publicznych.
Innymi słowy, liczy się to, jak państwo reaguje na zagrożenia zewnętrzne, czy minimalizuje lub nie minimalizuje zagrożenia dla bezpieczeństwa ekonomicznego lub obaw przed nieotrzymaniem odpowiedniej pomocy medycznej lub opieki nad dziećmi. Mimo prób przerzucenia odpowiedzialności za spadającą dzietność na zewnątrz, pozostaje ona zdecydowanie kwestią wewnętrzną i odpowiedzialnością rządu.
—
Paweł Marczewski – stypendysta programu Marcina Króla. Kierownik jednostki badawczej Obywatele w ideaForum, think tanku Fundacji Batorego, członek Carnegie Civic Research Network i współpracownik Centrum Studiów nad Młodzieżą SWPS. Jest doktorem socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jego główne obszary zainteresowań to związki między zmianami demograficznymi a demokracją, ruchy społeczne, organizacje społeczeństwa obywatelskiego i sprawiedliwość społeczna. Współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.
Artykuł powstał w ramach programu współpracy głównych tytułów prasowych w Europie Środkowej prowadzonego przez Visegrad Insight przy Fundacji Res Publica. Tekst ukazał się w języku angielskim w Visegrad Insight.
Fot. Jessica Rockowitz / Unsplash.