Ugasić hospody
Gdyby wybory prezydenckie w Republice Czeskiej odbywały się częściej, „wielka” polityka miałaby może szansę stanąć w konkury z hokejem. Póki co ten sport nadal króluje wśród tematów rozmów i źródeł społecznych emocji, jednak to nie on […]
Gdyby wybory prezydenckie w Republice Czeskiej odbywały się częściej, „wielka” polityka miałaby może szansę stanąć w konkury z hokejem. Póki co ten sport nadal króluje wśród tematów rozmów i źródeł społecznych emocji, jednak to nie on sprawił, że miniony miesiąc w Republice Czeskiej był naprawdę ciekawy. Nagle w potomkach Masaryka, Beneša, Havla, ale przecież także Gottwalda i Svobody, obudziła się polityczna namiętność.
Czesi naprawdę nie są narodem rozpolitykowanym i trudno ich zmusić do rozmowy na tematy polityczne. Dotychczasowe próby podejmowania takich rozmów kończyły się najczęściej krótkim: „Ten kokot, tamten kokot!”… Po co w ogóle o tym gadać, strzępić język, niepotrzebnie się denerwować. Fenomen popularności 'kokota’ (pol. 'fiut’), 'kokotismu’ (’fiucizm’?) – czy też, jak kto woli, 'assholismu’ – opisany przez proktologa (sic!) Xaviera Crementa, to w ogóle oddzielny temat. Do hospody takie podejście nadaje się doskonale. Jest łatwe, zrozumiałe i wpisuje się w atmosferę zakrapianą kolejnym kuflem pilzneńskiej „dziesiątki”.
Wszystkiemu winien książę
Sprawcą całego zamieszania w Republice nie był zwycięzca, ale wielki przegrany wyborów. Któż przypuszczał, że do drugiej tury wejdzie książę Karel Schwarzenberg, nie zaś typowany od dawna Jan Fischer? Jeśli ktoś przewidział taki rozwój wydarzeń, zapewne nie wyobrażał sobie, że książę będzie dla Miloša Zemana tak wymagającym przeciwnikiem.
Zadziałały: świetny timing kampanii przeprowadzonej na Facebooku, skuteczne odmłodzenie kandydata i zejście do ludu z wyżyn arystokratycznych (pojawienie się wizerunków księcia z punkowym irokezem w kolorystyce Never Mind The Bollocks). Karel, jak wszyscy zaczęli o nim mówić, okazał się być fajnym gościem. Ludzie uwierzyli, że jeśli wygra z Zemanem, przyniesie zmianę: byłego premiera pośle ostatecznie na emeryturę, co – wraz z odejściem Vaclava Klausa – miałoby zakończyć rządy „umowy opozycyjnej” – dokumentu z 1998 roku, który dla wielu jest przyczyną korupcji i nepotyzmu ostatnich 15 lat.
Obserwator nieuczestniczący w wyborczej grze nie mógł nie zadać sobie pytania: w jaki sposób prezydent w czeskim systemie politycznym miałby dokonać takich zmian? W dodatku prezydent, który reprezentuje znienawidzoną władzę. Nie ulega wątpliwości, że jest to najbardziej krystaliczna postać lokalnej sceny politycznej, ale często tylko będąca figurantem, który firmuje swoim nazwiskiem działania doradców. Sytuacje z przeszłości, w których Schwarzenberg zasypiał na posiedzeniach i załatwiał sprawy poprzez swoich ludzi, nie nastrajały wcale do wysnuwania wniosków, że książę spełni pokładane w nim nadzieje. Zapoczątkował jednak festiwal nadziei, a jakże, z piwem i muzyką w rolach głównych. Z praskiej perspektywy można było odnieść wrażenie, że jego zwycięstwo jest więcej niż pewne. Na każdym rogu widać było plakat lub wlepkę z Karlem. Rzesze ludzi (nie tylko młodych) nosiły przypinki na kurtkach, wizerunkiem Schwarzenberga oblepiano nawet wózki dziecięce. Coś zaczęło się rodzić, a potem nagle smutek, zwątpienie, a nawet łzy – wyniki II tury zepsuły karnawał. Przegrany, a może przede wszystkim jego przegrani wyborcy, musieli nauczyć się przeżywania politycznej żałoby. Reakcje pokazują, że nauka nie idzie im najlepiej.
Zeman i jego „republika buraków”
Powyborcza mapa Czech pokazuje, jak mylne były rachuby prowadzone z perspektywy stolicy. Praga (wraz z innymi dużymi ośrodkami) okazała się samotną wyspą na zemanowskim pomarańczowym oceanie. Zapanowała medialna histeria. Republika buraków, Lud zwyciężył nad ludźmi („Reflex”), Zeman powrócił („Lidové noviny”), Era Zemanowa („Dnes”) – prawie jak era ciemności – „Do zobaczenia w lepszych czasach”… Wraz z ogłoszeniem oficjalnych wyników media pogrywające starą kartą konfliktu między miastem a wsią, młodymi a starymi, plebejuszami a mieszczuchami, przeszłością a przyszłością, musiały uznać swoją porażkę. Najlepszy komentarz, jaki udało mi się znaleźć w czeskiej prasie, napisał Miloš Čermák (Potrzebujemy wiarygodnego medium, „Lidové noviny”, 28.1.2013): „Wybory powszechne to iluzja. Prezydenta wybiorą media, a ludzie to tylko potwierdzą”. Jak na ironię, to nie słowa samego dziennikarza. To opinia prezydenta Klausa.
Faktycznie, media wybrały swoich kandydatów: najpierw Jana Fischera, potem Karla Schwarzenberga i w obydwu przypadkach postawiły na złego konia. „Jestem teraz vox populi, vox Dei” – powiedział Zeman w jednej z pierwszych powyborczych rozmów. W swoim stylu posłał media do kąta. Zainteresowanie i promowanie w znacznym stopniu zaszkodziły Schwarzenbergowi. To co dla jednych było akceptowalne, modne, miejskie, hipsterskie, u drugich budziło odmienne reakcje. U kogo? Media wiedzą: u buraków, „widlaków”, wieśniaków, tych którym nie przeszkadzają kontakty z aparatczykami minionego systemu, którym nie przeszkadzają stare, sprawdzone „estebackie” (STB- czechosłowacka służba bezpieczeństwa) metody walki politycznej. Zeman zachował spokój, w odpowiednim momencie zagrał kartą sudecką (media w Polsce jednak zbyt mocno skupiają się na tym elemencie), co tylko dopełniło dzieła.
Z powrotem do stołu
Kurz po bitwie opadł i oczom wszystkich ukazał się podzielony naród. „Zeman to nie mój prezydent”, głoszą internetowe memy. Wypowiedzi w tym stylu należą oczywiście do tych lżejszych, bardziej cywilizowanych. Tak jak dostaje się Zemanowi, nie dostawało się chyba nawet Klausowi, w żadnym z najbardziej kontrowersyjnych momentów jego działalności.
Czy wprowadzi system prezydencki? Jak samemu miałby to zrobić? Czy doprowadzi do władzy komunistów w przyspieszonych wyborach? A może po prostu wywiesi na Zamku Praskim unijną flagę i od czasu do czasu będzie obdarzał opinię publiczną ostrymi, ale przecież niegroźnymi bon motami?
Nikt ze strony proschwarzenbergowskiej nie daje mu szans, a przecież różnie już w historii bywało. Przekroczyć własny cień (by zastosować czeską frazeologię), pokonać własne ograniczenia, nauczyć się czegoś nowego, w nowej sytuacji, może także demonizowany Zeman. A czego nauczą się Czesi po pierwszych bezpośrednich wyborach prezydenckich? Pewnie tego, że życie płynie dalej. „Nasza kuchnia połączy podzielony naród” – ogłosiła hospoda U Mariánského obrazu, na praskim Žižkovie. Trzeba powrócić do punktu wyjścia, do piwiarni, do źródeł.