Tyrania współczucia
Herodot wspomina, że dziesięć lat po zburzeniu Miletu przez Persów, w trudnych czasach wojen perskich, w Atenach wystawiono tragedię Frynichosa Zdobycie Miletu. Reakcja widzów była niezwykle żywiołowa. Łzom nie było końca. Wzruszenie, a nawet histeria, […]
Pierwsza forma czyni z tragedii istotny element organizacji życia politycznego. Widowiska teatralne miały charakter religijno-państwowy. Rytuał przeplatał się w nich z polityką. Dzień odgrywania wybranej tragedii był świętem oczyszczenia. Starożytni rozumieli, że uczucia są motorem ludzkiego działania. Jeśli jednak uczucia te zostają zdegradowane dochodzi do hubris, czyli arogancji, braku umiaru, gdy człowiek zapomina o swojej słabości i uzurpuje sobie prawa bogów. Takie zachowanie obrazują słowa Dariusza, wielkiego króla Persów, który po klęsce pod Salaminą, na widok tonących okrętów stwierdził: „ogromna liczba zmarłych, w niemych słowach powiedzą patrzącym na nich, że nikt nie może stawiać się ponad kondycją śmiertelnika. Brak umiaru (hubris) dojrzewając, przynosi owoc zagubienia, a nadchodzące żniwa we łzach upływają”. Hubris daje człowiekowi iluzję nieograniczonej władzy. Zafascynowany własną wszechmocą postępuje on wtedy tak, jakby mógł oszukać śmierć. W innym przypadku człowiek może ulec harmatii, czyli chybić z powodu słabości woli i tym samym zaniechać realizacji dobra. W obydwu tych postawach dochodzi do rezygnacji z działania: albo z powodu chęci życia wyłącznie dla samego siebie, albo z lęku przed niepowodzeniem i własną kruchością.
Tragedia ukazując ludzkie losy i wybory na tle boskich praw, wprowadza pewien dystans oraz budzi uczucia lęku i współczucia. Na nie właśnie wskazuje Arystoteles jako na uczucia posiadające siłę oczyszczającą i prowadzące do społecznego katharsis. Lęk przed losem i boskim prawem sprawia, że człowiek zaczyna się miarkować i odnajduje swoje właściwe miejsce w świecie, które wymaga wyjścia z samotności „wszystkowiedzącego”, „nieomylnego” i „samowystarczającego” podmiotu, by otworzyć się na wspólnotę życia i aktywnie uczestniczyć w przestrzeni publicznej opartej na zasadzie konsultacji. Przyczyną tragedii jest bowiem absolutyzacja jednej racji i oparcie na niej całego swojego działania z pominięciem racji innych. Współczucie dla ludzkiej słabości i ograniczoności woli ma umożliwić odrzucenie skrajnych sądów, zrozumienie drugiego człowieka i otwarcie na jego racje, co jest warunkiem zawiązania więzi społecznych. Przeżycie tragedii winno w efekcie odmienić stosunek człowieka do samego siebie i innych.
Ostatnie wydarzenia związane z katastrofą pod Smoleńskiem sprawiły, że staliśmy się wszyscy widzami wielkiej narodowej tragedii, spektaklu cierpienia, smutku i żałoby. Byliśmy poruszeni płaczem bliskich ofiar. Współczucie ogarnęło nasze serca. Ale stało się coś jeszcze, coś bardzo niepokojącego. Współczucie zostało podniesione do rangi symbolu przynależności do jednej wspólnoty narodowej oraz stało się ostatecznym kryterium weryfikacji autentyczności działań polityków. Łzy, smutek, łamiący się głos stały się kryteriami moralnej oceny ludzi. Nagle przestało nam zależeć na profesjonalizmie, mocnym charakterze, honorze, odwadze. Wśród polityków chcieliśmy widzieć ludzi złamanych, przybitych jak my sami. Współczucie tak bardzo owładnęło życiem społecznym, że zrodziły się pomysły, by zawiesić funkcjonowanie mechanizmów demokratycznych, takich jak wybory, proces legislacyjny, powoływanie szefów instytucji państwowych, a wszystko to w imię współczucia. Jak zrozumieć tę nową formę tyranii, której uległo społeczeństwo?
Współczucie, które nas ogarnęło, nie było owocem zrozumienia zaistniałej sytuacji. Nie wynikało też z poczucia obowiązku. Było raczej spontanicznym mechanizmem identyfikacji. Osamotnieni, zepchnięci do sfery prywatności potrzebowaliśmy identyfikacji, poczucia wspólnoty. Bez niego moglibyśmy popaść w apatię. Współczucie, które odczuliśmy, zrodziło się na bazie odnalezionej wspólnoty podobieństw realizującej się w potrzebie skrócenia dystansu, potrzebie bliskości osoby, której współczujemy. Jaką wspólnotę podobieństw odnaleźliśmy w tych wydarzeniach? Przez wszystkie przypadki odmieniano w mediach cechy: „wielki patriota”, „skrzywdzony niesprawiedliwym osądem” lub „zaszczuty”, „ciepły” i „nieporadny”. Czy to właśnie jest obraz człowieka, z którym identyfikowały się tłumy? Jeśli tak, to ów proces identyfikacji ukazuje, że tragedia, którą przeżyliśmy, zamiast prowadzić do oczyszczenia, umacnia postawy samousprawiedliwienia własnych niepowodzeń i pogłębia poczucie braku należytego uznania, a tym samym podsyca postawy roszczeniowe.
Axel Honneth rozróżnia trzy sfery uznania, którym odpowiadają trzy sposoby odnoszenia się do siebie. Pierwszym jest sfera miłości: ma ona rysy więzi emocjonalnej, która łączy jednostkę ze wspólnotą życia, przede wszystkim w rodzinie. Uznanie to pozwala jednostce na zbudowanie poczucia pewności siebie, bez którego nie mogłaby ona uczestniczyć w życiu publicznym. Drugim jest uznanie prawno-polityczne. Uznanie jednostki za podmiot praw i obowiązków definiowanych uniwersalnie pozwala na traktowanie swojego działania jako wyrazu autonomiczności. Uznanie prawno-polityczne jest warunkiem szacunku dla samego siebie. W końcu trzecim sposobem jest uznanie społeczne: potwierdzenie przez drugiego człowieka realnej, konkretnej i efektywnej zdolności do określonego działania jednostki w ramach grupy, wspólnoty. Jest ono źródłem poszanowania samego siebie. Być człowiekiem to nie tyle posiadać uniwersalnie zdefiniowane prawa i obowiązki, co przynależeć do określonej wspólnoty uczuć, działań, przekonań, która daje możliwość wyjścia z własnej samotności i zagubienia. Tak rozumiana tożsamość kulturowa stanowi ekwiwalent duszy. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy ta forma uznania zostaje zdefiniowana negatywnie, na zasadzie wykluczenia, wtedy, zamiast prowadzić do zintegrowania więzi społecznych, staje się siłą destrukcyjną. Wydarzenie opisane przez Herodota ukazuje, że istnieje destrukcyjna forma przeżywania tragedii. Ma ona miejsce wtedy, gdy człowiek tak mocno utożsamia się z bohaterami tragedii, że jego płacz staje się płaczem nad sobą samym.