Tymczasem – dzieje się historia

Podobno Facebook to telewizja naszego pokolenia. Niedawno miałem okazję obejrzeć telewizję-nie-mojego-pokolenia i dowiedziałem się z niej, że cała Polska żyje procesem mamy Madzi. Tymczasem w ciągu ostatnich dni miały miejsce dwa, a nawet trzy wydarzenia […]


Podobno Facebook to telewizja naszego pokolenia. Niedawno miałem okazję obejrzeć telewizję-nie-mojego-pokolenia i dowiedziałem się z niej, że cała Polska żyje procesem mamy Madzi. Tymczasem w ciągu ostatnich dni miały miejsce dwa, a nawet trzy wydarzenia niezwykle doniosłe. Huczy o nich Facebook, mainstreamowe media milczą. Jak mawiali Afroamerykanie w latach sześćdziesiątych: „the revolution will not be televized”.

Po pierwsze w Indiach w środę i w czwartek 20 i 21 lutego miał miejsce największy strajk w historii ludzkości. 21 związków zawodowych zmobilizowało około 100 milionów ludzi w proteście przeciwko drożyźnie i złym warunkom pracy. Oczywiście nie da się co do głowy policzyć protestujących. Niektórzy twierdzą, że rok temu w podobnym strajku wzięło udział nieco więcej osób. Tym niemniej sam fakt, że można zmobilizować sto milionów ludzi do skoordynowanego działania, jest absolutnie bez precedensu. I tak jak rewolucja przemysłowa, która miała miejsce w ciągu ostatnich 20 lat w krajach Globalnego Południa, absolutnie przyćmiewa skalą to, co działo się w XIX wieku w Europie i USA, tak to, co obecnie ma miejsce w Indiach czy też Chinach (gdzie skala protestów jest równie wielka), pokazuje, że historia się wcale nie skończyła, a może nawet dopiero się zaczyna.

Potwierdza to też inna data. 15 lutego obchodziliśmy dziesiątą rocznicę największej demonstracji w historii ludzkości, kiedy to na ulice kilkuset miast na całym świecie wyszły dziesiątki milionów ludzi w proteście przeciwko inwazji na Irak. Był to moment, w którym narodziła się ogólnoświatowa opinia publiczna. To wydarzenie było świętowane raczej skromnie. Ale ma również spore szanse wejść do podręczników w przyszłości.

Wreszcie – w piątek 21 lutego Rada Miasta Toronto wprowadziła de facto obywatelstwo miejskie, uznając Toronto za „sanctuary city”. Oznacza to, że nielegalni imigranci, czyli osoby pozbawione obywatelstwa narodowego, mogą korzystać z usług municypalnych na tych samych prawach, co Kanadyjczycy. Nie muszą obawiać się deportacji po zgłoszeniu do urzędowego okienka.

Toronto to czwarte co do wielkości miasto w Ameryce Północnej i jedno z najbardziej wielokulturowych miast na świecie – połowa jego ludności urodziła się poza Kanadą. Zresztą, jego władze jedynie podążają za prekursorami takimi jak San Fransisco, które dwa lata temu wprowadziło miejskie dowody osobiste (w USA nie ma narodowych dowodów, najczęściej identyfikuje się ludzi za pomocą prawa jazdy). Wiele państw ogłosiło „eksperyment” z wielokulturowością za porażkę. Miasta tak łatwo się nie poddały. Struktury municypalne zaczynają rozwiązywać problemy, przed którymi skapitulowały państwa.

Dwustuletni okres, w którym to państwo narodowe stanowiło podstawową jednostkę przynależności politycznej, nieuchronnie dobiega końca. Z jednej strony mamy obywatelstwo miejskie (powrót państw-miast?), z drugiej – wyłania się współpraca miast na arenie ekologicznej (ograniczenia emisji dwutlenku węgla), czy pomysły takie jak globalna płaca minimalna jako antidotum na kryzys. Otwierają się nowe możliwości –  jeszcze do niedawna niewyobrażalne. Tak, tak – historia ma przyszłość, jak zresztą przyznał już jakiś czas temu Francis Fukuyama – ta sama osoba, która kiedyś obwieściła jej słynną śmierć. Tyle, że historia, od momentu swojego cudownego zmartwychwstania, biegnie po zupełnie innych torach. Po jakich – tego dokładnie nie wiemy.

Ale wiemy już, że państwo narodowe okazało się zbyt ciasne. Przyszłość demokracji, o ile w ogóle demokracja ma przyszłość (to też nie jest pewne), będzie jednocześnie globalna i miejska.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa