TUČKOVÁ: Naród sam sobie
Decyzje czeskiego rządu związane z polityką maseczkową pobudziły społeczeństwo obywatelskie
Żadne nowe buty, płaszcz czy spódnica. Tej wiosny każdy z nas musiał uzupełnić osobistą garderobę zupełnie nowy element ubioru – maseczkę. I to natychmiast. Koronawirus mógł się rozprzestrzenić przy każdym kichnięciu w tramwaju czy metrze, przy każdym cmoknięciu na powitanie. Nosząc maseczki, chronimy się nawzajem, bez nich nie ma mowy o wyjściu z domu – zdecydował czeski rząd w połowie marca ze skutkiem natychmiastowym.
Tylko skąd nagle wziąć maseczkę? Na drzwiach aptek po kilku godzinach zawisły kartki z napisem „maseczki wyprzedane”, a internetowe sklepy z artykułami medycznymi informowały, że „towar jest tymczasowo niedostępny”. Dlatego jeszcze tej samej nocy tysiące czeskich matek zasiadły do maszyn i według wykrojów, które natychmiast pojawiły się w mediach społecznościowych, szyły maseczki z pociętych prześcieradeł, by cała rodzina mogła rano zasłonić twarz.
Nie jestem specjalnie zręczna. Dlatego przez pierwsze dni mój mąż i syn musieli się męczyć ze zwijającymi się potworkami, które ku ich rozdrażnieniu ciągle zsuwały się z twarzy. Aż do momentu, gdy na rogu naszej ulicy pojawił się „maseczkownik”. Stary wieszak przywiązany do ogrodzenia, tak by go nie przewrócił wiatr. Każdego dnia wyrastały na nim przymocowane wstążkami „maseczki do wzięcia”, jak głosiła odręcznie zapisana tabliczka. Zwyczajne białe maseczki unisex, pewnie ze starego obrusu, pstrokate maseczki ozdobione kwiatowym wzorem albo mandalami, maseczki z roześmianym Krecikiem w różnych dziecięcych rozmiarach – każdy mógł wziąć tę, która mu się podobała. Też wzięłam kilka. W zamian powiesiłam na maseczkowniku świeżo upieczone drożdżówki i torbę ze starymi ubraniami, skrawkami materiału i taśmami, z których sama nie byłam w stanie wyczarować tego, co trzeba. Po kilku dniach na twarzy jednego z przechodniów zobaczyłam kawałek koszuli mojego męża – maseczkownik obrodził naszymi materiałami.
Stary wieszak przystrojony maseczkami na potrzeby mniej zręcznych sąsiadów to tylko jeden z przykładów niezwykłej solidarności, jaką obserwujemy w Czechach w ostatnich tygodniach. Z mediów społecznościowych wiemy, że oprócz pomocy sąsiedzkiej ludzie nie wahali się zaoferować wsparcia w dużo szerszym zakresie. Przy maszynach do szycia usiedli ci, którzy z dnia na dzień stracili pracę, a także studenci czy więźniowie. W szwalnie przeobraziły się kulisy wielu zamkniętych teatrów. Kiedy świeżo upieczone „maseczkarki” i „maseczkarze” (jak ich ochrzcił czeski internet) kreślili, wycinali i szyli, kolejni wolontariusze pełnili rolę posłańców między tymi, którzy posyłali szwaczkom materiały lub coś do jedzenia, a tymi, którzy potrzebowali maseczek najbardziej. Setki sztuk wędrowały do personelu domów opieki, do seniorów, do niepełnosprawnych, do bezdomnych, krótko mówiąc – do wszystkich potrzebujących, którzy z polecenia rządu musieli zakryć twarz, ale którym ten sam rząd jakimś sposobem zapomniał dostarczyć wymaganą ochronę.
Poradziliśmy sobie i bez rządu, dumni z naszych przysłowiowych czeskich złotych rączek, które w ostatnich tygodniach w ruch wprawiało tyle złotych serc. Ale to, co zdaje się godnym pochwały potwierdzeniem, że istnieje w naszym narodzie poczucie wspólnoty i zdolność improwizacji, budzi również obawy. Bo w chwili ogłoszenia stanu wyjątkowego ludzie aż za szybko przypomnieli sobie modus operandi, którego nauczyli się jeszcze w poprzednim ustroju, a zakładając własnoręcznie uszyte maseczki, w milczeniu dali też sobie narzucić wszystkie inne ogłoszone przez rząd restrykcje. Bez protestów przyjęli niekonstytucyjny zakaz gromadzenia się i ograniczenia dotyczące przemieszczania się w miejscach publicznych. Zgodzili się też na spuszczenie koronawirusowej kurtyny, za którą utknęli podobnie jak kiedyś za tą żelazną.
Maseczki i ich brak, maseczki i ich krój, wzór czy przewiewność… Wszechobecne maseczki na jakiś czas zdominowały wypowiedzi rzeczników. Do tego stopnia, że wiele osób pewnie nie zwróciło nawet uwagi na projekt ministerialny, by na czas trwania stanu wyjątkowego rozszerzyć uprawnienia obecnego premiera. Pod naciskiem mediów projekt został odrzucony, na szczęście. Ale krzepiącą świadomość wspólnoty narodowej przesłaniają dziś obawy, byśmy oślepieni przez maseczki nie znaleźli się w sytuacji, gdy rządowe środki w walce z koronawirusem, ogłoszone jako tymczasowe, staną się niepostrzeżenie częścią naszego życia już na zawsze.
przeł. Anna Maślanka
Kateřina Tučková – czeska pisarka i kurator sztuki.
Fot. via Twitter