Trzy mity: partnerstwo, Wschód, kultura
Polska odniosła niewątpliwy sukces dyplomatyczny. 25 maja komisarz Barroso wraz ze zwiększeniem do 7 mld euro budżetu na europejskie sąsiedztwo na okres najbliższych 2 lat ogłosił przyjęcie planu utworzenia European Endowment for Democracy – superfundacji […]
Polska odniosła niewątpliwy sukces dyplomatyczny. 25 maja komisarz Barroso wraz ze zwiększeniem do 7 mld euro budżetu na europejskie sąsiedztwo na okres najbliższych 2 lat ogłosił przyjęcie planu utworzenia European Endowment for Democracy – superfundacji działającej na rzecz demokracji poza schematami grantowymi UE. Ostatnim głośnym orędownikiem takiej instytucji był Radosław Sikorski, choć już kilka lat wcześniej padały takie postulaty ze strony amerykańskiego National Endowement for Democracy. Testem działania będzie szybkość jej powołania i odbiurokratyzowanie jej procedur. Obszary, którymi ma się zajmować, opisane są m.in. we wspólnym stanowisku UE dotyczącym zmian w polityce sąsiedztwa. Choć głównymi obszarami interwencji nowej polityki sąsiedztwa będzie gospodarka i administracja krajów sąsiadujących z UE to dla nas najistotniejsze będą działania dotyczące społeczeństwa i kultury tworzące klimat dla pozytywnych przemian politycznych. Na ten temat pisze Wojciech Przybylski.
Wszyscy jesteśmy przekonani, że Partnerstwo Wschodnie jest sztandarowym programem polskiej prezydencji w radzie UE. Wydaje się nam ponadto, że jest nam ono potrzebne z powodów prestiżowych i godnościowych, aby pokazać naszym sąsiadom, kto tu jest górą, i pouczać ich o tym, na czym polega tak naprawdę demokracja. To nieuczciwe w swoich podstawach stanowisko zakorzenione jest w dwóch mitach o partnerstwie i o Wschodzie, którym przeciwstawiam mit trzeci, czyli kulturę. Pomijając inne przyczyny takiego a nie innego stanu rzeczy, przejdę do omówienia najpierw tych dwóch pierwszych po to, byśmy przekonali się, jak ważna w strategii polskich działań w obszarze poradzieckim jest agenda kulturalna.
W powołaniu Partnerstwa Wschodniego z pewnością sporo zasług ma rząd polski, nie mniej ma ich również rząd szwedzki, a niemały wpływ na kształt tej inicjatywy mają również Litwini oraz Czesi i ostatnio także Niemcy. Państwa te niezależnie od programu pod flagą UE prowadzą na Wschodzie intensywne działania w ramach własnych narodowych celów polityki zagranicznej. Nierzadko też narodowe inicjatywy są fundamentem europejskiej polityki kulturalnej w ramach Partnerstwa – jeśli komuś przyszłoby sądzić, że to działania UE zapoczątkowały wysyp międzynarodowych przedsięwzięć kulturalnych skierowanych na Wschód. Sądzimy więc, że w istocie mamy do czynienia z partnerstwem, tyle że przede wszystkim państw UE na rzecz działań za wschodnią granicą Schengen.
Partnerstwo z konieczności
Tu zaczyna się pierwszy problem. Co oznacza słowo „partnerstwo” w nazwie tej inicjatywy? Powszechnie sądzi się, że partnerstwo polega na dobrowolnym działaniu, a więc wynikającym z powszechnej demokratycznej woli, oddolnym w swym charakterze procesie przyjaznej współpracy. W przypadku działań państw zachodnich wobec państw obszaru postradzieckiego nie ma nic bardziej mylnego. Partnerstwo kryje w sobie poczucie, że powiększanie UE w kierunku wschodnim jest pewnego rodzaju strategiczną koniecznością. Partnerstwo jest więc słowem-kluczem dla dalekosiężnych celów politycznych. Państwa, które już w 1994 r. „partnerstwem” określiły program pokojowego przesunięcia stref wpływu NATO (Partnerstwo dla Pokoju), są dziś stronnikami tej samej partnerskiej strategii. I tu kryje się pierwszy mit partnerstwa. O ile Partnerstwo dla Pokoju było wyrazem dążeń młodych demokracji, które chciały się stowarzyszyć z tymi bardziej okrzepłymi kolegami, o tyle Partnerstwo Wschodnie jest nazwą na wyrost. Jest działaniem kierunkowym (od UE do potencjalnych państw kandydatów), ekskluzywnym (w przeciwieństwie do 1994 r. Rosja została z tego „partnerstwa” wykluczona, przez co niedawno zaistniała konieczność ustanowienia specjalnego „partnerstwa” dla Moskwy (Partnerstwo dla Modernizacji)) i w sumie nie-równym, a więc nie-partnerskim – państwa UE coś dają, a państwa Partnerstwa niekoniecznie chcą lub mogą dać to, czego się od nich w zamian oczekuje. Przykładem tego typu niezrozumienia były starania UE o uruchomienie reform na Ukrainie, które zaowocowałyby integracją z UE. Przeciwnie do sytuacji z 1994 r. to Zachód starał się, zachęcał, pukał od drzwi do drzwi, a Kijów tylko pięknie się uśmiechał. Tego rodzaju zmiana biegunów w rozumieniu pojęcia „partnerstwa” musiała być szokiem dla dyplomacji unijnej, idealistycznie nastawionej do atrakcyjności własnego produktu politycznego. Dlaczego więc mimo wszystko mamy je popierać?
Czy bieda przyszła ze Wschodu?
Po pierwsze, wschodnią inicjatywę UE powinniśmy traktować jak swoją własną dlatego, że jakiekolwiek partnerstwo jest lepsze niż jego brak. Po drugie, ponieważ w ramach Europejskiego Instrumentu Sąsiedztwa i Partnerstwa przynajmniej część wspólnego budżetu Unii powinna zostać wykorzystana na budowanie mostów ze strefą poza wschodnią granicą Schengen. Jest to bowiem główny program, z którego tylko mniejszą część środków przeznaczono na Partnerstwo Wschodnie. Tu rodzi się drugie pytanie – o Wschód. Wspomnę tylko o nim krótko, bo rozwinięcie problemu oddaliłoby nas od najważniejszego aspektu, czyli kultury. To, że Wschód przestał być Wschodem, wie każdy, kto przekraczał granice drogowe z Białorusią czy Ukrainą. Są tacy, którzy lubią wracać do stereotypowych wyobrażeń o Ukrainie jako Bizancjum Europy albo Białorusi jako przaśnej wsi zarządzanej przez naczelnego kołchoźnika kraju, ale ja wolę widzieć stały wzrost gospodarczy tych państw dokonujący się w cieniu propagandy sukcesu UE. Nie znaczy to, że jest u nich dobrze. Przeciwnie. Nie jest źle, ale tylko w sferze gospodarki, która się zglobalizowała (mniej lub bardziej) i trudno mówić o gospodarczym Wschodzie, jak o pochodzeniu biedy mówili w sławnym skeczu Smoleń z Laskowikiem. Wschód przestał być Wschodem również dlatego, że świat stracił zimnowojenną ostrość widzenia w czerni i bieli.
Wytrych do Partnerstwa Wschodniego
Wyzwaniem w krajach Partnerstwa Wschodniego są tak naprawdę kwestie jakości życia publicznego i prywatnego, a więc sprawy, które możemy nazwać społecznymi lub też narodowymi, w przeciwieństwie do rządowych lub gospodarczych. To wolność słowa, ograniczana przez rząd, problemy nierówności społecznych (np. kobiet albo mniejszości etnicznych) dostęp do informacji i poziom edukacji. Ponieważ działania rządowe koncentrować się będą na niesymetrycznej współpracy instytucji rządowych, kierujących się zasadą liberalnego imperializmu demokratycznego (my wam powiemy jak powinna wyglądać demokracja), światełkiem w tunelu – znając dotychczasową historię apatii społecznej w tych krajach – wydaje się być tylko działalność społeczna i kulturalna. Być może tak jak domeną polityki jest hipokryzja, domeną społeczeństw i narodów jest kultura. Kultura jest więc w moim przekonaniu kluczem, a nawet wytrychem do działań u naszych bliższych i dalszych sąsiadów, niedawnych współwięźniów bloku wschodniego.
Mity bywają złe. Bywają również dobre. O tych złych zwykło się mówić, że są stereotypami i w tym duchu omówiliśmy dwa pierwsze: partnerstwo i Wschód. O pożytecznym micie kultury wypada mówić w ich kontekście, choć z pełną świadomością uogólnień i pewnych negatywnych aspektów, na których omówienie nie ma tu miejsca. Kultura oto jest naszym nowoczesnym medium porozumiewania się. Przeciwnie do języka historycznego (batalii, rekonstrukcji, symboliki, okopów) i do języka interesów (zysku, straty, biedy i bogactwa), język kultury nie kategoryzuje, unika przedstawiania świata w kategoriach rywalizacji (poza ambicjami samych artystów) i ma prawo mówić tam, gdzie ze względu na dyplomację wszystkie inne języki milkną. Kultura, zależna jak najbardziej od decyzji politycznych i od pieniędzy, mimo wszystko spełnia rolę pierwotną – uczestniczący w wydarzeniach artystycznych odbiorcy lepiej przyjmują katalog wartości, bo nie jest on narzucany przez żadną polityczną instytucję. O co zaś innego chodzi w projekcie UE, jeśli nie o wspólne uznanie wartości budujących szeroką i różnorodną wspólnotę, by potem móc się do nich odwoływać w dyskusjach politycznych lub gospodarczych?
Kultura partnerstwa wschodniego
Kultura ponadto spełnia właściwy postulat partnerstwa – a więc dobrowolnego zrzeszania się w imię wspólnych przekonań, a także interesów. Warto w tym miejscu przypomnieć, że bardzo wiele wysiłków, z niewiadomym nadal skutkiem, kosztowało uwzględnienie w Komisji Europejskiej jakiejkolwiek roli dla Forum Społeczeństwa Obywatelskiego. Zarazem podczas ostatniego zjazdu w Berlinie, w ramach demokratycznej procedury, okazało się, że jednym z głównym zajęć tego Forum będzie działalność think tanków, czyli w istocie politycznego outsourcingu. Okazało się tym samym, że bez formalnego umocowania w strukturach instytucji politycznych i parapolitycznych artyści, pisarze, dziennikarze i animatorzy kultury, wykonując kawał dobrej roboty, np. sieciując siebie i swoich odbiorców w porozumieniach, przedsięwzięciach i narracjach kulturalnych, nie będą mieli własnego głosu w sprawach podziału środków i staną się w tym zakresie klientami innych instytucji. Podobnie jak kultura, również prawa człowieka nie interesują szefów think tanków, gdyż sądzą oni, że wolność zapewni się wolnym przepływem ropy. Jak drastycznie mylne to sądy, przekonuje dramatyczna końcówka roku w Mińsku. Rozmrożenie polityczne nie przyjdzie nigdy, jeśli u jego podstaw nie stanie głęboko osadzone – w kulturze właśnie – przekonanie o pierwotnym znaczeniu ludzkiej godności, solidarności i wolności, a także wielu innych wartości, których posłańcem jest na całe szczęście niemal cała dzisiejsza kultura.
Prometeizm artystyczny
Przedsięwzięcia artystyczne mają ten specjalny status, który artystom, tworzącym wydarzenia, nadaje rolę prometejską. O ile w dwudziestoleciu międzywojennym prometeizm dotyczył przede wszystkim zaszczepiania ducha narodowo-wyzwoleńczego w sowietyzowanych republikach, o tyle teraz prometeizm kulturalny ma wymiar transgraniczny, zupełnie nieoczekiwany co do kierunku. Prometeizm artystyczny pozwala bowiem na przenikanie tego, co nieznane i blokowane przez Schengen, w obie strony w stosunku do społeczeństw po obydwu stronach granicy. A więc tyleż my, jako narody ustanawiające Partnerstwo Wschodnie, promujemy przez działania kulturalne wartości, którym w swej świętej hipokryzji hołduje nasza polityka. To do nas obecnie dociera prometejski ogień nowatorskich, wspaniałych i bardzo ciekawych przedsięwzięć artystycznych dekonstruujących mit Wschodu jako biedy i zacofania.
A więc przewrotnie mogę powiedzieć, że wymiar kulturalny Partnerstwa Wschodniego jest dla nas ważny w dwójnasób. Po pierwsze dlatego, że jest wytrychem do radzenia sobie ze stereotypami blokującymi współpracę międzynarodową. A po drugie ze względu na to, jak sami siebie wzbogacamy w tym procesie, poznając naszych sąsiadów poprzez ich kultury.
Przypomnę tylko, że dla Europy, w tym i dla państw spoza Schengen, dyskurs narodowy jest podstawowy w naszej delikatnej geopolitycznej konstrukcji. Bez pojęcia i poczucia narodu nie byłoby – obok całego balastu nacjonalizmu – liberalizmu, opinii publicznej i wolności słowa, nie byłoby też kultury (w szerokim sensie tego słowa), a w końcu nie byłoby Europy, która z narodów się tak czy inaczej składa. Oczywiście możemy uznawać mecenat państwa i agend rządowych nad imprezami kulturalnymi za rodzaj hipokryzji, dążenie do manipulacji. Politycy nie od dziś chcą poetom mówić, co mają pisać. Trudno jednak uciekać przed mecenasem, który nie stawia warunków dla uprawianej sztuki. I tak rozumiem prometeizm kulturalny i jego rolę: na wspieraniu narodowej, niezależnej, budowanej oddolnie kultury (słowa, obrazu, teatru, itd., oraz instytucji), która pozwala na dialog i zarazem rozwija wrażliwość i poczucie narodowej wyjątkowości.
Zdaję sobie sprawę z pewnego nadużycia, które może zostać odczytane niewłaściwie. Kiedy piszę o kulturze, chodzi mi zarówno o wydarzenia artystyczne, jak i o język dotyczący opisu kultury, sam fakt uznania niezależności szeroko rozumianej kultury jako rodzaju kokonu dla niezależności. Tak jak na początku XX wieku narodowe pawilony wystawiennicze były emanacją konsolidujacych się państw narodowych, tak dziś niezależna „Galeria Y” z Mińska albo ukraiński teatr „Arabesky” mogą być odczytane jako manifestacja politycznej (symbolicznej) niezależności i tak je w tym tekście odczytuję.
Tematem ważnym, ale na osobny artykuł, jest wojna kulturowa uprawiana z powodzeniem na tym terytorium, odkąd dla imperium rosyjskiego narody zaczęły stanowić zagrożenie polityczne i tożsamościowe. Ostatnio coraz więcej na tym polu bitew, w większości zresztą przez narody przegrywanych, o język, lektury szkolne, kino, muzykę i swoje dziedzictwo. Dlatego sztuka nowoczesna, kultura niezależna, to, co jeszcze nie dotarło do uszu i umysłów bizantyjskich cenzorów, jest nowym frontem walki o swobodę posiadania własnego pojęcia piękna.
***Wspólne wydanie opiniotwórczego białoruskiego magazynu „34 Multimedia Magazine” o kulturze miejskiej w Polsce pt. WAWA WOW zrealizowane we współpracy ze Screenagers ze środków MSZ Promocja Polski 2010. Zachęcamy do pobrania pliku (600 MB) i odwiedzenia strony www.34mag.net”
***Res Publica Nowa zakończyła właśnie pierwszą edycję ukraińskich debat „DNA Miasta” realizowanych wspólnie z ArtVertep z Dniepropitrowska, a finansowanych przez Instytut Polski w Kijowie. Zorganizowaliśmy debaty z aktywistami kulturalnymi, politykami i dziennikarzami w 5 miastach: Kijowie, Dniepropietrowsku, Odessie, Charkowie i Lwowie. Wkrótce relacja i zapowiedź kontynuacji programu w edycji Polskiej i Ukraińskiej. Ponadto w październiku 2011 organizujemy w Kijowie spotkanie redakcji czasopism kulturalnych z Białorusi, Polski i Ukrainy. W sumie 45 redakcji weźmie udział w trzydniowej konferencji wokół wątków przewodnich: wolności słowa i cenzury
***Opublikowano również w ZOOM na kulturę, Lublin 2011.