To nie jest tragedia narodowa

Kardynał Dziwisz wyraził nadzieję, że uroczystość na Wawelu zjednoczy cały naród. A co ze społeczeństwem? Dlaczego tak usilnie przykleja się nam gębę narodu, każąc „tańczyć wszystkie przedziwne narodowe tańce”, stawać się „jednym ogromnym różańcem”? To, […]


Kardynał Dziwisz wyraził nadzieję, że uroczystość na Wawelu zjednoczy cały naród. A co ze społeczeństwem? Dlaczego tak usilnie przykleja się nam gębę narodu, każąc „tańczyć wszystkie przedziwne narodowe tańce”, stawać się „jednym ogromnym różańcem”?

To, co się zdarzyło, nie jest dla mnie narodową tragedią. Choć część z nas chce koniecznie dopatrzeć się sensu w tej śmierci. Przemienić ją w ofiarę złożoną na ołtarzu narodowych dziejów. W męczeński cud, który odnowi oblicze tej ziemi w imię jakiejś wyższej, zbiorowej Sprawy, bo przecież „kwiat polskiej inteligencji” nie zginąłby w KATYNIU w okrągłą ROCZNICĘ największej narodowej traumy przez przypadek.

To, co się wydarzyło, nie jest dla mnie żadną narodową tragedią. Jest to przede wszystkim tragedia ludzka. Ludzie, którzy stracili życie w tej katastrofie, zginęli niepotrzebnie i nie szli do nieba czwórkami, bo przecież dobrze wiemy, że nie ma pięknej śmierci. Ból ich rodzin jest teraz banalizowany stwierdzeniami: „Czuję się tak, jakbym stracił/ła kogoś bliskiego”. Zbiorowo współczujemy, zapalamy znicze, wywieszamy flagi, a w domowym zaciszu karmimy się widokiem córki prezydenta, której przyszło żegnać się z rodzicami w obecności kamer i blasku fleszy. Konia z rzędem temu, kto z twarzy Jarosława Kaczyńskiego nie próbował wyczytać, czy będzie kandydował w nadchodzących wyborach prezydenckich. Jakby to były fusy.

A na manekinach w wystawach sklepów z konfekcją reklamuje się koszulki z biało-czerwoną flagą i czarną wstążeczką.

Jest mi niezmiernie żal. Nie zdążyłam poznać Lecha Kaczyńskiego za jego życia. Nie wiedziałam, że był tak serdeczny, ciepły i troskliwy w stosunku do otaczających go ludzi. Nie wiedziałam też, że prowadzona bez rozgłosu działalność charytatywna Marii Kaczyńskiej była tak rozległa. W narracji mediów nie znalazło się dość miejsca na to, aby bez lukru, sztampy i tandety (czyli tego wszystkiego, co nazywamy „kreowaniem wizerunku”) pokazać tę – wyjątkowo niemedialną – parę w naturalnym świetle. I tylko ci, którzy mieli okazję poznać ich osobiście, znali ludzką twarz prezydenta. W tym widzę tragizm.

Nieprzemyślana decyzja o pochówku na Wawelu uruchomiła lawinę nieprzychylnych, a często wręcz obraźliwych komentarzy. Internet znów zalewają słowa szargające pamięć człowieka, który – jak wiemy ze wspomnień – na takie traktowanie nie zasłużył. Posty internautów typu „nie róbmy z Wawelu śmietnika” budzą niesmak, ale przecież nie pojawiłyby się same z siebie. Spowodowała je opłakana w skutkach decyzja kardynała Dziwisza.

Do utworzonej na portalu społecznościowym Facebook grupy „Nie dla pochowania Kaczyńskich na Wawelu” przyłączyło się jak dotąd 39 tys. osób. To nie naród, to społeczeństwo – a właściwie jego hybryda, stadium przejściowe (sądząc po argumentacji na poziomie „bo tam królów polskich chowali”, do dojrzałego społeczeństwa jeszcze nam dość daleko). Proces przepoczwarzenia niewątpliwie już się rozpoczął. Ludzie buntują się, bo ktoś, komu nie udzielono państwowych pełnomocnictw, autorytatywnie podjął decyzję, która dotyczy nas wszystkich. W XX wieku naród być może przyjąłby taki gest za dobrą monetę. W XXI społeczeństwo mówi: nie. Pora, aby media, politycy i – co ważne – duchowni wreszcie to dostrzegli.

I trochę ciszej nad tą trumną.

To, co się zdarzyło, nie jest dla mnie żadną narodowa tragedią. Jest ogromną stratą dla państwa. Luką, której wypełnienie spowoduje trudne do przewidzenia polityczne konsekwencje. Zginęło wiele ważnych dla kraju osób, które miały wobec nas zobowiązania: projekty ustaw, śledztwa w komisjach, teczki, stopy walut, węzły gordyjskie. Tymczasem w jednej chwili w polityce diametralnie zmienił się układ sił i dziś trudno przewidzieć, do czego nas to doprowadzi.

Jest to też strata społeczna, którą będziemy musieli w sobie przepracować. Odpowiedzieć na kilka ważnych pytań, m. in. – czy nie jesteśmy zbiorowo odpowiedzialni za fakt, że w jednym samolocie znalazło się tak wiele osób piastujących najważniejsze urzędy w państwie? W końcu dwa samoloty to dwa razy więcej publicznych pieniędzy…

To, co się wydarzyło, nie jest dla mnie żadną narodowa tragedią. Ograniczenie dyskursu do „narodu” i „tragedii Polaków” wyklucza udział innych w zbiorowej żałobie. A przecież Polska nie jest już (i właściwie nigdy nie była) narodowym monolitem. Dlaczego smutek Gruzina od 18 lat mieszkającego w Polsce miałaby być mniej wartościowy? Przecież skutki tego wydarzenia będą go dotyczyć w tym samym stopniu, co potomków Piasta Kołodzieja.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa