Technokraci do Senatu. A obywatele?

Wyborcza inicjatywa Unii Prezydentów Miast nosi mylącą nazwę Obywatele do Senatu. O wiele bardziej trafne byłoby nazwanie jej Technokraci do Senatu – gdyż postaci takie jak Rafał Dutkiewicz, Jacek Majchrowski czy Ryszard Grobelny (początkowo zaangażowany w […]


Wyborcza inicjatywa Unii Prezydentów Miast nosi mylącą nazwę Obywatele do Senatu. O wiele bardziej trafne byłoby nazwanie jej Technokraci do Senatu – gdyż postaci takie jak Rafał Dutkiewicz, Jacek Majchrowski czy Ryszard Grobelny (początkowo zaangażowany w projekt) nie reprezentują głosu mieszkańców polskich miast, ale są ikoną bardzo szczególnej polityki miejskiej, którą najtrafniej opisuje pojęcie technokratyzmu.

(CC BY-NC-ND 2.0) / Gerard Van der Leun

Liberalizm i konserwatyzm miejski

O ile główną osią podziału polskiej polityki lat dziewięćdziesiątych był stosunek do PRL-u, o tyle technokratyzm stał się dominującą ideologią lat dwutysięcznych. Od kilku dobrych lat polska scena polityczna nie dzieli się już na postkomunistów i partie związane z „Solidarnością”, ale przekształca, na modłę amerykańską, w dwubiegunowy model z liberałami i konserwatystami. Z jednej strony mamy Platformę Obywatelską – partię, jak powtarzają komentatorzy, osób młodych, wykształconych i z dużych miast, którą najlepiej charakteryzuje hasło z poprzednich wyborów samorządowych: „nie robimy polityki, budujemy mosty” (drogi, stadiony, etc.). Korzenie Platformy sięgają właśnie momentu, w którym przebrzmiał dyskurs transformacji lat 90-tych, kiedy kandydatura Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich w 2000 r. pokazała, że w Polsce istnieje znaczna grupa osób, która czuła się wyalienowana z życia politycznego obracającego się wokół debaty Solidarność kontra Postkomuna (Wałęsa kontra Kwaśniewski), a jednocześnie czuła się odpowiedzialna i kompetentna, by współdecydować o losach i kierunku rozwoju kraju. Jednakże przez bardzo długi czas ambicje Platformy do przejęcia władzy pozostawały niezaspokojone: w dwóch kolejnych wyborach parlamentarnych PO zajmowała drugie, najtrudniejsze, miejsce. O ile w przypadku innych partii, na przykład SLD, tak długi okres bycia poza władzą prowadził nieuchronnie do wewnętrznych sporów, częstej wymiany liderów i osłabiania partii, o tyle Platforma przez sześć lat bycia w opozycji zdawała się tylko umacniać. Działo się tak dlatego, że jej głównym zapleczem stały się struktury samorządowe.

To właśnie ze struktur lokalnych wyłoniło się wiele z późniejszych czołowych postaci Platformy. Przykłady można mnożyć – począwszy od Grzegorza Schetyny (1990-1992 we wrocławskim urzędzie wojewódzkim), przez Zbigniewa Chlebowskiego czy Waldego Dzikowskiego (przez całe lata 90-te pierwszy z nich był burmistrzem, a drugi wójtem, i obaj dzięki opinii „dobrego gospodarza” przebili się do polityki ogólnopolskiej), po Julię Piterę (radna m. Warszawy w latach 1994-2005). Początkowo to właśnie poruszanie problematyki miejskiej łączyło PO z PiS i odróżniało tzw. POPiS (który wystartował w wyborach samorządowych z 2002 r.) od partii ukształtowanych poprzez dyskurs lat 90-tych. W wyborach z 2001 r. PiS wcale nie był partią „Polski B”, ale zyskał poparcie głównie w dużych miastach, w których coraz częściej mówiono o problemie przestępczości. To właśnie wtedy pojawiło się „problem” blokersów (patrz: dyskusja wokół filmu Cześć, Tereska) i coraz więcej osób podzielało pogląd, jaki wyraził np. Marcin Meller w tamtym okresie: „podczas rozmowy z moimi kolegami [z NZS-u] powiedziałem ostatnio, że guzik mnie obchodzi, co tam było w 1987 roku, życie tymi problemami. Mnie obchodzi to, że ja mogę dostać w ryja pod swoim domem albo to, że mojej żonie może się coś stać na własnym podwórku. W takich momentach budzi się we mnie nie taki polityczny, ale taki podstawowy zupełnie konserwatyzm, to znaczy modły o Guillianiego w Warszawie i takiego szefa policji jak Bratton z Nowym Jorku i zero tolerancji”[1]. Modłów Mellera (i wielu innych) wysłuchał właśnie Lech Kaczyński, który najpierw zaczął zbijać kapitał na tym „odruchowym” konserwatyzmie Polaków jako minister sprawiedliwości, a potem, od 2002 r., jako „szeryf” Warszawy.

Dlatego geneza tego, co obserwujemy dzisiaj w Polsce, sięga właśnie początku lat dwutysięcznych, a nie roku 1989. Jak pisał David Ost, o ile kryzys 1989-1993 był kryzysem transformacji do kapitalizmu, o tyle kolejny kryzys lat 1998-2003 był już pierwszym kryzysem kapitalizmu w Polsce[2]. Na jego fali pojawił się POPiS, który szybko jednak rozbił się na liberalną i konserwatywną część. Technokraci z PO stali się orędownikami „rozwoju”, natomiast konserwatyści z PiS-u zaczęli bazować na wszelkich fobiach, które ten rozwój mógł generować. Z lęku wobec przestępczości szybko przerzucili się na inne, powoli przejmując bardziej symboliczną i mniej miejską retorykę Ligii Polskich Rodzin, najpierw po zawarciu z nimi koalicji w 2005 r., a potem, szczególnie po katastrofie smoleńskiej, zupełnie już wyalienowali się z problematyki miejskiej. Jednocześnie zmiany prawne, w szczególności w dziedzinie zagospodarowania przestrzennego, które nastąpiły przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, połączone z wciągnięciem Polski w orbitę międzynarodowych przepływów finansowych związanych z rynkiem nieruchomości sprawiły, że w większości dużych miast pojawiło się to, co Harvey Molotch nazwał kiedyś „koalicjami na rzecz wzrostu” (growth coalitions). Liberalny technokratyzm szybko zaczął łączyć ponad partyjnymi podziałami. O ile na poziomie ogólnopolskim wciąż odbywała się, coraz bardziej symboliczna, wojna i żadna z partii nie potrafiła utrzymać władzy dłużej niż jedną kadencję, o tyle na poziomie lokalnym władza coraz bardziej krzepła i rosła w siłę, koncentrując się wokół coraz to silniejszego ale najczęściej nominalnie bezpartyjnego prezydenta. Jeśli Platformie uda się być pierwszą partią, która wygra wybory parlamentarne dwa razy z rzędu, to stanie się to głównie dlatego, że jako jedyna partia wyciągnęła lekcję z tego, jak na szczeblu lokalnym doprowadzono do perfekcji technokratyczny styl uprawiania polityki.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Technokraci do Senatu. A obywatele?”

  1. Włodzimierz Nowak, My-P

    Bardzo dobry tekst. Nie wchodząc w polemikę z paroma kwestiami dodam tylko, że unijna Karta Lipska dość jednoznacznie promuje model policentryczny jako mobilizujący wzrost.

    Odpowiedz

Skomentuj

Res Publica Nowa