Tazbir: Okrutny śmiech
Wszyscy komediopisarze, z Molierem na czele, dobrze wiedzieli, iż niezawodnym sposobem wywołania radości na widowni jest pokazanie, jak ktoś otrzymuje kije
Poniższe fragmenty pochodzą z Res Publiki nr 1(52)/1993
W kulturze dawnych wieków radość towarzyszyła nie tylko zabawie, opowiadaniu dowcipów czy komicznym sytuacjom, w jakie popadali bliźni, ale i ich nieszczęściom. Wacław Potocki z wyraźnym rozbawieniem opowiada, że pewien senator na trzy sposoby chrzcił zwolenników judaizmu: najpierw ogniem (,,podsmażając” ich na stosie), następnie groźbą tortur, wreszcie kazał katom „wodą im zimną głowę zlewać”:
Tak ci niewierni Żydzi, imo inszych wiele
Trojakiej krztu świętego dostali kąpiele.
Warto wszakże przypomnieć, iż ten sam poeta z przypiekania przez zbójników góralskich księdza, u którego szukali ukrytych pieniędzy, także uczynił temat osobnej fraszki.
Ludzie XVI czy XVII stulecia nie mieli zbyt czułego serca i wręcz lubowali się w okrutnych dowcipach, które zresztą po dziś dzień stanowią jądro „czarnego humoru”. Wieszanie, topienie czy nawet wbijanie na pal stanowiło temat bardzo wielu konceptów, żeby tylko przypomnieć znaną fraszkę Wespazjana Kochowskiego poświęconą egzekucji Aleksandra Kostki-Napierskiego ( 1651):
Nie wiem, co to za nowy kucharz się pojawił,
Miasto pieczeni, Kostkę nam na rożen wprawił.
Wszyscy komediopisarze, z Molierem na czele, dobrze wiedzieli, iż niezawodnym sposobem wywołania radości na widowni jest pokazanie, jak ktoś otrzymuje kije.
Śmiech towarzyszył ludzkiemu nieszczęściu nie tylko na ziemi; już Tertulian pisał, iż przebywający w niebie dobrzy chrześcijanie największą satysfakcję czerpią z widoku ich prześladowców, cesarzy rzymskich, palonych ogniem piekielnym. Zdaniem św. Tomasza z Akwinu Bóg pragnął, aby przyglądanie się torturom zadawanym w piekle potępieńcom przez diabłów stało się „głównym źródłem szczęścia dla zbawionych”. Do myśli tej nawiąże Blaise Pascal pisząc, iż w dniu sądu ostatecznego szyderczy śmiech Boga oraz towarzyszących Mu świętych będzie towarzyszył wtrącaniu ludzi do piekła. Motyw ten wkracza do malarstwa, żeby tylko przypomnieć słynny obraz Hansa Memlinga (powstały w 1473 roku). Błoga radość, malująca się na twarzach zbawionych, kontrastuje tu z przerażeniem ludzi, których diabli rozpalonymi do białości prętami zapędzają w otchłań piekielną.
Czy pod podszewką każdej demokracji ukrywa się przemoc? O tym nowy numer Res Publiki. Kup już teraz w naszej internetowej księgarni.
Powróćmy jednak na ziemię: istniały pewne grupy ludności, wobec których nie obowiązywały normy zwykłego, okazywanego „swoim”, współczucia. Nawet gdy owa „ludzka menażeria” znajdowała się w sytuacji ekstremalnej i tragicznej, budziło to raczej śmiech aniżeli chęć przyjścia z pomocą. Jeszcze w pierwszej ćwierci XIX stulecia zwiedzanie szpitali dla obłąkanych należało do ulubionych rozrywek towarzyskich. Osobne napiwki dawano dozorcom, jeśli ci umieli swoich podopiecznych zmusić do „uciesznych” akrobacji. Trudno się więc dziwić relacjom przebywającego w Polsce Le Laboureura, który (1646) notuje, iż piękne i bogato wystrojone panie z najlepszego w Warszawie towarzystwa bawiły się „widokiem kobiety niespełna rozumu, uważającej się za mężczyznę”.
Obok obłąkanych do „ludzkiej menażerii” należeli „niziołkowie”: o karle sądzono, że jest czymś pośrednim pomiędzy człowiekiem (bo mówi i chętnie zgadza się pełnić poniżającą rolę za płacę oraz wikt) a zwierzęciem, „bo można było włożyć nań obrożę, stroić niby tresowanego pieska i kopać w pośladki” (Maurice Druon). Nie byle kto, bo Albrycht Stanisław Radziwiłł, minister Władysława IV Wazy, magnat i człowiek wykształcony, a więc ktoś stojący na samym szczycie ówczesnej hierarchii społecznej, zapisuje w swym dzienniku, iż w początkach czerwca 1643 roku uczestniczył „w niesłychanych i pełnych śmiechu zaślubinach, bo publicznie w kościele połączył się węzłem małżeńskim karzeł z karlicą, oboje szkaradni. (…) Co zaś potem między nimi się działo, śmiech nie pozwala napisać”.
Podobny brak współczucia cechował w wielu przypadkach stosunek do Żydów. Jakże wymowna jest pod tym względem relacja Czecha Franciszka Tannera przejeżdżającego w 1676 roku przez Łuków w orszaku księcia Michała Czartoryskie go. Tamtejsi Żydzi urządzili na cześć dostojnego gościa fajerwerk, który spowodował pożar dzielnicy przez nich zamieszkanej. „Pociesznym było widowisko – pisze Tanner – patrzeć na długie ich opończe przebiegające przez płomienie, na palące się u niektórych pejsaki, słyszeć przeraźliwe głosy i lamenta, i widzieć chrześcijan, okładających ich kijami”.
Żydzi stanowili dość często obiekt niewyszukanych, a niekiedy i wręcz okrutnych żartów. Wybitny znawca staropolskich obyczajów Jan Stanisław Bystroń przypomina, że w szopkach urządzanych z okazji świąt Bożego Narodzenia „sceny przedstawiające Żyda z Żydówką, tudzież taniec żydowski, były zawsze źródłem niewybrednej, ale nie wyczerpanej wesołości”. Żyd ukazywany jako niezgrabna i tchórzliwa postać, gotowa na każde upokorzenie dla niewielkiego nawet zysku, mówiąca mocno zdeformowaną polszczyzną, stanowił komiczny akcent wielu przedstawień teatralnych.
[…]
Jako dobrą anegdotę traktowano opowieść o Żydzie, który pojmany przez Adama Śmigielskiego i oskarżony o szpiegostwo wykupił się od śmierci naprędce ułożoną wesołą piosenką na cześć przywódcy antysaskiej partyzantki. Opowieść ta trafiła do zbioru szlacheckiej facecjonistyki i dopiero anonimowy wydawca, który ją opublikował w leszczyńskim „Przyjacielu Ludu” (nr 23/1839), dodał zgorszony komentarz: „Smutna to zabawa, której upodlenie naszego bliźniego towarzyszy, a gdzie częstokroć wątpliwa, kto z obydwóch, wyszydzony czy wyszydzający, godniejszy jest politowania”. Autor, podpisany literkami P.R., przyznawał wszakże, iż „podobne igrzyska czynione ze słabszych, mianowicie zaś z pognębionych dawniej Żydów (…) były jednak u nas dość zwyczajne”.
[…]
Na zakończenie rozważań o ludzkich nieszczęściach jako źródłach radości dla „bliźnich” wypadnie przypomnieć głosy wręcz przeciwstawne. W 1905 roku, w odpowiedzi na falę pogromów antyżydowskich, która z głębi Rosji dotarła również i do Królestwa Polskiego, ukazał się w Warszawie zbiór szesnastu opowiadań, zatytułowany Z jednego strumienia. Powstał on z inicjatywy Elizy Orzeszkowej, która chciała w ten sposób zaprotestować przeciwko wzrastającemu antysemityzmowi. Obok trzech utworów jej pióra znalazły się tam między innymi nowele Marii Konopnickiej, Aleksandra Świętochowskiego, Wiktora Gomulickiego i Klemensa Junoszy. Tom ten został w 1909 roku przełożony na rosyjski.
Warto także odnotować, że W latach II Rzeczypospolitej trafiła do wypisów szkolnych piękna opowiastka Zofii Kossak-Szczuckiej Uczta Wierzynka, w której pojawia się motyw ratowania tonących dzieci żydowskich. Pacholik Kazimierza Wielkiego widzi w tym jedynie zabawną scenę: „Piski bachorów, ich nieudolne babranie się w wodzie zdały mu się okrutnie ucieszne. Śmiał się, aż mu oczy łzami zachodziły. (…) Z licem pełnym tego śmiechu wrócił do komnaty”. Dopiero gniewna reakcja króla i jego słowa: „bo w każdym człowieku jednakie człowieczeństwo jest”, otwierają Hankowi oczy.
U Jarosława Haška (Przygody dobrego wojaka Szwejka) scena wieszania Żyda, oskarżonego o szpiegostwo, służy już tylko do napiętnowania okrucieństwa oraz głupoty austriackiego generała Finka, który w „humorem” opisuje (w liście do żony), jak skazaniec urwał mu się ze stryczka, a następnie wykpił zręcznym konceptem. „Uśmiałem się niezgorzej, a Żyda puściliśmy. U nas tu, kochanie moje, bardzo wesoło…”. Powieściowy generał zachował się niczym wzmiankowany już Adam Śmigielski, ale kontekst, w którym została zamieszczona wypowiedź Finka, stanowi wielkie podzwonne dla okrutnego śmiechu. W XX stuleciu znęcanie się nad słabszymi i bezbronnymi traci swych piewców, choć Stalky i Spółka znajdują również i u nas czytelników oraz entuzjastów.
Janusz Tazbir – profesor doktor habilitowany, badacz dziejów kultury staropolskiej, pracownik naukowy Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, członek Prezydium PAN, autor Res Publiki. Zmarł 5 maja 2016 roku.