Szacunek dla wyboru
Mam prawo oddać jeden ważny głos. Zagłosuję. Głos nieważny albo brak głosu byłby tchórzostwem. Równie dobrze mogę zrzec się reszty praw obywatelskich. Obrazić się na świat. Wyjechać nad jezioro w lesie i tam poczekać na mój prywatny koniec świata, mówiąc wszystkim wokół, że to tylko do następnych wyborów. Bo w następnych to już na pewno. Na bank. Bo idzie zmiana. Rewolucja. Ba, być może nawet pokolenie. Nieprawda. Nic takiego nie idzie. A na pewno nie przyjdzie, jeśli teraz nie zagłosuję.
Mam prawo oddać jeden ważny głos. Zagłosuję. Głos nieważny albo brak głosu byłby tchórzostwem.
Polemiki:
Agnieszka Graff – Dlaczego popieram Ruch Palikota?
Aleksandra Bilewicz – Mamy prawo odmówić wyboru
Tomasz Kasprowicz – O prognozach powyborczych
Artur Celiński – Spokojnie, to tylko wybory
Równie dobrze mogę zrzec się reszty praw obywatelskich. Obrazić się na świat. Wyjechać nad jezioro w lesie i tam poczekać na mój prywatny koniec świata, mówiąc wszystkim wokół, że to tylko do następnych wyborów. Bo w następnych to już na pewno. Na bank. Bo idzie zmiana. Rewolucja. Ba, być może nawet pokolenie. Nieprawda. Nic takiego nie idzie. A na pewno nie przyjdzie, jeśli teraz nie zagłosuję.
Do absencji starał się przekonać mnie czołowy lewicowy publicysta, prawiąc kazania, że w dzisiejszej w polityce nie ma autentyczności, a partie trzeba zmienić. Dobre sobie. Myślę, że to pogląd lansowany przez tych, którym brakuje odwagi by stanąć do wyborów, a wiadomo, że mieliby ambicje zostać posłem, albo od razu premierem.
Strach wyborców
Polskie piekiełko miejskiego lansu boi się powiedzieć, że można zagłosować odpowiedzialnie. Jako jeden z nielicznych, Maciej Gdula potrafił wyjść przed szereg i napisać o swoim wyborze publicznie. Nieco pokrętnie, ale jednak opowiedzieć się po jednej stronie. Szanuję go za to. Nie jest łatwo w jego środowisku iść pod prąd.
Tak samo szanuję Agnieszkę Graff, która potrafi publicznie dokonać wyboru. Również nie po linii swojego ideowego lidera.
Nie zagłosuję w tych wyborach na Janusza Palikota, ale podoba mi się jej publiczna deklaracja. Uważam, że wybór Palikota może być dla wielu bliski ze względu na autentyczne przekonanie, że właśnie oto jest polityczna frakcja, z którą silnie się identyfikuje. Przede wszystkim na poziomie obyczajowym, bo o innych sprawach nikt już prawie nie rozmawia publicznie. Partia Poparcia, jako jedna z niewielu, ma szczery, jasny przekaz i zręby prawdziwego programu w przeciwieństwie do PO i PiS, a o SLD nie wspominając.
Kibicuję jej, choć nie zgadzam się z jego mało komentowanymi, a szkodliwymi hasłami antyamerykanizmu i postulatem rozmontowania armii. Kultura po sto razy tak, ale nie kosztem zdolności operacyjnej sił obronnych. Te, jak wiemy po katastrofach Tu i CASA, potrzebują więcej finansowania, a nie mniej.
Wybory bez afery
Trudno jest podjąć decyzję w tych wyborach. W poprzednich było łatwiej. A po aferze Rywina? Bułka z masłem. Ale teraz jest trudniej, bo jest mimo wszystko zwyczajniej. Bez skandalu, bez łatwej zero-jedynkowej decyzji. Platforma się nie do końca spisała. Ale też się nie splamiła. Mam oczywiste pretensje do Donalda Tuska o wiele rzeczy, lecz o mniej niż do Jarosława Kaczyńskiego, kiedy był szefem rządu.
W sumie jestem zadowolony, że w tych czasach to Tusk stał na czele. Łatwo wyobrazić sobie psychozę, która zapanowałaby, gdyby był to kto inny. Brat chciałby pomścić brata, a ponieważ miałby do tego odpowiednie narzędzia, nie wiadomo, jakby to się skończyło. Tusk to premier miękkiego populizmu, który okazał się potrzebny. Czy jednak premier nie mógłby przestać publicznie grać zwykłego chłopaka z podwórka i zdobyć się na nieco heroizmu? Pokazać, że potrafi przewodzić, roztoczyć wizję w trudnych czasach, a nie tylko od parady prężyć muskuły? Wygrać programem a nie life-stylem?
Przecież na tym polega właśnie siła Palikota. Wbrew gębie, którą sam sobie przyprawił, ma coś do powiedzenia i zaoferowania, więc można wierzyć, że happening to tylko droga do zrealizowania programu.
Powody bliskości
Programy partii są słabe i zamiast na nie głosujemy na znajome twarze. Ja też. Byłbym w stanie oddać głos na czterech kandydatów, choć włosa na czworo podzielić nie mogę. Powody są trzy. Ściśle związane z programami prowadzonymi w Res Publice. Nasz program jest ograniczony, nie jest programem wyborczym i dlatego przypomnę go tutaj tylko w sloganach.
To przede wszystkim kultura, miasto i miejskość sfery publicznej oraz polityka, która przy całej sympatii dla liberalizmu liberalna być nie może, bo liberał u władzy bez cienia konserwatyzmu lub socjalizmu stacza się do roli technokraty lub tyrana. Powiedzmy zatem, że chodzi o politykę republikańską, która w retoryce szanuje konieczne napięcie między jednostką a wspólnotą, ku żadnej z dwóch nie przeważając, natomiast w sferze działania decyzje opiera na dialogu z opinią publiczną, a nie badaniach sondażowych. Ten program jest krótki i mało wymagający, ale w Polsce pozostaje nadal w sferze utopii.
Biorę pod uwagę polityków tylko z dwóch partii. Dariusz Dolczewski i Michał Szczerba startują z warszawskich list PO. Piotr Müller i Przemysław Wipler z PiSu. Ale PiS nie wchodzi w grę, bo nie wierzę, że obecny prezes partii szanowałby niezależność poglądów tych kandydatów, więc prawdopodobnie szybko zepchnąłby ich swoim pogańskim dogmatyzmem do roli marionetek.
Dolczewski i Müller są ważni, bo swoją pracą i zaangażowaniem świadczą o pracy na rzecz kultury. Kultury, którą rozumiemy szeroko – również jako edukację. Michał Szczerba jest jednym z niewielu autentycznych kandydatów miasta. Rozumie potencjał, jaki niosą nowe narracje miejskie i chce być z miastem, a nawet konkretną dzielnicą kojarzony. Nie ucieka od dialogu. Wipler, który mógłby z powodzeniem zakładać własną partię, a zdecydował się na PiS, budzi moje wątpliwości. Nie zgadzamy się również w kwestii stylu i doboru rozwiązań. Jednak moje uznanie zyskał dzięki postawieniu na republikanizm. Nieważne, że nieco archaiczny i spłycony do manifestacji politycznej. Ważne, że potrafi kategorię republikańską zastosować i wydobyć ją na światło dzienne w polityce, pokazując niedostatki narracji liberalnej i konserwatywnej. Szkoda tylko, że daje się zdominować przez retoryczną siłę Kaczyńskiego.
Gdybym kierował się powodami bliskości głosowałbym na jednego z czterech. To dla mnie ewidentna słabość Ruchu Poparcia, że takich zaangażowanych i przekonanych ludzi ma tak niewielu. Przeciwnie niż Agnieszkę Graff feminizm mnie nie kręci, a antyklerykalizm w formie popkulturowej odrzuca tak samo jak kaczyzm. Są dużo poważniejsze powody reformy relacji z Kościołem, by robić z tego happening. Znam oczywiście Janusza Palikota równie dobrze i mam o jego kompetencjach do polityki i inteligentnej dyskusji nieporównanie lepsze zdanie niż większość wyborców. Tylko, że nie znam i nie wiem, czy chcę znać polityczny ogon, który chce za nim wejść do Sejmu.
Powody interakcji
Co zmienią te wybory? Takie pytanie kryje w sobie zawsze cień usprawiedliwienia, żeby nie iść i nie głosować. Zmienić może dużo. Na przykład nowym liderem popkulturowej„Krytyki Politycznej” zostanie popkulturowy Janusz Palikot. Nawet jeśli oficjalnie nie będzie koronowany, to w kuluarach uzyska poparcie. To dobrze. Temu środowisku, które polityczność odmieniało przez wszystkie przypadki, zawsze zbywało na politycznej odwadze. I tu zjawia się ktoś, kto ich z tego dołka niemocy wybawi.
Dlatego symbolicznie wybiorę Donalda Tuska, ale na niego nie zagłosuję, mimo że jest „jedynką” w Warszawie. Wybiorę Dolczewskiego lub Szczerbę. Powody wymieniłem powyżej.
Kolejne wybory mogą odbyć się szybciej niż zwykle, ale zadecydują o tym wyborcy i skala problemów gospodarczych. Nowy rząd niemal na pewno będzie słaby, a poziom deficytu przekraczający 55% wymusi niepopularne cięcia. Dla każdego nowego gabinetu to będzie odroczony w czasie sondażowy wyrok śmierci. A jednak chcę zagłosować.
Uczestniczę, więc jestem
Mam poczucie, jak każdy, słabości pojedynczego głosu, który oddaję. Sądzę, że nie jestem w tym osamotniony. Piszę więc, by dodać śmiałości tym, którzy borykają się z podobnymi pytaniami. Po to jest demokracja, by mieć poczucie sprawczej siły wspólnoty. Nawet równie wyjątkowej jak ta nasza – czytelnicza.
Wierzę, że wielu z nas, którzy „Res Publikę” czytają, stoi przed tym samym wyzwaniem – czy mam na kogo oddać głos z przekonaniem? Nie mam złudzeń, że w tych wyborach dylemat pozostanie nierozwiązany, a głos oddamy z ciężkim sercem. Jednak o ile ciężej nazywać siebie obywatelem, nie głosując i patrzeć prosto w oczy tym wszystkim, którzy zagłosowali, a przecież bili się z tymi samymi myślami?
O ileż ciężej nazwać siebie obywatelem w ogóle głosując, bo w tych wyborach każda opcja wydaje się złem. Nie ważne, czy mniejszym, czy większym. Jak mogę patrzeć prosto w oczy wszystkim dookoła wiedząc, że postąpiłem paskudnie przykładając rękę do wyboru złego kandydata.