PISA 2012: Studzenie entuzjazmu
Według raportu PISA 2012 (Programme for International Student Assesment) polskie piętnastolatki są w edukacyjnej światowej czołówce. Jednak wypadają słabo w zadaniach z zagadnień, które były objęte programem szkolnym, a zaskakująco dobrze w pytaniach, które znalazły się poza […]
Według raportu PISA 2012 (Programme for International Student Assesment) polskie piętnastolatki są w edukacyjnej światowej czołówce. Jednak wypadają słabo w zadaniach z zagadnień, które były objęte programem szkolnym, a zaskakująco dobrze w pytaniach, które znalazły się poza nim. Dlaczego? Komentarz Filipa Konopczyńskiego.
Nareszcie sukces
Odnosimy największy postęp na całym świecie jeśli chodzi o ilość uczniów z najlepszymi wynikami. Jesteśmy w grupie liderów. (…) To jest naprawdę rewelacja!
Entuzjazm premiera Donalda Tuska podziela większość mediów. Dziennikarze, politycy i komentatorzy zgodnie połączyli się w euforii wywołanej rezultatami świeżo opublikowanego raportu PISA 2012 (Programme for International Student Assesment). OECD co trzy lata, począwszy od 2000 roku, publikuje wyniki i analizy testów, które mają sprawdzać jakość edukacji i poziom wykształcenia piętnastolatków z kilkudziesięciu najbardziej rozwiniętych krajów świata. Należy podkreślić, że metodologia badania OECD jest bardzo skrupulatna, wyniki ilościowe mają wysoką wiarygodność, a publikacja wyników spotyka się z szerokim światowym zainteresowaniem i uznaniem. W porównaniu z pierwszą edycją, polskie nastolatki zanotowały znaczący awans, zajmując w trzech częściach badania – matematycznej, przyrodniczej i badającej zrozumienie tekstu czytanego – wysokie, odpowiednio 14., 10. i 9. miejsce w rankingu.
Wynik może napawać optymizmem. Osiągnięcia naszych nastolatków powinny szczególnie zawstydzić ich dorosłych współobywateli, którzy w analogicznych badaniach (PIAAC 2013) sprawdzających ich umiejętności i kompetencje, zajęli bardzo niskie, odpowiednio 6. i 5. miejsce od końca.
Testy a gospodarka
Czym jednak w istocie są badania PISA? Według autorów są one „wspólną platformą”, która w interesie „wszystkich interesariuszy” (stakeholders) pozwala „dostarczyć nową bazę” do „zdefiniowania i implementowania celów edukacyjnych” w kontekście „umiejętności przydatnych w dorosłym życiu”. Myli się ten, kto interpretuje wyniki PISA jako miernik jakości wiedzy przekazywanej w polskich szkołach. Badania sprawdzają umiejętność rozwiązywania problemów przy użyciu uprzednio dostarczonych danych.
Podobne cele dla polskiej oświaty wyznaczyła reforma edukacji z roku 1997. Wprowadzenie centralnego systemu testowego, utworzenie gimnazjów, rezygnacja z egzaminów na studia i parametryzacja całości procesu edukacji miały włączyć Polskę w popularny na Zachodzie model edukacji podporządkowanej potrzebom globalnego rynku pracy. Logiczne jest zatem, że ostatecznym miernikiem sukcesów edukacyjnych uczniów w takim paradygmacie jest sukces zawodowy absolwentów na rynku pracy. Należy podkreślić z całą stanowczością, że akceptując perspektywę OECD, to od opinii pracodawców zależy ocena jakości i skuteczności systemu oświaty.
Śledząc polski dyskurs medialny poświęcony kondycji systemu edukacji i szkolnictwa wyższego w Polsce, można łatwo zauważyć, że przedsiębiorcy negatywnie oceniają przygotowanie młodych Polaków do podjęcia pracy zawodowej. Potwierdzają to statystyki: około 30% naszych absolwentów nie może znaleźć pracy, wielu zmuszonych jest do emigracji bądź pracy poniżej swoich oczekiwań i kwalifikacji. Ktoś złośliwy powiedziałby, że w kontekście niepowodzeń młodych Polaków na rynku pracy sukcesy edukacyjne polskich uczniów są co najmniej wątpliwe. Ktoś bardziej powściągliwy mógłby zaś skonstatować, że lepsze wyniki młodej populacji w testach po prostu nie mają realnego wpływu na polską ekonomię, bo generalnie poziom wykształcenia danej populacji ma niewielki wpływ na sukces czy niepowodzenie gospodarcze państwa. Taką tezę głosi m.in. koreański ekonomista z Cambridge, prof. Ha-Joon Chang.
Czarna strona
Stajemy więc przed paradoksem, który można skwitować pytaniem: skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Także wykładowcy wyższych uczelni w ostatnich latach krytycznie odnoszą się do poziomu obecnych studentów, wytykając im brak wiedzy, niepoważne podejście do kształcenia i ogólny brak ogłady i kultury osobistej. Oczywiście, na taką opinię ogromny wpływ, obok domniemanej winy szkoły, mają także: ogromny wzrost masowości i poziomu skolaryzacji (prawie 50% maturzystów idzie na studia wyższe), chroniczne niedofinansowanie uczelni oraz trudna do przecenienia odwieczna skłonność „starych” do narzekania na „młodych”.
Opiewanie sukcesów polskiej oświaty utrudniają także krytyczne głosy ekspertów: pedagogów i socjologów zajmujących się jej badaniem. Obok głośnych badań sugerujących nieprzystosowanie polskiego systemu edukacji do przyjęcia do szkół 6-latków, naukowcy wskazują inne strukturalne wady polskiej oświaty: brak pracy grupowej w klasach i nadmierny indywidualizm uczniów, rezygnację z roli wychowawczej i uspołeczniającej, likwidację setek placówek, ignorancję w sprawach edukacji seksualnej oraz internetowej.
To nie koniec. Według niedawnego Ogólnopolskiego Sprawdzianu Czytania ze Zrozumieniem (należy zaznaczyć, że nie był on przeprowadzany na reprezentatywnej grupie) jedynie 6,45% absolwentów szkół średnich dobrze sobie radzi z czytaniem tekstu literackiego; według badań Biblioteki Narodowej jedynie 8% młodych Polaków czyta książki, także te elektroniczne, codziennie. Należy dodać, że polska szkoła ciągle ma charakter autorytarny – instytucja demokratycznych Rad Szkół działa jedynie w okołu 2% placówek, samorządy: szkolny i rodzicielski pozbawione są realnych uprawnień i mają nikły prestiż środowiskowy. Polska szkoła jest też miejscem pełnym przemocy: słownej (wg biura analiz i dokumentacji Senatu RP spotyka się z nią 63% uczniów), fizycznej (33%) oraz seksualnej (14%).
Ukryty program polskiej szkoły
Obraz polskiej edukacji w świetle zaledwie zasygnalizowanych powyżej problemów wydaje się czarny. Tym mocniejszy jest kontrast między nim a świetnymi wynikami polskich 15-latków. Jak to możliwe?
Raportu PISA nie sposób krytykować za niedociągnięcia metodologiczne, zbyt małą próbę czy nierzetelne przeprowadzenie. Kwestią dyskusyjną jest już jednak sposób interpretacji ich wyników. Dr Mirosław Dąbrowski podczas czerwcowego seminarium na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego podniósł zagadkową kwestię: czemu polscy uczniowie w badaniach PISA wypadają słabo w zadaniach z zagadnień, które były objęte programem szkolnym, a zaskakująco dobrze w pytaniach, które nie zostały tym programem objęte?
Według mnie polska szkoła A.D. 2013 pełni, poprzez swój „program ukryty”, konkretną funkcję systemową: skutecznie socjalizuje jednostki do funkcjonowania w anomicznej, niepewnej i często patologicznej polskiej rzeczywistości. Uczy nie współpracy, lecz rywalizacji; odtwórczego rozwiązywania testów w centralnie ujednolicony sposób, nie zaś kreatywnego szukania rozwiązań; odtwórczości, nie kreatywności; spolegliwości, nie niezależności. Jej zadaniem nie jest wykształcenie świadomych i światłych obywateli, lecz dostarczenie odpowiedniej ilości „nieroszczeniowych” pracowników na rynek pracy. Jednocześnie odpowiedzialność za sukces lub porażkę edukacyjną spada na uczniów i – pośrednio – ich rodziców. Ponad 40% polskich uczniów korzysta (lub raczej zmuszona jest korzystać) z prywatnych korepetycji. Umiejętności takich jak programowanie, znajomość języka obcego czy gry na instrumencie muzycznym nie sposób nabyć w ramach zajęć w szkole powszechnej.
Innymi słowy – o osiągnięciach edukacyjnych nastolatków decyduje kapitał kulturowy, symboliczny i ekonomiczny ich rodzin. Dobry wynik polskich piętnastolatków w badaniach PISA wydaje się być nie tyle sukcesem polskiej oświaty, ile raczej sukcesem uczniów – a w zasadzie ich rodziców. Sukcesem słono opłaconym i nastawionym na jeden cel – dobre zdanie egzaminu maturalnego. Nie ma w tym nic złego, każdy rodzic pragnie, aby jego dziecko odniosło sukces życiowy i zawodowy. Wierzę jednak, że rola szkoły nie ogranicza się jedynie do tego. Równie istotne jak wysokie średnie wyniki z egzaminów końcowych jest bowiem wychowanie świadomego, samodzielnie myślącego i odpowiedzialnego obywatela. Szkoła powinna realizować zarówno rolę transmitera wiedzy i umiejętności, jak i swoistego inkubatora społecznych ról oraz wartości.
Studzenie entuzjazmu
Bezkrytycznie przyjęcie wyników „audytu” – raportu PISA – może posłużyć jako wygodna tarcza ochronna, dająca Ministerstwu Edukacji Narodowej argument za dalszą biernością w rozwiązywaniu zaledwie zarysowanych wyżej wskazanych problemów. Histeryczny entuzjazm polskich władz jest zwyczajnie podejrzany. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mamy tu do czynienia z formą samooszukiwania się. Chciałbym się mylić, ale wydaje się, że rzeczywistym celem polskich reform systemu edukacji po roku 1997 było właśnie przygotowanie się do uzyskiwania wysokich ocen w międzynarodowych raportach, takich jak PISA, Eurydice czy Education at a Glance.
Zaiste, wielka jest siła iluzji. Polska oświata zdaje się podążać drogą, którą sama narzuciła milionom polskich uczniów ponad dekadę temu. Przywiązując tak ogromną wartość do dostosowania systemu edukacji do międzynarodowych testów, traci z horyzontu swoje prawdziwe zadania i realne rezultaty swoich działań. Testy PISA stały się dla MEN tym, czym matura dla polskich nastolatków – niekwestionowaną wartością autoteliczną. Szkoda tylko, że w zasadzie nie wiadomo, z jakiego powodu.