Sprawiedliwość po amerykańsku
Po zabiciu Osamy Bin Ladena przez oddział specjalny armii amerykańskiej w Stanach Zjednoczonych zapanowała powszechna radość, duma oraz poczucie zwycięstwa. Te reakcje łatwo jest tłumaczyć w kategoriach psychologicznych: przemawia przez nie zadowolenie z śmierci wroga. […]
Po zabiciu Osamy Bin Ladena przez oddział specjalny armii amerykańskiej w Stanach Zjednoczonych zapanowała powszechna radość, duma oraz poczucie zwycięstwa. Te reakcje łatwo jest tłumaczyć w kategoriach psychologicznych: przemawia przez nie zadowolenie z śmierci wroga. W przypadku Amerykanów jest to też radość z zemsty. W wymiarze indywidualnym zemsta jest psychologicznie użytecznym sposobem, w jaki ofiary mogą odreagować upokorzenie. Zemsta pozwala im się zmienić w sprawcę, odzyskać podmiotowość i kontrolę nad własnym życiem. Dlatego zadowolenie, ulga i zachwyt zabiciem Osamy bin Ladena nie mogą dziwić u bliskich ofiar zamachu 9/11.
Dziwić jednak może powszechny zachwyt, jaki w związku ze śmiercią bin Ladena okazali przywódcy państw europejskich. Niemiecka kanclerz Angela Merkel oświadczyła, że cieszy się z zabicia bin Ladena, Premier Tusk odczuł ulgę, bo „zatriumfowała sprawiedliwość”. Prezydent Komorowski ocenił, że to także ważny dzień dla Polski, a „sprawiedliwość sięgnęła bin Ladena”. Z kolei Radosław Sikorski ironizował, że w przypadku bin Ladena nie można było mieć nadziei na resocjalizację, oraz nawiązywał do jego przyszłości w niebie i opieki ze strony licznych dziewic.
Powyższe słowa to w istocie pochwała ze strony czołowych polityków państw demokratycznych dla pozasądowej egzekucji przywódcy Al-Kaidy. W ten sposób – poprzez bezkrytyczne podejście do akcji amerykańskiej – politycy tych państw podważyli podstawowe zasady demokratyczne. Radość z zemsty nie powinna towarzyszyć reakcjom poważnych polityków państw Unii Europejskiej. Państwa, poprzez prawo, starają się kanalizować dążenie do zemsty tak, aby zapobiec wendetom, które są społecznie szkodliwe, bo powodują mnożenie ofiar. Dlatego w nowoczesnych państwach „zemstę” w postaci kary wymierzają sędziowie.
Co więcej, można odnieść wrażenie, że sam rząd Stanów Zjednoczonych ma do tej akcji o wiele więcej wątpliwości natury moralnej i prawnej, niż ci, którzy go teraz tak ochoczo popierają post factum. Dotychczas bowiem nie zdecydował się na ujawnienie materiałów niezbędnych do rozstrzygnięcia podstawowych dylematów. Dotychczas też Rząd USA się nie zdecydował, czy sam traktuje tę akcję jako element wojny (i tym samym bin Ladena jako dowódcę wrogiej armii), czy jako działanie policyjne (wtedy bin Ladena należałoby traktować w kategoriach przestępcy). Jest to dylemat podobny do tego, z jakim zmierzył się rząd George’a Busha w przypadku więźniów z Guantanamo. W końcu unikał rozstrzygnięcia, czy więźniów uważa za jeńców, czy za przestępców, i ani nie traktował ich zgodnie z konwencjami genewskimi, ani nie poddał ich procedurom amerykańskiego prawa karnego. Ale podczas gdy Guantanamo stało się na całym świecie symbolem bezprawia, arogancji i systematycznego pogwałcenia praw człowieka i naraziło Stany Zjednoczone na powszechne potępienie, zachowanie Waszyngtonu w sprawie Osamy bin Ladena wywołało wyłącznie aplauz i satysfakcję. Wróg publiczny numer 1 państw Zachodu został uśmiercony. Nieważne jak, nieważne dlaczego.
Śmierć Osamy bin Ladena tworzy więcej problemów, niż rozwiązuje
Zabicie przywódcy Al-Kaidy można rozpatrywać w kategoriach moralnych, politycznych i prawnych. Obecnie obserwujemy przemieszanie różnych dyskursów ze strony komentatorów oraz polityków. Na to dodatkowo nakłada się brak pełnej informacji na temat wszystkich okoliczności śmierci bin Ladena. Dlatego tak trudno jest wyrobić sobie zdanie w tej kwestii, a sprawa wywołuje wiele wątpliwości.
Po pierwsze, względy moralne. O moralności trudno jest dyskutować, tu każdy obywatel jest zdany na siebie. Zabicie jakiegokolwiek człowieka nigdy nie powinno być powodem do radości, szczególnie w państwach, które deklarują potępienie dla kary śmierci czy pozasądowych zabójstw. Pojawiają się także pytania o instrumentalne, propagandowe wykorzystanie śmierci bin Ladena. Człowiek nigdy nie może być środkiem do osiągnięcia celu. Śmierć człowieka, zadana w tajemniczych i dotychczas niesprawdzonych okolicznościach, nie może być traktowana jako „ulga”, a takie opinie też się pojawiały.
Po drugie, względy polityczne. Polityczny rachunek to rachunek zysków i strat, które prawdopodobnie położone zostały na szali przez Baracka Obamę przy podejmowaniu decyzji. Na rachunku zysków na pewno umieścił wielkie poparcie wewnętrzne ze strony społeczeństwa amerykańskiego (a także w większości społeczności międzynarodowej). Na ten akt odwetu Amerykanie czekali od lat. Inny zysk to uniknięcie żmudnego, trudnego i ryzykownego procesu. Obojętnie jednak, czy Osama bin Laden był albo już nie był faktycznym dowódcą Al-Kaidy, to sama rozproszona i decentralizowana struktura tej organizacji powoduje, że nie traci ona zdolności do zamachów po śmierci lidera. Al-Kaida straciła symbolicznego albo prawdziwego lidera, ale zyskała męczennika. Zakładając, że został jednak wydany rozkaz zabicia bin Ladena (albo przynajmniej ciche przyzwolenie), to nadal pozostaje faktem, że należało brać pod uwagę także polityczne konsekwencje złamania prawa międzynarodowego (o czym niżej). No i ostatnia „strata”. Dzień po śmierci bin Ladena w Stanach Zjednoczonych w zasadzie nic się nie zmieniło: nadal muszą się obawiać zamachów, wydawać gigantyczne środki na uspokojenie opinii publicznej, na zbieranie danych, na utrzymanie dodatkowych etatów w ramach Homeland Security, na tajnych informatorów, agentów na współpracę z wywiadami innych państw, na uszczelnienie granic czy kontrole ruchu lotniczego.
Między polityką a prawem międzynarodowym
Aspekt polityczny jest nierozerwalnie związany z aspektem prawnym. Naruszenie prawa międzynarodowego może wpływać na ocenę postępowania Stanów Zjednoczonych, ich relacje z sojusznikami, a także na ogólny stan przestrzegania praw człowieka na świecie. Legitymacja działań Stanów na arenie prawnomiędzynarodowej jest poważnie nadszarpnięta po długoletniej wojnie z terroryzmem międzynarodowym, w której ignorowane były najpoważniejsze gwarancje praw człowieka. Guantanamo jest wciąż tego symbolem. Tym bardziej zatem ocena postępowania w sprawie bin Ladena jest poddawana skrupulatnej analizie na wielu forach.
Tak długo, jak określona sprawa nie trafi przed oblicze międzynarodowego trybunału, ocena danego wydarzenia z punktu widzenia prawa międzynarodowego będzie wynikiem wymiany różnych argumentów przez przedstawicieli państw, ich dyplomatów, organizacje międzynarodowe czy doktrynę. Tak jest także w tym przypadku.
Rząd USA przedstawia trzy typy argumentacji. Po pierwsze, podkreśla zgodność własnych działań z prawem wewnętrznym. Skoro Kongres dnia 18 września 2001 r. uchwalił ustawę pozwalającą na podejmowanie wszelkich niezbędnych działań związanych z przeciwdziałaniem terroryzmowi, to działania przeciwko bin Ladenowi w tym się mieszczą. Po drugie, bin Laden uznawany jest za przywódcę wrogiej armii, co uzasadnia jego zabicie w każdych okolicznościach i ściganie go w każdym zakątku świata. Po trzecie, odwołują się do okoliczności interwencji, a więc tego, że rzekomo bin Laden się bronił lub stwarzał inne zagrożenie, a tym samym możliwe było jego zastrzelenie zgodnie z prawem.
Krytycy akcji USA lub osoby kwestionujące jej legalność z punktu widzenia prawa międzynarodowego zazwyczaj nie zajmują jednolitego stanowiska. Znamienne jest, że w stanowiskach Amnesty International, Human Rights Watch czy Specjalnego Sprawozdawcy ONZ ds. pozasądowych zabójstw pojawia się najpierw wezwanie do ujawnienia wszystkich okoliczności przeprowadzonej akcji. Dopiero potem pojawiają się zastrzeżenia odnośnie do konieczności pojmania bin Ladena i zapewnienia rzetelnego procesu.
Władze amerykańskie do tej pory nie przedstawiły nagrania z akcji Navy Seals. Z pewnością wiele osób chciałoby zobaczyć to, co widzieli Barack Obama oraz Hillary Clinton w tej osobliwej transmisji live. W związku z tym nie wiemy, czy bin Laden próbował się bronić, brać zakładników, osłaniać się własną żoną czy zdetonować ładunek wybuchowy. Niektóre z tych pierwszych, propagandowych przecieków są dementowane, a wątpliwości co do przebiegu akcji – a w szczególności tego, czy jej celem było zabójstwo – narastają. Jeżeli bin Laden faktycznie się bronił, istniało zagrożenie dla życia żołnierzy, to wtedy mieli prawo strzelać i zabić. Jeśli tak było, to nie ma powodu, aby nie udostępnić nagrania.
Bin Laden jako zbrodniarz
Wyobraźmy sobie komandosów, którzy spuszczają się z helikopterów, wkraczają do posiadłości przywódcy Al-Kaidy i zakładają mu kajdanki, odczytując mu powody aresztowania i jego prawa, jak w amerykańskim seriale kryminalnym. Choć obraz taki wydaje się z perspektywy ostatnich dni nieco absurdalny, to tak jednak należałoby postąpić, gdyby rząd USA uważał bin Ladena za przestępcę. Oddział specjalny musiałby postąpić w taki sposób, aby bin Ladena albo aresztować, albo, w wypadku, gdyby stawiał opór, go obezwładnić. Tylko w wypadku, gdy jego działania zagroziły życiu innych (członków oddziału specjalnego lub niezaangażowanych w tę akcję), mogliby go zabić.
Konsekwencją aresztu powinien być rzetelny proces. Wbrew pozorom, było to możliwe. Poza kierowaniem organizacją przestępczą na skalę międzynarodową, praniem pieniędzy i licznymi morderstwami, można było bin Ladena bez problemu oskarżyć o zbrodnie przeciwko ludzkości w związku z zamachami 9/11, zamachami w Madrycie, Londynie i w kilku innych krajach, które przejmowały zasady jurysdykcji uniwersalnej do swojego prawa krajowego. Pozwala ona ścigać najcięższe naruszenia praw człowieka (jak ludobójstwo, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne) bez względu na to, gdzie miały one miejsce i jakiego państwa obywatelem jest podejrzany. Gdyby Stany Zjednoczone zabrały bin Ladena do USA, groziłaby mu tam kara śmierci. Gdyby chciały obarczyć Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze procesem przeciwko bin Ladenowi, też mogłyby to zrobić (choć byłoby to gigantyczne wyzwanie dla trybunału i dla rządu Holandii), ale wtedy kara śmierci odpadłaby, a bin Ladena nie można by było osądzić za 9/11, bo zamach miał miejsce, zanim powstał trybunał.
Bin Laden jako jeniec
Jeśli rząd Stanów Zjednoczonych chciał unikać spektaklu aresztowania Osamy bin Ladena, odczytania mu jego praw, dostarczenia mu obrońcy i wieloletniego procesu karnego (który siłą rzeczy ujawniałby też wiele nieprzyjemnych dla amerykańskich władz szczegółów walki z terroryzmem), to miał inne wyjście. Możliwe było pojmanie przywódcy Al-Kaidy jako jeńca i traktowanie organizacji terrorystycznej jako wrogiej armii albo wrogiego państwa. Nie stoi tu na przeszkodzie, że Al-Kaida nie jest ani państwem, ani armią – w swojej historii ONZ uznało już organizacje wyzwoleńcze za podmioty prawa międzynarodowego. Dlatego w takim wypadku zastrzelenie bin Ladena podczas akcji zbrojnej byłoby całkowicie uzasadnione. Problem w tym, że jeśli bin Laden nie był uzbrojony, nie stawiał oporu i próbował się poddać (podnosząc ręce albo w inny sposób pokazując, że nie zamierza się bronić), to międzynarodowe prawo humanitarne nie zostawia żołnierzom wyboru. Oni wtedy muszą go wziąć do niewoli i traktować zgodnie z konwencjami genewskimi. To oznacza także wszelkie gwarancje rzetelnego procesu oraz prawa do obrony w przypadku oskarżenia takiego jeńca o zbrodnie wojenne czy zbrodnie przeciwko ludzkości.
Rząd Stanów Zjednoczonych nie zdecydował się na żadną z tych opcji. Przeprowadził akcję, która pod każdym względem naruszyła prawo międzynarodowe: naruszając integralność terytorium Pakistanu, wtargnął do posiadłości bin Ladena, potem wycofał się do Afganistanu. Naruszył tym samym suwerenność Pakistanu. W stosunku do bin Ladena dokonał prawdopodobnie egzekucji pozasądowej, działanie, które amerykańscy politycy regularnie potępiają w przypadku Izraela, który kilkakrotnie wykonał takie wyroki na przywódcach Hamasu i Hezbollahu. Akcja amerykańska była zatem naruszeniem szeregu praw człowieka: prawa do sądu, prawa do obrony oraz prawa do życia. Ciekawe, czy znajdzie się adwokat, który spróbuje teraz uzyskać odszkodowanie dla rodziny bin Ladena od amerykańskich i pakistańskich sądów.
Ponure skutki dla prawa
Stany Zjednoczone postawiły rację stanu wyżej niż prawa człowieka i praworządność. Nie nam ocenić, czy prawidłowo zdefiniowały rację stanu, czy w tym wypadku równa się ona notowaniom prezydenta Obamy w sondażach opinii publicznej. Dla wszystkich innych państw bilans tej akcji jest raczej ponury. Świat nie stał się bezpieczniejszy, koszty „walki z terroryzmem” nie zmniejszyły się, Al-Kaida, jeśli w ogóle została osłabiona, to symbolicznie i przejściowo. Zwyciężyła natomiast logika Guantanamo. Oznacza ona, że w imię krótkotrwałych interesów państwa można dowolnie, z naruszeniem własnej konstytucji, własnego prawa karnego, praw człowieka i prawa międzynarodowego więzić dowolną liczbę ludzi, bez chociaż próby udowodnienia im winy. Jak się teraz okazuje, można ich nawet zabić. Kiedyś w Stanach Zjednoczonych obowiązywała zasada, że podejrzanego trzeba najpierw oskarżyć, potem mu udowodnić winę, skazać go i ewentualnie zabić. Od 2 maja 2011 r. można tę kolejność po prostu odwrócić, a następnie przyjmować gratulacje od całego niemal świata i cieszyć się poklaskiem.
Nie jest ważne, że Osamy bin Ladena nienawidził niemal cały świat (z wyjątkiem, jak się okazało, władz Pakistanu), ponieważ ofiarami takiego procederu mogą się stać zarówno winni, jak i niewinni. Ta nowa zasada nie odróżnia międzynarodowych siatek terrorystycznych od kółek pasterzy górskich – jedni i drudzy mogą się znaleźć w Guantanamo, jedni i drudzy mogą być celem pocisku sterowanego, jedni i drudzy mogą paść od kul oddziału specjalnego. I dopiero potem zostaną uznani za winnych. Osama bin Laden, samozwańczy wróg numer jeden największego mocarstwa na świecie, zginął tak, jak przystoi komuś, kogo życiem były krwawe zamachy na bezbronnych cywilach. Problem w tym, że Barack Obama zniweczył kilka dekad rozwoju międzynarodowego prawa humanitarnego i instytucji ochrony praw człowieka. Jednym posunięciem zakwestionował sens istnienia Międzynarodowego Trybunału Karnego, konwencji praw człowieka oraz zasady uniwersalnej jurysdykcji przeciwko najcięższym zbrodniom. W istocie bowiem prezydent jednego państwa sam zadecydował, kto jest winny i jak powinien zostać ukarany. Jaki jest sens istnienia wymiaru sprawiedliwości, jeśli możni tego świata mogą bezkarnie – i bez słowa krytyki premierów i prezydentów demokratycznego świata – stosować prawo linczu, kiedy paragrafy wydają im się zbyt skomplikowane?
Skoro śmierć bin Ladena została uznana za akt „sprawiedliwości”, to jak w takim wypadku mają postąpić władze amerykańskie z osobami, które są obecnie przetrzymywane w Guantanamo? Jest wśród nich choćby Khalid Sheikh Mohammad, jeden z architektów zamachu 9/11 i zastępca bin Ladena. Przez ostatnie lata trwał spór, w jaki sposób osądzić jego sprawę. Organizacje praw człowieka postulowały, by był to federalny sąd powszechny. Władzom amerykańskim zabrakło jednak odwagi, aby przenieść osoby z Guantanamo na teren Stanów Zjednoczonych i zapewnić w pełni rzetelny proces. Dlatego Khalid Sheikh Mohammad oraz kilka innych osób będzie poddanych jurysdykcji sądu wojskowego, a grozi im kara śmierci. Gdyby stosować logikę postępowania wobec Osamy bin Ladena, to władze amerykańskie nie powinny się trudzić kosztownym i długim procesem, a wymierzyć „sprawiedliwość” w sposób określony akcją z Pakistanu. Jednocześnie zapowiadany proces zmusza do refleksji, że istniałyby możliwości zapewnienia takiego procesu bin Ladenowi, choć oczywiście wątpliwości można mieć co do rzetelności sądów wojskowych.
Suwerenność terytorialna a wymierzanie sprawiedliwości za pomocą joysticka
W związku z akcją USA Pakistan podnosi kwestię naruszenia jego integralności terytorialnej i suwerenności. Niewiele się jednak mówi o tym, że już od dawna USA bez większych przeszkód mogły organizować rajdy na terytorium Pakistanu – za pomocą dronów. Odkąd istnieją takie możliwości technologiczne USA przy wykorzystaniu swoich agentów identyfikują miejsce pobytu osób podejrzewanych o działalność terrorystyczną. To stanowi dla nich podstawę ataku za pomocą dronów. Karę śmierci wymierzana jest na mocy decyzji wojskowych, bez sądu, przy wykorzystaniu joysticka zlokalizowanego tysiące mil od miejsca zdarzenia. Szacuje się, że atak na każdego podejrzanego powoduje śmierć 10 niewinnych osób (rodzina, krewni). To szybkie wymierzanie „sprawiedliwości” w wojnie z terroryzmem stało się powszechną metodą. Brak procesu jest normą. Na polu walki, które dla USA rozciąga się daleko poza miejsce aktualnego konfliktu, każda osoba może być zaklasyfikowana jako wróg i stać się celem ataku. Władze amerykańskie nie ponoszą praktycznie żadnej odpowiedzialności prawnomiędzynarodowej za ewentualne nadużycia w tym zakresie.
Teoretycznie można sobie wyobrazić, że władze amerykańskie w ten sam sposób mogły próbować zgładzić Osamę bin Ladena. Przecież wiedziały dobrze, gdzie przebywa. Miały dostęp do odpowiedniej technologii i możliwość stosowania dronów na terenie Pakistanu. To byłoby dla nich jednak politycznie nieopłacalne. Po pierwsze, nie miałyby pewności, że bin Laden faktycznie zginął. Po drugie, nie miałyby dowodów w postaci ciała. Po trzecie, o wiele trudniej byłoby to przekuć w sukces marketingowy, ze względu na utrzymującą się przez kilka dni niepewność. Wreszcie, po ataku dronów USA nie dostałyby się do komputerów i innych tajemnic bin Ladena. Paradoksalnie zatem rodzina Osamy bin Ladena zawdzięcza życie temu, że zdecydowano się na akcję oddziałów specjalnych, a nie atak z samolotu bezzałogowego.
Krajobraz po Bin Ladenie – inne mocarstwa
Dla innych mocarstw krajobraz po bin Ladenie rysuje się nadzwyczaj pięknie. Rosja wielokrotnie była karana przez Trybunał w Strasburgu za dokonywanie pozasądowych zabójstw. Sprawa bin Ladena stwarza przyzwolenie dla służb specjalnych, aby teraz u siebie oraz na terytorium innych państw ścigać osoby podejrzewane o terroryzm (czy po prostu wrogich władzom rosyjskim, a uznawanym przez nie za „terrorystów”) i dokonywać szybkich akcji wymierzania „sprawiedliwości”. Podobnie mogą postępować Chiny ze swoimi wrogami, a Izrael może kontynuować swoje praktyki. Niedawno na WikiLeaks ujawniono depeszę, z której wynikało, że władze rosyjskie bardzo skwapliwie zapoznają się z traktowaniem więźniów w Guantanamo, bo chcą te „dobre praktyki” wykorzystać w przypadku bojowników czeczeńskich. Państwa zachodnie, zachwycając się postępowaniem w sprawie bin Ladena, straciły dużą część legitymizacji do krytyki innych państw, które stosują i stosować będą podobne praktyki. Podważyły wartość konwencji międzynarodowych o pozasądowych zabójstwach, o które przez lata walczyły.
Polityka „pozasądowych egzekucji”, tak pochwalona przez rządy demokratycznych państw, prawdopodobnie już wkrótce odbije się boleśnie na nich samych. W kilku krajach środkowej Afryki, w Libii i Bośni ukrywają się politycy i wojskowi ścigani za najcięższe zbrodnie. Ratko Mladić, Muammar Al Ghadaffi albo Joseph Kony, przywódca krwawej, rekrutującej dzieci „Lord’s Resistence Army” teraz się dowiedzieli, że nie grozi im proces w Hadze, lecz po prostu śmierć. Odtąd aresztowanie będzie trudniejsze i bardziej ryzykowne niż kiedykolwiek wcześniej – i przez to mniej prawdopodobne.
Z perspektywy prawa międzynarodowego zabicie bin Ladena przedstawia się zatem ponuro. Nie tylko nie rozwiązało żadnego problemu, lecz także tworzy węcz niezliczoną liczbę dodatkowych problemów. Stanowi bowiem kilka kroków wstecz, jeśli chodzi o prawa człowieka i międzynarodowe prawo humanitarne. Osłabia także nowe instytucje, które powstały po zimnej wojnie. Dla gospodarki i finansów Stanów Zjednoczonych „walka z terroryzmem” ma podobne skutki, jak kiedyś „zimna wojna”. Dla praw człowieka i międzynarodowego prawa tak samo. Cofa nas w ciemne czasy XIX wieku, kiedy żadne prawo nie regulowało, jak państwa mogą traktować inne państwo i swoich obywateli. Kiedy nad polami bitwy i nad wierzchołkami dowódców górowały jedynie zasada suwerenności i prawo silniejszego.