WYSOCKI: Smoleńsk – dramat niemej pamięci

Praktyka pierwszego roku upamiętniania katastrofy smoleńskiej zbliża się do modelu pamięci niepotrafiącej skonfrontować się z tym, co utracone; pamięci niezdolnej do przekazania tego, co cenne


Im więcej Smoleńska, tym mniej pamięci. Cześć składana od roku przeszłości okazuje się wyłącznie kultem tragedii – rytualnym odpominaniem.

Klasyczne teksty teoretyczne poświęcone fenomenowi pamięci zbiorowej zasadzają się na fundamentalnym rozróżnieniu na pamięć będącą „teraźniejszością przeszłości” oraz pamięć poszukującą „przeszłości dla teraźniejszości”. W pierwszym przypadku mowa nie tyle o pamięci, co zastygłej w bezruchu historii. Nie ma tu miejsca na interpretacje czy narracje –pozostają wyłącznie recytacja, adoracja i mantra. Przeszłość, podporządkowawszy sobie czas teraźniejszy, domaga się bezwzględnego pierwszeństwa oraz żarliwej wierności. W drugim, pamięć pełni rolę wspólnej przestrzeni doświadczeń, opowieści inspirujących obecne działania.

Szczególnie intensywna praktyka upamiętniania ostatniego roku zbliża się do modelu pamięci trzymającej w szachu historii – pamięci niepotrafiącej skonfrontować się z tym, co utracone; pamięci niezdolnej do przekazania tego, co cenne.

Teraźniejszość przeszłości, czyli polerowanie marmuru

Cesarz Hajle Sellasje ze wszystkich kamieni najbardziej upodobał sobie marmur. Jak pisał Kapuściński: „wszakże marmur, z jego milczącą, nieruchomą, mozolnie spolerowaną powierzchnią, wyrażał marzenie dostojnego pana, żeby wszystko wokół też było takie nieruchome i milczące, jednako gładkie, równo przycięte, na wieki ustawione, ustalone, majestat zdobiące”.

Ciężko o lepsze podsumowanie rodzimego pamiętania. Lśniąca powierzchnia marmuru skrywa jednak niebezpieczeństwo zapomnienia. Warto, tytułem przestrogi, zwrócić uwagę na kilka elementów decydujących o niemym bezruchu krajobrazu pamięci zbiorowej.

Po pierwsze, polska pamięć za wszelką cenę stara się zatrzymać czas. Kolejne comiesięczne obchody, regularnie wybuchające spory, inicjatywy jednorazowych upamiętnień – wszystkie te przedsięwzięcia służą unieruchomieniu. Za ich sprawą nie tyle pamięć biografii i dokonań zmarłych towarzyszą codzienności, co codzienność zostaje podporządkowana momentowi tragedii. Wspomnienie sprawia tu wrażenie zachłannego uwagi, lecz bezradnego wobec upływu czasu rytuału. Paradoksalnie, skrajne emocje, nastrój sensacji, kolejne waśnie, wszystko to okazuje się niezbędne. Smoleńsk odarty ze skrajności nie istnieje w przestrzeni zbiorowej, nie ma innych ram dla pamięci o kwietniowym wydarzeniu.

Po wtóre, polska pamięć stroni od doświadczenia instytucjonalnego, pragnie symboli i ceremonii. W rok po katastrofie wyjałowiona kultura pamięci uwikłała nas w szereg sporów, niepotrzebnych i godzących w honor poległych. Nie doczekaliśmy się natomiast fundacji czy stowarzyszeń, które podejmowałyby próbę kontynuacji pracy zmarłych. Nie podjęto twórczej interpretacji ich dorobków, nie dyskutujemy nawet na temat tego, co dziś mieliby do powiedzenia.

Finalnie, polska pamięć okazuje się niema. Upamiętnienie, którego jesteśmy świadkami, nie przekracza poziomu symbolicznego rytuału. Za zasłoną milczenia pozostawia się wszystkich, którzy zginęli. Nie ma miejsca na ocenę poszczególnych osób, interpretację ich działań – jak gdyby nie wypada o tym mówić, jakoby pamiętać znaczyło nie pytać. Formuła „teraźniejszości przeszłości” redukuje do skrajności – adoracji lub odrzucenia. Pamięć nie została przełożona na język zbiorowego doświadczenia, nie nadano jej znaczeń, nie zaproponowano sposobów rozumienia. Czy rzeczywiście chcemy definiować wszystkich, którzy zginęli, jedynie przez pryzmat lotniczej katastrofy? Podświadomie zakłada się tu prymat śmierci nad życiem, wszelkich sensów poszukuje się w ramach tragedii, a nie w zasługach lub dorobku poszczególnych postaci.

Fenomen niemego języka pamięci oraz próba ucieczki w przeszłość przymuszają do dalszego polerowania marmuru. W przestrzeni publicznej nie wypracowano kodu umożliwiającego uczestnictwo w pamięci o kwietniowej katastrofie poza schematem gestów i emocji. Pamięć funkcjonująca w obecnej postaci nie sprosta próbie czasu, zrodzi wyłącznie dalszą radykalizację i zmęczenie. Zarówno „dzień bez Smoleńska”, jak i „dzień bez Tuska” pozostają ponurym rezultatem praktyki rozpominania zamykającej w obrębie za ciasnych narracji i jałowej symboliki. Marmurowe pozy, choć dostojne, w praktyce okazują się zbyt ciężkie by można je udźwignąć w języku codzienności.

Przeszłość teraźniejszości, czyli pamięć żywa

Paul Ricoeur analizując fenomen pamięci zbiorowej pisał o „pamięci zablokowanej” jako niebezpiecznym scenariuszu zagubienia się we własnej historii. Przypomnienie, powtórzenie i recytacja nie służą pamięci, a wyłącznie melancholijnej żałobie. Symbole i rytuały, za pomocą których próbowano opowiadać o kwietniowym wydarzeniu, zaprowadziły donikąd. Chocholi taniec – oto czym jest dziś pamięć smoleńska.

Kondukt żałobny po katastrofie nie zatrzymał się. Piękny i kojący ceremoniał wojskowego pochówku pary prezydenckiej nie wstrzymał żalu, nie rozpoczął marszu powszedniego pamiętania. Nie pomogą kolejne pomniki, tablice czy rocznicowe spory. Wspomnienie osób pochłoniętych przez katastrofę nie uwolniło się od tragedii, niestety wciąż funkcjonuje wyłącznie w jej cieniu. Pamięć ta, by przetrwać, musi wyjść poza schemat odświętności, znaleźć nowe ramy, inne od marszów, ceremonii i spolerowanych symboli.

Pochód żałobny czas kończyć. Nie po to, by zapomnieć, a właśnie po to, by, niczym w norwidowskim „Bema żałobnym rapsodzie”, móc pamiętać. Tym, czego dziś potrzeba, jest nowa, wolna od marmurów, przestrzeń dla upamiętnienia osób – ich biografii, osiągnięć i aspiracji.

Niebawem może się okazać, że warunkiem pamięci o którejkolwiek z poległych 10 kwietnia postaci jest konieczność zakwestionowania ponadindywidualnego wymiaru wydarzenia. Byłaby to kolejna już porażka rodzimej pamięci zbiorowej. Lepiej zatem, zamiast walczyć na miny w festiwalu gombrowiczowskich gąb, budować nowe ramy dla pamięci w sferze działania praktycznego – począwszy od konferencji, patronatów, przez fundacje i stowarzyszenia, po ministerialne programy operacyjne. Im mniej będą marmurowe, tym lepiej, choć stracą na majestatyczności, zyskają walor autentyczności.

Michał Wysocki – politolog, koordynator programów kulturalnych, badawczych i edukacyjnych.

Fot. Susek via Flickr (CC BY 2.0)

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa