Smoleń: Ofiary dobrej zmiany
Obawy wielkomiejskiej klasy średniej są przesadzone: to nie ona odczuje ponure konsekwencje radykalizacji nacjonalistycznych nastrojów.
Bezprecedensowy triumf polskiej prawicy nie byłby możliwy bez zróżnicowania przekazu, odpowiadającego potrzebom poszczególnych grup docelowych. To on staje się kluczem niezbędnym do zrozumienia nowej rzeczywistości, i podstawą do prognoz na przyszłość.
18 listopada. W wygłoszonym około południa expose pani premier Beata Szydło obiecuje Polakom politykę rozwoju gospodarczego, opartego na państwowych zasiłkach i inwestycjach. Pod wieczór, podczas antyimigranckiej demonstracji na wrocławskim rynku, płonie kukła Żyda, odzianego we flagę UE. W sejmie trwają w tym czasie prace nad błyskawiczną nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, dzięki której możliwe stanie się wymienienie części jego legalnie wybranego składu pięciu niezaprzysiężonych dotąd sędziów. Wydarzenia wynikające z rezultatów wyborów parlamentarnych, kryzysu uchodźczego oraz zamachów w Paryżu gonią w szaleńczym tempie, które zaskoczyło nawet najbardziej pesymistycznych obserwatorów życia politycznego. Spróbujmy jednak rozwikłać splątane wątki, odsunąć na bok apokaliptyczny redukcjonizm, i zastanowić, kto (poza odsuniętymi od władzy politykami) jest w nowej Polsce najbardziej zagrożony.
Narodowy, narodowy, radykalizm!
Fali uchodźców z Syrii i innych dotkniętych wojną czy kryzysem rejonów świata nikt jeszcze w Polsce nie widział, ale już udało się nam zaimportować zaostrzenie nastrojów ksenofobicznych i nacjonalistycznych. Przyjęty przez niektórych za dobrą monetę względny porządek podczas Marszu Niepodległości to tylko jedna z oznak legitymizacji: Ruch Narodowy reprezentowany jest w parlamencie, jego młodzi przywódcy brylują w mediach głównego nurtu. Warto wspomnieć też o liście prezydenta Dudy, w którym wyraża on zadowolenie z popularności „pięknego święta ludzkich serc”, i echach uprzedzeń rodem z Internetu, obecnych choćby w wypowiedziach nowego ministra spraw zagranicznych.
Pomimo tych niepokojących tendencji, Ruch Narodowy pozostaje ugrupowaniem o niewielkim własnym elektoracie, który dostał się do sejmu tylko na plecach „antysystemowego” Kukiza. Nawet prawicowe środowiska kibicowskie nie mogą w pełni utożsamić się z projektem narodowego „Ordnung”, proponowanego przez młodych intelektualistów pokroju Bosaka. Wśród starszych Polaków (czy wpływowego kleru kościoła katolickiego) rzędy zielonych flag z symbolem falangi oraz pełne nienawiści slogany nie mogą póki co liczyć na szersze poparcie. Za bardzo przypominają bowiem zcentralizowaną rzeczywistość PRL, czy głęboko zakorzenione w zbiorowej pamięci widmo Trzeciej Rzeszy.
Nawet najbardziej zapamiętali przeciwnicy nie mogą z kolei zarzucić faszyzmu partii Prawo i Sprawiedliwość. Tam, gdzie Ruch Narodowy proponuje bardzo konkretną ideologię i wizję dziejów, PiS stawia na osobistą wiarygodność uśmiechniętych przywódców oraz stosunkowo inkluzywną politykę historyczną, w której znajdzie się miejsce i na Dmowskiego, i na Piłsudskiego, i na prowadzony przecież przez Lecha Kaczyńskiego dialog polsko-żydowski, i na socjalistyczne tradycje reprezentowane choćby przez Ryszarda Bugaja. Wśród zapowiedzi nowego rządu nie znajdziemy bezpośrednich ograniczeń dotyczących sfery życia prywatnego czy prywatnej przedsiębiorczości: Jarosław Kaczyński zdaje się być pogodzony z faktem, że jego formacja nigdy nie będzie jedynym aktorem na scenie polskiej debaty publicznej, gospodarki, kultury, a „odzyskanemu” państwu towarzyszyć będzie tolerowane „otoczenie” niezależnej działalności społecznej. Wciąż wydaje się też prawdopodobne, że Polska przyjmie symboliczne kilka tysięcy uchodźców.
A jednak nacjonalizm czy faszyzm nie muszą zatriumfować, aby wyrządzać konkretne negatywne skutki. Obcokrajowcy mieszkający w Polsce donoszą o gęstniejącej atmosferze zagrożenia, do której z pewnością przyczyniło się także wywieszenie na jednym z poznańskich wiaduktów przez nieznanych sprawców transparentu z napisem „Pray for Islamic Holocaust”. Stosunkowo nieliczna grupa aktywnych, zaangażowanych szowinistów wystarczy, by ulice polskich miast przestały być (o ile kiedykolwiek były) przyjazne dla mniejszości etnicznych, religijnych czy seksualnych. Przy obojętności rządu na problemy rasizmu i ksenofobii, możemy spodziewać się kolejnych niesprowokowanych napaści, blokad obrazoburczych spektakli teatralnych (pewien precedens miał miejsce choćby w trakcie sobotniej premiery „Śmierci i dziewczyny” w Teatrze Polskim we Wrocławiu), czy zakłóceń uniwersyteckich debat. Szczególnie zagrożone są osoby i grupy najsłabsze, te pozbawionego środowiskowego wsparcia, dostępu do opieki prawnej czy medialnych sposobów nagłośnienia odniesionej krzywdy. W społeczeństwie totalitarnym panująca ideologia brutalnie odciska swoje piętno w życiorysie każdego człowieka — w odróżnieniu od tego, uliczna przemoc i społeczna nienawiść w nowej Polsce będzie silnie związana z pozycją społeczną. Obawy wielkomiejskiej liberalnej klasy średniej są więc przesadzone: to nie ona odczuje ponure konsekwencje bieżącej radykalizacji nacjonalistycznych nastrojów.
Żyj jak chcesz, radź sobie sama
Zidentyfikowałem pierwszą warstwę prawicowego zwrotu w Polsce — stosunkowo nieliczne, ale zaangażowane i skłonne do społecznej czy fizycznej przemocy grupy, które wobec niewrażliwości czy dyskretnej legitymizacji ze strony państwa uprzykrzą życie słabszym mniejszościom. Do wyższego poziomu przynależy ściśle już związana z rządami Prawa i Sprawiedliwości zasada oczyszczenia struktur państwa z elementów niepożądanych. Jeżeli wcześniej mówiłem o narodowym szowinizmie, tutaj prawicowy zwrot prezentuje swoje oblicze narodowo-konserwatywne w ideologii, a neoliberalne w praktyce. Co to dokładnie oznacza?
Autorytarna władza walczy z prawdziwymi czy domniemanymi przeciwnikami za pomocą prześladowań, cenzury, aparatu sprawiedliwości. PiS może sięgnąć do tego typu narzędzi na niewielką skalę, w głośnych sprawach wobec najbardziej znienawidzonych przeciwników, na dłuższą metę nie przystają one jednak do realiów pluralistycznego państwa, członka Unii Europejskiej, z mimo wszystko ciągle jeszcze niezawisłym system sądownictwa. W latach 2005-2007 to tego typu awantury — aresztowanie doktora Garlickiego, sprawa Barbary Blidy— wzbudziły największe kontrowersje i ułatwiły mobilizację opozycji. Nie są one jednak wcale konieczne.
Wiele obszarów życia społecznego funkcjonuje przecież tylko dzięki wsparciu państwa. Służba zdrowia dla mniej zamożnych, krytyczna sztuka, humanistyka, działalność organizacji pozarządowych: bez oparcia w instytucjach publicznych, zagrożone są ich materialne podstawy. Minister Gowin nie musi zakazywać feministycznej działalności naukowej czy wyrzucać z pracy poszczególnych badaczy. Wystarczy przecież dalsze głodzenie polskiej humanistyki i odpowiednie naciski na system rozdzielania grantów, by brudną robotę wykonał za niego wolny rynek. Jeżeli nowy minister kultury, prof. Gliński, przychyli się do apelu i zwolni Jana Klatę z posady dyrektora Teatru Starego, to reżyser wciąż będzie mógł realizować swoją artystyczną wizję za pieniądze swoje lub sponsorów. Nie jest to zupełnie niemożliwe, ale oznaczać będzie pogłębienie finansowego kryzysu trawiącego polską krytyczną kulturę, sztukę i naukę, uzależnienie od dobrego humoru prywatnych mecenasów czy litościwych rządów Norwegii, Szwajcarii lub innych krajów globalnego centrum.
Na pomoc zachodnich rządów w mniejszym stopniu liczyć będą mogły ofiary spodziewanej kontrrewolucji bioetycznej — zaostrzania prawa aborcyjnego, wycofania z wsparcia dla in vitro, ograniczenia dostępu do antykoncepcji. Tolerowane podziemie aborcyjne w Polsce oraz możliwość wykonywania zabiegów za granicą ukazują neoliberalne oblicze wszelkich tego typu regulacji: zakaz jest w istocie głęboką prywatyzacją, przerzucającą koszty, ryzyko i odpowiedzialność na pacjentki. Kobiety, które przeżyły gwałt, albo dowiedziały się o wadach swojego płodu, wciąż będą mogły usunąć ciąże nielegalnie w kraju lub na Słowacji. O ile będą wystarczająco zaradne, rozeznane, umocowane towarzysko. I będzie je na to finansowo stać.
To tylko dwa z przykładów działania miękkiej władzy, która nie tyle tępi niepożądane zjawiska, ile wyrzuca je poza obszar publicznej pomocy, często z dewastującym skutkiem. Pewną przeszkodą w realizacji takiej polityki będzie inercja stanowisk i urzędów, procedury konkursowe czy autonomia uniwersytetów, a także rozdział kompetencji pomiędzy samorządy. Wydarzenia wokół Trybunału Konstytucyjnego ukazują jednak, że opornych urzędników usunąć można poprzez zmianę odpowiednich ustaw czy reorganizację. Oni będą też pierwszymi ofiarami nowych porządków, i pociągną za sobą te dziedziny życia społecznego, których funkcjonowanie zależy od publicznych środków. Obowiązujący już przecież neoliberalny paradygmat zostanie zaostrzony na konserwatywną modłę, a w największym stopniu dotknie to, tak jak w przypadku ulicznej przemocy, najsłabszych.
Wszystko dla Polaków
Prawo i Sprawiedliwość nie uzyskało jednak swojego wyniku wyłącznie dzięki głosom zaangażowanego konserwatywnego elektoratu: nieprzypadkowo sukces nastąpił po wystawieniu na pierwszy plan kolejno Andrzeja Dudy i Beaty Szydło. To wokół nich stworzona została narracja kampanii wyborczej, kontynuowana w obietnicach polityki rozwoju i rozdawnictwa z expose nowej premier. Zyskać mają niemal wszystkie grupy społeczne: niezamożni, pracownicy sektora publicznego, pracownicy na śmieciówkach, emeryci, ale także drobni i średni przedsiębiorcy oraz wielki polski kapitał. Polityka państwa w zakresie edukacji, energetyki czy ochrony środowiska ma wychodzić naprzeciw najprostszym życzeniom Polaków, spychając w jeszcze odleglejszy margines wiedzę ekspercką (w tym sensie ofiarami dobrej zmiany będziemy my wszyscy). Ten narodowy populizm staje się dziś największą niewiadomą, przede wszystkim dlatego, że wydaje się niemożliwy do zrealizowania. Podczas gdy dwa poprzednie konflikty konstytuowały się wobec konkretnych, słabszych grup, tu PiS zdaje się kompletnie lekceważyć trudność wyzwania, jakim będzie skuteczne i szybkie wyciągnięcie niezbędnych na pokrycie nowych wydatków środków z portfeli banków, supermarketów oraz przedsiębiorstw oszukujących na VAT czy CIT.
Analiza konkretnych posunięć gospodarczych nowej władzy pozostaje zadaniem dla ekonomistów. Co jednak istotne, w obecnej sytuacji na narodowym populizmie uwieszone są dwie wyżej opisane fale prawicowego zwrotu w polskim społeczeństwie. Minister Gowin może walczyć z „jakimiś studiami gejowskimi lub lesbijskimi” nie na skutek nagłej konserwatywnej radykalizacji społeczeństwa, ale dzięki obietnicom powszechnego dobrobytu, składanym przez Beatę Szydło. Oznacza to jednak także, że sprawy wywołujące słuszne oburzenie publicystów — Trybunał Konstytucyjny, ułaskawienie Mariusza Kamińskiego, ewentualna obyczajowa kontrrewolucja, kontrowersyjne wypowiedzi na temat islamu — nie muszą wcale PiSowi zaszkodzić. Szczególnie, gdy uda się przedstawić je jako konieczne elementy niezbędne dla rozwoju gospodarczego. Elektorat zresztą albo te posunięcia popiera, albo też jest wobec nich (jak problemów mniejszości czy elit politycznych) kompletnie obojętny.
Rzeczowa opozycja wobec rządów PiSu musi wystrzegać się przesadzonych fantazji o Polsce pełnej więzień, cenzury i kontroli. Zagrożenia dobrej zmiany to radykalne warianty problemów dobrze już znanych. Zamiast wpisanej w prawo ksenofobii bójmy się więc pobłażliwości organów państwa wobec działalności „patriotycznej młodzieży”. Zamiast cenzury spodziewajmy się odcięcia nieprawomyślnej kultury od grantów, stypendiów i dofinansowania. W IV RP wciąż istnieć może rzetelna edukacja seksualna czy projekty równościowe — o ile zadbają o to rodzice lub niepubliczna, wielkomiejska placówka. Podobna prywatyzacja spotka zapewne praktykę zdrowia reprodukcyjnego. Oddzielną kategorią problemów będą te wynikająca z systematycznej pogardy wobec wiedzy eksperckiej i naukowej, ale i to trudno uznać za nową jakość w polskiej praktyce rządzenia państwem. Za każdym razem najbardziej poszkodowani będą ci, których głos najtrudniej usłyszeć.
Martwmy się zaś w końcu i o to, co nadejdzie, gdy projekt narodowego populizmu upadnie pod naporem niespełnionych społecznych oczekiwań, a Polska zmieni się raz jeszcze, na dobre lub na złe.
Jeden komentarz “Smoleń: Ofiary dobrej zmiany”