Słuszny gniew

Prasa drukowana podobno chyli się ku upadkowi. Papier drożeje, stawka VAT rośnie, dystrybutorzy nie chcą dystrybuować, a internet odbiera ledwo zipiącym już publikacjom ostatnich czytelników. Lada dzień wszystko się zawali, a na papierze wychodzić będą […]


Prasa drukowana podobno chyli się ku upadkowi. Papier drożeje, stawka VAT rośnie, dystrybutorzy nie chcą dystrybuować, a internet odbiera ledwo zipiącym już publikacjom ostatnich czytelników. Lada dzień wszystko się zawali, a na papierze wychodzić będą już tylko gazetki hipermarketów. Żegnaj nagłówku, witaj promocyjny schabie na wagę. Znikąd ratunku. Podobno.

Z własnych doświadczeń wnoszę jednak, że prasy wychodzi całkiem sporo. W jednym z warszawskich empików widziałem aż dwie równoległe edycje pisma o werandach – „Weranda” i „Weranda Country”. Zainteresowani trendami w pedicurze i manicurze z łatwością kupią miesięcznik „Paznokcie” (w nowym numerze: ażurowy french żelowy). Miłośnik psów bez żadnych trudności zaopatrzy się w „Mojego Psa”, a jeśli podchodzi do tematu poważnie, to nawet „Magazyn Kynologia”. Jeśli ten wybór o czymkolwiek świadczy, to o tym, że prasa ma się świetnie. Tyle, że nie prasa o tym i owym (wystarczy przyjrzeć się stosunkowi wypełniaczy do treści w tygodnikach opinii), ale taka, która zna swoją niszę i swojego czytelnika.

Bardzo kiepsko w Polsce zagospodarowaną niszę czasopism dla „mniejszości seksualnych” zajmuje „Furia. Nieregularnik lesbijsko-feministyczny”. We wstępniaku do pierwszego numeru redaktor naczelna, Anna Laszuk (znana mi wcześniej głównie z TOK FM), pisze o dotkliwej nieobecności na rynku jakiegokolwiek pisma dla lesbijek i biseksualistek. Mija się trochę z prawdą, bo od 1999 wychodzi przecież „Zadra”, ale rzeczywiście nie ma w czym przebierać. Podwójną niewidoczność lesbijek (przykrywanych i przez dominujący model seksualności, i przez bardziej medialnie obecnych gejów) postanowiła przerwać bardzo mocnym akcentem. „Furia”, jak można się spodziewać, to pismo radykalne, wojujące i naprawdę poważne. „Władza zakleszczona w konserwatywno-nacjonalistycznym klinczu bardzo nam już się znudziła”, pisze Laszuk w ostatnim numerze pisma. A ponieważ najskuteczniejsza władza to taka, której nie widać, „Furia” dużo miejsca poświęca na rozprawy z językowymi i mentalnymi widmami patriarchatu (nietolerancji, opresji, homofobii). Można by powiedzieć, że „Furia” chce zmieniać bazę wpływając na nadbudowę: językowa walka ma w końcu prowadzić do zwiększenia społecznej widoczności osób nieheteroseksualnych i akceptacji dla alternatywnych dróg życiowych, również w sferze prawnej.

Już na początku premierowego wydania Małgorzata Chmiel uprzedza odwieczny argument o tym, że miejsce seksu (a już szczególnie homoseksu) jest w domu.

Lesbijska „tożsamość” polityczna nie bierze się z miłości do kobiet, ani z podobieństwa do kobiet, ale z doświadczenia dyskryminacji, tak samo jak feminizm. (…) Czy się to [lesbijce] podoba, czy nie, społeczeństwo w którym żyje wyznaczyło jej miejsce szczególne, a panujące prawo stawia ją w sytuacji lesbijki.

W tym samym numerze znajdziemy też tekst Bożeny Keff (autorki głośnego Utworu o matce i ojczyźnie), która w podobnym tonie ruga homoseksualistów za wchodzenie w narzucony przez społeczeństwo dyskurs obowiązkowej monogamii, heteromałzeństw i pacierzy przed obiadem:

Ludzie, jeśli nie macie poczucia oczywistości co do tego, że należą wam się takie prawa jak innym, niezależnie od tego czy w oczach świętoszków prowadzicie się dobrze czy niedobrze, niezależnie od płci, koloru skóry, religii, orientacji i pochodzenia, jeśli nie rozumiecie, że się należy, bo jesteście ludźmi, a nie za zasługi, to nie zasługujecie na te prawa.

Żałuję, że nie potrafię mówić takimi celnymi zdaniami, bo Keff bezłędnie oddaje moje własne zdanie.

Na szczęście jednak „Furia” nie ogranicza się do takich, bądź co bądź, popularyzatorskich tekstów. Szkoda byłoby, żeby pismo o równie szacownych korzeniach (jestem skłonny wierzyć Annie Laszuk, że archiwalne numery „Furii Pierwszej” zyskały miano kultowych) zawęziło swoją działalność do przypominania ludziom LGBTQ, że są ludźmi. Tak niskonakładowe wydawnictwo i tak trafi przecież głównie do przekonanych. Najbardziej wartościową częścią „Furii” są mniej lub bardziej naukowe, ale zawsze bardzo inteligentne, teksty pokazujące w jak kompletnie niespodziewanych zakamarkach czai się heteronorma.

Mój ulubiony artykuł tego rodzaju należy do literatury detektywistycznej. Chodzi o wydrukowane w najnowszym numerze Trzy kobiety, jedną homofonię Krzysztofa Tomasika, autora głośnych Homobiografii. Autor śledzi homofobiczne nerwice w pisarstwie trzech kobiet: Wandy Półtawskiej (przyjaciółki Jana Pawła II znanej z tekstów w „Wyborczej”), Barbary Skargi (filozofki zajmującej się między innymi kwestią otwierania na „inność”) i Barbary anonimowej, wziętej z peerelowskiego reportażu. Nie jest to śledztwo poszlakowe, wszystko widoczne jest jak na dłoni – nazywanie miłości lesbijskiej „epidemią” i „wynaturzeniem” to w ich obozowych i więziennych wspomnieniach standard. Tomasik dostarcza zatem przyjemności demaskowania autorytetów: „Żadna z nich nie była w stanie przezwyciężyć swoich fobii, ocenzurować swoich nienawistnych wypowiedzi, wykazać się elementarną choćby wrażliwością. Półtawskiej nie pomogła w tym silna wiara, Skardze zaczytywanie się w Kancie i innych filozofach.” Jednak kluczowy nie jest tu sam akt demaskacji, ale pytanie: dlaczego ich homofobia pozostała przezroczysta, niewidzialna? Czy gdyby w tym tonie wypowiadały się o Żydach (Murzynach, Romach), to czy wybaczono by im równie łatwo? Pewnie nie. Mimo to obydwie wymienione z nazwiska kobiety są postrzegane jako autorytety. I o takie właśnie nieoczywistości chodzi.

„Furia” ma też słabsze momenty. Takim właśnie wydał się blok o życiu w alternatywnych wspólnotach z numeru trzeciego. Otwiera go tekst Aleksandry Magryty zatytułowany Chciałabym mieszkać z 50 lesbijkami. Pomyślany jako „przegląd alternatywnych przedsięwzięć mieszkaniowych” jest właściwie nudną wyliczanką, do tego ograniczoną do komun działających w Niemczech. Dowiedzieć się można z niego głównie tak interesujących rzeczy jak to, że w Villi Anders w Kolonii geje i lesbijki jedzą wspólne śniadania, a w berlińskim projekcie Beginenwerk „w zacieśnianiu więzów wspólnotowych pomagają dyskusje”. Boleśnie brak tu czegoś więcej niż ślepego zachwytu; przydałby się solidny opis codziennej dynamiki takich przedsięwzięć. Póki co wszystko – w domyśle – toczy się bez żadnych zgrzytów. Tylko czasami zdarzają się spory (w jakich okolicznościach?) „o kwestie sikania na stojąco”. Niedomagania artykułu Magryty stara się nadrobić Laszuk w swoim tekście, ale znów zamiast pokazać, jak to wszystko wygląda (o życiu w komunach wciąż nie wiem prawie nic) pokazuje fantastyczną sielankę: przy porannej kawie rozmawia się o feminizmie, a drzwi nie zamyka się na klucz, bo nie ma takiej potrzeby. Konfliktów brak: „Jeżeli jedna ze współlokatorek uzna, że nowa osoba jej nie odpowiada, reszta uszanuje to bez problemu i poszukiwania będą trwały do skutku”. Chciałoby się powiedzieć: fajnie mają w domu.

Słabe teksty to jednak wyjątki od reguły. Szczególnie urzekła mnie zwięzłość autorów i autorek tego pisma: teksty prawie zawsze są inteligentne i poparte solidną bibliografią, a mimo to krótkie i łatwe do prześledzenia. W wysokonakładowym tygodniku trzy strony potrafi zająć wywiad z drugą żoną Kazimierza Marcinkiewicza, z którego dowiemy się, że dobrze zarabia, tylko trudno powiedzieć na czym („na pograniczu”). „Furia” (a konkretnie Michalina Pielczar) potrafi w podobnej ilości znaków przybliżyć „kulturowe imaginarium lesbijskiej monstrualności” i jej emancypacyjny potencjał. Moim zdaniem – przybliżyć skutecznie.

Ze strony internetowej pisma można się dowiedzieć, że prace nad czwartym tomem (o owłosieniu) trwają. Oby udało się znaleźć środki i entuzjazm do kontynuowania przedsięwzięcia – sytuacja, w której prasowa nisza techników pielęgnacji paznokcia jest zagospodarowana lepiej od niszy LGBTQ, to prawdziwe groteskowa impresja na temat „narodowo-konserwatywnego klinczu”. Ja w każdym razie trzymam za „Furię” kciuki. Jej gniew jest słuszny jak rzadko.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa