SARIHAN: Czy sukcesy prawicowego populizmu udaremnią 150 lat drogi do demokracji?

Polityka obecnego rządu Turcji może doprowadzić do zaprzepaszczenia osiągnięć walki o demokrację, która rozpoczęła się reformą ograniczającą uprawnienia osmańskiego władcy.


Turcja i Polska są ostatnimi czasy coraz częściej ze sobą porównywane. Kraje te stały się przykładem globalnej tendencji wzrostu popularności tzw. prawicowego populizmu. Pośród ludzi z lewicowymi i centrowymi poglądami istnieje uzasadniona obawa, że te prawicowe ruchy mogą utorować drogę dla autorytarnych i destrukcyjnych reżimów, które, mogłoby się wydawać, zostały już na zawsze pogrzebane w otchłaniach historii.

W Turcji owo wskrzeszenie przeszłości stało się już rzeczywistością. Kraj jest na skraju pełnej transformacji w państwo autokratyczne, dokonywanej przy dobrowolnym udziale nacjonalistyczno-konserwatywnej większości. Prezydent Erdoğan rządzi za pomocą dekretów. W kraju obowiązuje stan wyjątkowy narzucony pół roku temu po nieudanej próbie zamachu stanu. Za kilka miesięcy zostanie przeprowadzone referendum, które najpewniej sprawi, że uprawnienia prezydenta będą bliskie monarsze absolutnemu, co praktycznie usankcjonuje stan wyjątkowy i zmieni go w codzienność.

Pogłębiający się kryzys ekonomiczny nie osłabia poparcia dla rządu. Jego zwolennicy zdają się przyznawać rację Erdoğanowi, jego mediom i internetowym trollom, że problemy nie są wynikiem złego zarządzania państwem, lecz że ich źródeł należy szukać za granicą. Większość mieszkających w Turcji dysydentów milczy pod wpływem permanentnego zastraszania, wyczerpania i desperacji, tymczasem rośnie liczba prominentnych polityków i dziennikarzy w więzieniach. Wielu ludzi powstrzymuje się przed zabieraniem głosu na temat polityki w miejscach publicznych czy nawet w internecie, jako że toczone są śledztwa w sprawie wpisów dziesiątek tysięcy użytkowników portali społecznościowych, a zwykli obywatele chętnie na siebie donoszą. Polityczny i społeczny kontekst w Turcji zdecydowanie różni się od polskiego, jednak Polacy mogą się wiele nauczyć, śledząc wydarzenia nad Bosforem i to, co do nich doprowadziło.

Rozmawiałem niedawno ze znajomym z Niemiec, który jest większym optymistą ode mnie, jeżeli chodzi o polityczną przyszłość świata. Uważa on, że obecny alarmistyczny ton, w który uderza wielu polityków, aktywistów i publicystów jest nieuzasadniony, ponieważ, jak to ujął, „nie mamy obecnie żadnych Hitlerów ani Stalinów”. To zrozumiałe, że obywatel Niemiec z trudem wyobraża sobie, że fatalne epizody z historii mogą się powtórzyć, biorąc pod uwagę, że jego kraj był w stanie zmierzyć się z błędami przeszłości i tak wychować nowe pokolenia, aby tych błędów nie powtórzyły. Tymczasem w Turcji niemalże do politycznej tradycji należą sytuacje, w których władze dokonywały zbrodni na swoich obywatelach, a ich mocodawcy i wykonawcy pozostawali bezkarni. Rozliczenie się z tymi dramatycznymi błędami przeszłości uniemożliwia oficjalna, nacjonalistyczna ideologia, według której wszelkie zbrodnie popełniane były dla dobra tureckiego państwa i narodu. Ponadto zbiorową wyobraźnią zawładnęła ostatnio podsycana przez rząd nostalgia za silnymi przywódcami i osmańskim imperializmem wsparta dodatkowo retoryką, która przedstawia Turcję jako kraj nieustannie zagrożony zniszczeniem ze strony sił zagranicznych i ich lokalnych kolaborantów. Państwu i społeczeństwu zdaje się brakować politycznej dojrzałości, aby zapobiec powrotowi najciemniejszych czasów. Polskiemu czytelnikowi pozostawiam ocenę czy Polsce jest w tych kwestiach bliższej do Niemiec czy też Turcji.

Pamiętam swoje słowa sprzed zaledwie kilku lat, które wypowiedziałem z wielkim przekonaniem podczas jednej z politycznych dyskusji: „Nawet jeżeli skrajnie prawicowa partia dojdzie do władzy w Turcji, to nie odważy się ona przerwać procesu pokojowego pomiędzy państwem a Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) i nie zdecyduje się na wznowienie konfliktu zbrojnego”. Wielu z nas sądziło, że po kilku latach bez widoku umierających codziennie żołnierzy i partyzantów, obie strony ciągnącego się przez trzy dekady konfliktu, będą wspierały drogę do pokoju zamiast ulegania nacjonalistycznym prowokacjom.

Myliliśmy się. Latem 2015 roku, rząd – architekt procesu pokojowego – wznowił wojnę w celu zdobycia poparcia nacjonalistów, co okazało się być skutecznym posunięciem z punktu widzenia politycznej taktyki. Wojna wróciła, pod pewnymi względami nawet dotkliwsza niż przed laty. Operacje militarne i wykorzystywanie represyjnego aparatu państwa, były, w opinii wielu obserwatorów, realizacją polityki zbiorowej odpowiedzialności. Tysiące osób zginęło w walce, ofiarami padły też setki cywili, a niektóre kurdyjskie miasta zostały kompletnie zniszczone. Ataki Państwa Islamskiego na pro-kurdyjskie i lewicowe demonstracje wspierające dążenie do pokoju spotkały się z otwartym poparciem na portalach społecznościowych niepokojąco dużej części społeczeństwa.

Odpowiedzią na ataki PKK na służby porządkowe były pogromy wymierzone w kurdyjskie dzielnice i przedsiębiorstwa oraz podpalenia biur pro-kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). Jeden z takich ataków miał nawet wymiar symboliczny – odbył się w sześćdziesiątą rocznicę zorganizowanych przez państwo pogromów 1955 roku, wymierzonych w niemuzułmańskie mniejszości Stambułu. Taner Akçam, badacz ludobójstwa, sięga nawet dalej, zestawiając obecną atmosferę z rokiem 1915, kiedy to strach rządzącej elity przed utratą władzy i terytorium sprowadził zagładę na Ormian, którzy byli postrzegani jako wrogowie wewnętrzni.

Kolejnym mrocznym powrotem do przeszłości była nieudana próba przewrotu wojskowego z 15 lipca 2016 roku – 36 lat po ostatnim w historii Turcji zbrojnym przejęciu władzy. Ówczesny zamach zadał społeczeństwu i instytucjom politycznym ciosy, których konsekwencje odczuwalne są do dziś. Pucz z 15 lipca, pomimo odniesionej porażki, był bardziej krwawy i enigmatyczny od poprzednich prób przejęcia władzy przez wojsko. Kosztował życie ponad trzystu osób, wprawiając społeczeństwo w oszołomienie, dezorientację i paranoiczne lęki.

Istnieją wiarygodne dowody na to, że za nieudaną próbą przejęcia władzy stali członkowie ruchu mesjanistycznego pod przywództwem byłego sojusznika Erdoğana, Fethullaha Gülena. Istnieją także uzasadnione podejrzenia, że rząd do pewnego stopnia zdawał sobie sprawę ze spisku. Gülen osiadł w Stanach Zjednoczonych po tym jak ujawniono jego plany przejęcia kontroli nad państwowymi instytucjami w latach 90. Pomimo życia na wygnaniu był w stanie kontynuować swoją działalność w Turcji i za przyzwoleniem Erdoğana oraz jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zdominować wiele państwowych instytucji. Działo się tak, ponieważ Gülen i Erdoğan byli cichymi sojusznikami przeciwko sekularnemu establishmentowi, aż do momentu, w którym, kilka lat temu, oboje wystąpili przeciwko sobie.

Mimo że niektóre rygorystyczne kroki przeciwko organizacji Gülena były usprawiedliwione i popierane przez wszystkie polityczne frakcje, to czystki i aresztowania prawie stu tysięcy ludzi przyniosły ogromną liczbę niewinnych ofiar. Wielu lewicowych i promujących pokój działaczy zostało odsuniętych od pracy w sektorze edukacji. Niezliczone organizacje medialne, relacjonujące konflikt na południowym wschodzie kraju, zostały zamknięte pod zarzutem związków z PKK. Próba puczu, ku uciesze Erdoğana, skłoniła część społeczeństwa do wysunięcia postulatu przywrócenia kary śmierci. Nastroje zemsty na „zdrajcach” i „terrorystach” zawładnęły opinią publiczną – oba terminy mają w Turcji bardzo szerokie zastosowanie. Opowieści o torturach w więzieniach zaczęły znów krążyć między ludźmi, mniej więcej dekadę po tym, gdy uznano, że Turcja jest właściwie wolna od tej zbrodni.

W kolejnym przejawie rządowej amnezji, zdecydowano się uwięzić ponad dziesięciu posłów z HDP, na czele z przewodniczącymi partii. Powtórzono w ten sposób błąd sprzed ponad dwóch dekad, który zraził do państwa kurdyjskich obywateli Turcji i pogłębił konflikt z PKK. Burmistrzowie prawie wszystkich miast zamieszkanych w większości przez Kurdów zostali usunięci ze swoich stanowisk i aresztowani, a na ich miejsce powołano wybranych przez rząd komisarzy. Co było do przewidzenia, PKK odpowiedziało zamachami na narzuconych przez rząd administratorów, co z kolei przyspieszyło zbrojenia wśród członków AKP i sprowokowało ataki bombowe w miejscach publicznych z intensywnością nieznaną wcześniej w 33-letnim konflikcie. Ataki te dodatkowo skonsolidowały blok nacjonalistyczno-konserwatywny i zwiększyły poparcie dla interwencji wojskowej w Syrii, której głównym celem jest przejęcie kontroli nad terytoriami Państwa Islamskiego, zanim zrobią to siły kurdyjskie. Podczas operacji wojskowych bombardowane są cywilne zabudowania, o czym możemy przeczytać m.in. w raporcie Syrian Observatory for Human Rights.

Represje, wojna i polaryzacja służą ostatecznie jednemu, wielkiemu projektowi głębokich zmian konstytucyjnych. Zmiany te mają zapewnić prezydentowi Erdoğanowi szerokie uprawnienia, które pozwolą mu zamienić system parlamentarny w „konstytucyjną dyktaturę”. Oznacza to zaprzepaszczenie 150 lat osiągnięć walki o demokrację, która rozpoczęła się reformą ograniczającą uprawnienia osmańskiego władcy. Parlament już zaaprobował prezydenckie pomysły dotyczące konstytucji dzięki poparciu Partii Ruchu Nacjonalistycznego (MHP), której przywódca nawiązał współpracę z Erdoğanem, by nie stracić stanowiska we własnej partii na rzecz wewnętrznej opozycji.

Według sondaży, za zmianami w konstytucji opowiada się obecnie jedynie nieznaczna większość. Panuje jednak przekonanie, że w razie nieprzychylnego prezydentowi głosowania, władza jest gotowa sfałszować wyniki referendum. Można z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć rozwój wydarzeń w takim wypadku: dziennikarze, którzy wytkną oszustwa, zostaną oskarżeni o bycie zagranicznymi agentami lub stronnikami terrorystów, zaś niewielka liczba obywateli, którzy nie utracili jeszcze nadziei i odwagi, wyjdzie na ulice, a ich protest zostanie uznany za nielegalny i szybko stłumiony przez policję i popleczników reżimu. Taki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz, o ile na scenie politycznej nie pojawi się nagle nowy, bardzo silny i kreatywny ruch. Obecnie jednak mało kto potrafi wyobrazić sobie taką możliwość.

Polska opozycja powinna śledzić wydarzenia w Turcji, pamiętając, że obecna sytuacja w Polsce, jakkolwiek wydawałaby się beznadziejna, może być dopiero początkiem i należy uczynić wszystko, aby zapobiec nieodwracalnym zmianom.

Źródło ilustracji: Wikimedia Commons

Işık Sarıhan  doktor filozofii Central European University w Budapeszcie, pro-demokratyczny aktywista turecki

 

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa