Rozłożyć rozwój
W dniach 26-28 maja odbyła się pod patronatem Polskiej Akcji Humanitarnej konferencja Rozwój globalny a nowe kraje członkowskie UE. Była ona poświęcona takim zagadnieniom jak edukacja rozwojowa i globalna, studia nad rozwojem, zmiany klimatyczne, a […]
W dniach 26-28 maja odbyła się pod patronatem Polskiej Akcji Humanitarnej konferencja Rozwój globalny a nowe kraje członkowskie UE. Była ona poświęcona takim zagadnieniom jak edukacja rozwojowa i globalna, studia nad rozwojem, zmiany klimatyczne, a także rola Polski w pomocy rozwojowej. W konferencji brali udział naukowcy, politycy, przedstawiciele organizacji pozarządowych oraz instytucji europejskich. Podczas poszczególnych paneli rozważane były szczegółowe kwestie dotyczące form i skuteczności pomocy rozwojowej w kontekście kryzysu gospodarczego, rosnących globalnych nierówności, poziomu głodu i zagrożenia bezpieczeństwa żywnościowego.
Warto przy tej okazji zastanowić się nad sensem używania takich pojęć, jak pomoc rozwojowa, bezpieczeństwo żywnościowe czy nawet sam rozwój. Krytycyzm wobec tego typu pojęć oraz stojących za nimi utartych schematów myślowych jest dziś coraz bardziej widoczny w literaturze ekonomicznej, socjologicznej, ale też w działaniach oddolnych, czego przykładem jest inicjatywa dnia de-rozwoju, wyznaczonego na 5 czerwca (więcej o niej na stronie http://www.picnic4degrowth.net/).
Jak wykazuje ekonomista William Easterly z Uniwersytetu Nowojorskiego, wielkie akcje pomocowe, prowadzone przez organizacje pozarządowe, sławne osobistości, polityków, mimo że często biorą się z autentycznej potrzeby pomocy innym, podszytej poczuciem winy za grzechy imperializmu, w gruncie rzeczy reprodukują kolonialny protekcjonalizm. Easterly w książce Brzemię białego człowieka pokazuje, że chęć uzdrowienia nie-europejskiego świata, położenia kresu nędzy, głodu i ignorancji za pomocą zaplanowanej interwencji państw cywilizowanych pojawiła się właściwie u zarania samej kolonizacji krajów, które w rezultacie miały stać się „trzecim światem”. Teza ta koresponduje z bardziej ogólną i historyczną analizą przeprowadzoną wiele lat temu przez Karla Polanyi w Wielkiej transformacji. Węgierski twórca antropologii gospodarczej dowodzi, że pojęcie ubóstwa i rozmaite teorie na temat sposobów jego zwalczania pojawiły się wraz z rewolucją przemysłową i rozwojem wolnego rynku; kolonizowanie i eksploatacja krajów pozaeuropejskich były częścią tego procesu.
Easterly upatruje przyczyn niepowodzeń w kreowaniu przez Zachód wielkich centralnych planów walki z ubóstwem; przeciwieństwem „planistów” („planners”) są według niego poszukiwacze („searchers”), działacze wywodzący się zazwyczaj z lokalnych społeczności, którzy świetnie znają miejscowe warunki i potrafią w sposób elastyczny zaadaptować do nich własne sposoby na wyjście z nędzy, czy to w postaci aktywizacji zawodowej kobiet, czy lokalnych programów edukacyjnych. Zachodnie dylematy, czy dać „rybę”, czy „wędkę” stają się iluzoryczne: to sami potencjalni adresaci pomocy powinni zdecydować, po jakie środki sięgnąć i czy zwracać się o wsparcie do Zachodu.
Jednak Easterly, słusznie wskazując na potrzebę lokalnych rozwiązań, zdaje się nie dość wiele uwagi poświęcać ich globalnym uwarunkowaniom. Neoliberalny system gospodarczy, narzucony przez takie instytucje, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Światowa Organizacja Handlu, wraz ze skomplikowanym systemem pożyczek i „dostosowań strukturalnych” uzasadniany był m. in. przez iluzoryczne obietnice wzrostu gospodarczego w krajach najbiedniejszych; w praktyce okazał się dla ogromnej większości tych krajów katastrofalny. W szczególnie drastyczny sposób widać to na przykładzie ostatnich perturbacji na globalnym rynku żywności.
Głód jako innowacyjny wynalazek
Trudno sobie wyobrazić, że przy dzisiejszych możliwościach technologicznych i wydajności rolnictwa miliard ludzi pozostaje niewykarmionych. A może nie chodzi wcale ani o technologię ani o wydajność? Serie narzuconych przez Zachód działań modernizacyjnych, co widać wyraźnie na przykładzie Filipin, zniszczyły jedynie rodzimą produkcję, uzależniły zaspokajanie potrzeb żywnościowych biednych krajów od importu (Filipiny dziś importują ryż, swój niegdyś główny produkt eksportowy), zdezintegrowały strukturę wsi (m.in. uzależniając dawniej samowystarczalnych rolników od kredytów) i okazały się szkodliwe dla przyrody. Najnowsze programy, stworzone pozornie z myślą o środowisku (takie jak wsparcie dla produkcji biopaliw) tylko pogarszają sytuację, o czym przekonująco pisze Walden Bello w wydanych niedawno Wojnach żywnościowych.
Wielu badaczy pozaeuropejskich i historycznych systemów gospodarczych stwierdza wręcz, że głód inny niż spowodowany przyczynami naturalnymi był zjawiskiem praktycznie nieznanym do czasów rozwoju globalnego systemu liberalnego handlu. Czasem więc warto w pewnym sensie się „cofnąć”, starając się powrócić do idei lokalności i samowystarczalności produkcji żywnościowej, a także do tradycyjnych, przyjaznych środowisku, ekstensywnych metod hodowli; najpierw jednak potrzebne jest rolnikom prawo samostanowienia, które próbują sobie wywalczyć, m.in. poprzez takie ruchy społeczne, jak La Via Campensina czy też np. brazylijski ruch chłopów bez ziemi (_Movimento dos Trabalhadores Rurais Sem Terra_), a także działalność spółdzielczą. To są właśnie lokalni „poszukiwacze”, niepozbawieni jednak świadomości konieczności zmian o charakterze globalnym.
Zwinąć się w kłębek?
Czy cofanie się, regres do tego, co lokalne, w pewnym (choć raczej zaskakującym) sensie „niewydajne”, może być rewolucyjne? Wiele wskazuje na to, że tak. Coraz więcej mówi się o tym, że nie wystarczy poprawić rozwoju gospodarczego, uczynić go bardziej równomiernym czy „zrównoważonym”. Atakowana jest koncepcja rozwoju jako takiego; powstrzymanie rozwoju, zwinięcie się, de-rozwój (określane trudnym do przełożenia angielskim terminem degrowth) widziane jest jako szansa na zaspokojenie potrzeb ludzi i jednoczesne uchronienie planety przed ostateczną degradacją. Choć dla wielu z nas, przyzwyczajonych do myślenia w kategoriach innowacyjności, wydajności, nerwowego śledzenia wahań PKB i indeksów giełdowych, może się to wydać absurdalne, spróbujmy zastanowić się przez chwilę, czy chcielibyśmy rosnąć w nieskończoność (w sensie niemetaforycznym)? Czyż nie lepiej jednak zwinąć się w kłębek na trawie, zamiast głową przebijać mur? W tej chwili przypominamy raczej Alicję w Krainie Czarów w momencie nadmiernego wyrośnięcia, chwili kończącej się, jak pamiętamy, kałużą łez, z której niełatwo było się wydostać na brzeg. Czy, w skali globalnej, o taki rozwój nam chodzi?