Rozliczenie z enerdowską przeszłością – Rewizja procesu
W połowie i pod koniec lat dziewięćdziesiątych sposób, w jaki Niemcy Zachodnie rozliczyły się z nazistowską przeszłością – znany w Niemczech pod nazwą przezwyciężania przeszłości (niem. Vergangenheitsbewältigung) – uważano za model dla innych krajów. Przedstawiciele […]
W tamtym okresie zazwyczaj uważano, że rozliczenie się z przeszłością Niemiec Wschodnich – choć oczywiście nie było rutynową operacją w ramach przezwyciężania przeszłości – dobrze wpiszę się w tę optymistyczną opowieść. Istotnie – ci, którzy chcieli z zapałem uczyć się na przykładzie Modell Deutschland coraz tłumniej udawali się do tzw. urzędu Gaucka położonego wówczas jeszcze koło hotelu Adlon, zajmującego się aktami Stasi.
Oczywiście słychać też było głosy krytyki sięgające po argument wielokrotnie przytaczany od początku lat 90. Niektórzy byli zdania, że Niemcy Zachodni prawdopodobnie odbijają sobie swoje wcześniejsze niepowodzenia w rozliczeniu nazistowskiej przeszłości i teraz wyjątkowo surowo obchodzą się ze współpracownikami wschodniego reżimu. Z drugiej strony mówiło się, że środki zastosowane w rozliczeniu się ze spuścizną po NRD były zbyt łagodne, gdyż rządzący i intelektualiści obawiali się, że będą postrzegani jako ci, którzy zrównują Niemiecką Socjalistyczną Partię Jedności, NSPJ (niem. SED) z NSDAP. Tym niemniej, ogólnie panującym nastrojem była pewność siebie, a nawet optymizm.
W 20 lat po rewolucji 1989 roku sprawy przedstawiają się nieco inaczej: niewielu określa drugie przezwyciężanie przeszłości mianem pełnego sukcesu. Przykładem tej zmiany mogą być debaty prowadzone na wiosnę 2009 r., w którym, jak zawsze w roku wyborczym, pojawiło się wiele czysto politycznych (i sztucznie stworzonych) kontrowersji.
Trwające od 20 lat zajadłe debaty dotyczącego tego, czy istnieją podstawy prawne do nazwania NRD państwem nieprawości nie przyniosły żadnych zauważalnych efektów. Termin państwo nieprawości (niem. Unrechtsstaat) niesie za sobą duży ładunek polityczny, stał się wręcz przedmiotem walki słownej; tak jak wszystkie podobne pojęcia jest nieco dwuznaczny i w dalszym ciągu kontrowersyjny; sugeruje, że mowa nie tylko o państwie, w którym nie ma rządów prawa, lecz także o takim, w którym panuje systemowa niesprawiedliwość, lub nawet, że jest ono zbudowane w oparciu o niesprawiedliwość[2].
W czasie, gdy powstawał ten esej, trwała właśnie kolejna runda debaty, tym razem zapoczątkowana z niecodziennej strony, mianowicie przez zachodnioniemieckiego polityka SPD Erwina Selleringa, nie wpisującego się w stereotyp obrońców rzekomego państwa nieprawości, którymi zazwyczaj są członkowie faktycznej spadkobierczyni komunizmu partii Die Linke. Sellering przybył do Niemiec Wschodnich jako sędzia na początku lat 90., gdzie był zaangażowany w reformę systemu sprawiedliwości. Jako premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego i szef koalicji SPD-CDU argumentował, że NRD nie powinno się potępiać jako „całkowitego państwa nieprawości”. Twierdził, że
Nie możemy zachowywać się tak, jakby pewne idealne państwo napotkało na swojej drodze inne – całkowicie godne potępienia. RFN miała swoje słabości, a NRD miała swoje mocne strony.
Utrzymywał także, że Niemcy Wschodni i Zachodni powinni ze sobą rozmawiać „oko w oko” oraz że potrzeba więcej „szacunku dla Niemców ze Wschodu”.
Jak na rok wyborów przystało każdy z kandydatów na kanclerza z obu głównych partii politycznych próbował odpowiedzieć na to twierdzenie w duchu najpopularniejszej (a prawdopodobnie także normatywnie słusznej) opcji. Angela Merkel i Franz-Walter Steinmeier prześcigali się w zapewnieniach, że NRD była oczywiście państwem nieprawości. Jednak już sam fakt, że wymagało to wielokrotnego i żarliwego przypominania, dobitnie świadczy o tym, że nie jest to wcale takie oczywiste.
Wydaje się, że nie jest to oczywiste szczególnie dla młodszego pokolenia. Kontrowersyjna ankieta z zeszłego roku pokazała szokujący stan niewiedzy wielu uczniów ze Wschodnich Niemiec i innych regionów na temat enerdowskiej przeszłości. Większość była zdania, że Stasi była służbą bezpieczeństwa jak wszystkie inne, wielu uważało, że mur wzniósł Zachód, byli przekonani, że Willy Brandt i Konrad Adenauer to wschodni politycy, wyrażano także opinię, że w socjalizmie było mniej zanieczyszczone środowisko3.
Oburzeniu wynikami ankiety towarzyszyło coś, co można określić tylko mianem rozczulania się nad sobą – i tu dla odmiany – ze strony Niemców Zachodnich. W marcu 2009 r. pisarz Maxim Biller głośno ubolewał nad rzekomym triumfem Niemiec Wschodnich nad Zachodnimi formułując tezę o „uwschodnieniu Zachodu”, (niem. Ossifizierung des Westens) – co w konsekwencji doprowadziło do stworzenia: „Deutsche Deprimierende Republik” – czyli nowej NRD – „Niemieckiej Republiki Przygnębiającej4”.
Taki rodzaj tęsknoty za Zachodem (niem. Westalgie), nostalgii za przypuszczalnie „wolnym, otwartym i nienacjonalistycznym społeczeństwem”, który zanikł po roku 1990, był natychmiast zakwestionowany przez wschodnioniemieckich pisarzy takich jak Ingo Schulze oraz Thomas Brussig i być może stałby się szybko zapomnianą polemiką, która nie osiągnęła poziomu prawdziwego sporu pisarskiego. Jednak w najbliższym czasie ani nie zniknie, ani nie zostanie zapomniany fakt, że zwolennicy NRD – tej faktycznie istniejącej, a nie socjalistycznych ideałów, do których aspirowała – stali się w ciągu ostatniego dziesięciolecia bardziej asertywni. Dawny dysydent Freya Klier ujął to w następujący sposób: „Ich siatka kontaktów nie zmalała, lecz uległa strategicznej poprawie. (…) Zwolennicy dawnej dyktatury (…) zasiadają w Bundestagu, są w mediach, szkołach i wielu komisjach naszej demokracji. (…) Oni mierzą w przyszłość[5].”
Kwitnie zwłaszcza społeczeństwo obywatelskie, co, jak twierdzą politolodzy promujący demokrację, jest niezbędne dla prawidłowej konsolidacji reżimów liberalno-demokratycznych. Z tym wyjątkiem, że na kwitnące społeczeństwo obywatelskie składają się stowarzyszenia o idealistycznie brzmiących nazwach (takich jak Gesellschaft für Bürgerrecht und Menschenwürde e. V. – Stowarzyszenie [promocji] praw obywatelskich i godności ludzkiej), które zajmują się rehabilitowaniem Stasi, walką o przywileje dla popleczników reżimu i dość agresywnych kampanii przeciw upamiętnianiu ofiar NSPJ – a wszystko to w imię praw człowieka (tych, którzy uważają, że znaleźli się po przegranej stronie po roku 1990).
Krytycy dostrzegają wiele oznak cichego, choć czasem także nieco głośniejszego, poparcia dla tych grup wśród zyskującej coraz bardziej na popularności partii Die Linke. Jest to bezpośrednie wyzwanie stojące przed jakimkolwiek historycznym porozumieniem na temat niesprawiedliwości popełnionych przez NRD. Bardzo symbolicznym zbiegiem okoliczności jest fakt, że urząd zajmujący się aktami Stasi przeniósł się jeszcze dalej na wschód Berlina, gdzie obecnie znajduje się przed potężnym gmachem Fundacji Róży Luxemburg, partyjnej fundacji Die Linke.
W rzeczywistości wydaje się, że podziały w tej dyskusji nie są tak jasne, jak można by przypuszczać. W ostatnich latach ucierpiał wizerunek urzędu Birthler (wschodnioniemiecka dysydentka Marianne Birthler objęła stanowisko po Gaucku) nie tylko po tym, gdy okazało się, że nadal zatrudniał on wielu dawnych członków Stasi. Do tego doszedł również fakt, iż ta niegdyś modelowa instytucja do spraw rozliczeń ze służbą bezpieczeństwa despotycznego reżimu została oskarżona o rzekome ociąganie się w kwestii zachodnich informatorów Stasi (ze szczególnym uwzględnieniem zachodnioniemieckich parlamentarzystów) oraz o generalnie o arbitralność co do tego, jaki informacje są przekazywane historykom i dziennikarzom6.
Jednak czy przezwyciężenie „faktycznie istniejącego socjalizmu” była w dużej mierze porażką, jak twierdzi część krytyków? Wydaje mi się, że takie oceny są przykładem na popadanie ze skrajności w skrajność, z nowo zaistniałego pesymizmu do optymistycznej nadziei na to, że przezwyciężenie przeszłości będzie się charakteryzowało moralną jasnością oraz administracyjną wydajnością, po części z uwagi na rzekomą naukę płynącą z doświadczeń w rozliczaniu nazistowskiej przeszłości, po części – inaczej niż to miało miejsce w wielu postkomunistycznych krajach – z uwagi na to, że nie trzeba było iść na kompromis z dawnymi elitami, a po części dlatego, że Niemcy Zachodnie były na tyle bogate, iż mogły sobie pozwolić na szeroko zakrojone działania w tym zakresie.
Obecny esej ma na celu zaprezentowanie bardzo schematycznej, jednak mam nadzieję, także trzeźwiejszej oceny samego procesu oraz towarzyszących mu debat. Z uwagi na niewielki rozmiar pracy próba taka będzie musiała być jedynie zarysem; skupi się na odpowiedzi na pytanie o zdroworozsądkowe kryteria, według których powinno się oceniać proces przezwyciężania przeszłości, a także na porównaniu doświadczeń Niemiec z innymi krajami postkomunistycznymi. Skupię się przede wszystkim na kwestii sprawiedliwości, umacnianiu demokracji oraz integracji społecznej.
Proces przezwyciężania przeszłości: Bardzo krótka ocena
Wystawiając ocenę rozliczeniu się z przeszłością, postawiłem sobie trzy cele (kryteria), które uważam za szczególnie ważne. Są nimi: sprawiedliwość, umacnianie demokracji oraz spójność społeczna (lub, jak ktoś woli, pewien stopień „wewnętrznej jedności”). Często twierdzi się (nie bez powodu), że cele te pozostają ze sobą w konflikcie – jestem tego świadomy. Konflikt ten jest w przeważającej mierze kwestią empiryczną, a nie normatywną. W dogodnych warunkach szczególnej stabilności gospodarczej oraz niewielkiego ryzyka całkowitego powrotu do autorytaryzmu wcale nie jest oczywiste, że musi dojść pomiędzy nimi do znacznych kompromisów. Trudno zaprzeczyć, że Niemcy mieli dużo szczęścia mogąc wykorzystać w tak sprzyjające okoliczności.
Sprawiedliwość: Nie można powiedzieć, że w porównaniu z doświadczeniami innych państw Europy Środkowo-Wschodniej zjednoczonym Niemcom nie udało się ustanowić sprawiedliwości: lustracja i czystki były dość intensywne oraz zakrojone na szeroką skalę, jednak bez przeobrażania się w swoiste polowanie na czarownice, jakie miało na przykład miejsce parę lat w Polsce; restytucja, mimo że spowodowała wiele uraz i frustracji, zakończyła się, ogólnie rzecz ujmując, powodzeniem. Jednak w zestawieniu z tym, co teoretycznie zjednoczone Niemcy mogły osiągnąć – biorąc pod uwagę zasoby finansowe oraz fakt, że nie istniała potrzeba czynienia ustępstw względem socjalistycznych elit politycznych – sytuacja nie wygląda już tak pozytywnie. Wiele działań zostało opóźnionych, wymiar sprawiedliwości był często niedofinansowany, a liczba wyroków skazujących nie była imponująca: wstępne postępowanie sądowe (niem. Ermittlungsverfahren) prowadzono wobec 100 tys. osób. Jednak najbardziej wiarygodne szacunki mówią o 1021 oskarżeniach, w które było zaangażowanych 1737 obrońców (liczba ta nie dotyczy oskarżeń o szpiegostwo) a tak naprawdę tylko 40 osób siedziało w więzieniu za to, czego się dopuścili za czasów NRD7.
Co najważniejsze, wydaje się, że dochodziło do nieregularności w wymierzaniu sprawiedliwości. W niektórych landach przeprowadzono szeroko zakrojone dochodzenia wobec pracowników sektora publicznego, co zakończyło się niemała ilością zwolnień. W innych natomiast nie przeprowadzono ich prawie wcale. Rejestry, klasyfikacje, a nawet kryteria według których przesądzano o wyrządzonej niesprawiedliwości wydawały się być zupełnie arbitralne w zależności od regionu. Po dziś dzień nie istnieją żadne ogólnie przyjęte statystyki dotyczące oskarżeń, nie przesądzono też o ich sukcesie. Prima facie, ideał ogólności i równości towarzyszące rządom prawa sprawia, że z normatywnego punktu widzenia jest to bardzo problematyczne. Trzeba jednak pamiętać, że największym „problemem” jest tu niemiecki federalizm oraz fakt, iż sądownictwo jest uzależnione od partyjnych zachcianek: w landach takich jak Meklemburgia-Pomorze Przednie i Brandenburgia, od dawna pozostających pod kontrolą SPD i obecnej partii Die Linke, rozumienie hasła sprawiedliwość jest inne niż na przykład w Saksonii, ugruntowanym bastionie chadecji. Problemy natury normatywnej pozostają. Sygnalizują one jednak dużo większy konflikt pomiędzy różnorodnością, która idzie w parze z federalizmem, a równością, której wymagają rządy prawa.
Słynna uwaga Bärbel Bohley: „Chcieliśmy sprawiedliwości, a dostaliśmy rządy prawa” jest być może nawet bardziej prawdziwa teraz, niż za czasów, gdy padła z ust wiodącej dysydentki systemu. Ostatecznie, członkowie byłego reżimu (lub ich otoczenie) poprzez przedstawienie się w roli ofiar zjednoczenia w bardzo zręczny sposób zrobili użytek z pojęci państwa prawa; zastosowali na przykład wiele środków towarzyszących ustanawianiu sprawiedliwości – chodzi w szczególności o zmniejszenie emerytur, szydersko nazywane przez samych zainteresowanych emerytalnym prawem karnym (niem. Rentenstrafrecht). Sądy rozpatrzyły wiele z tych apelacji pozytywnie na podstawie prawa własności i zasady równości (niem. Gleichheitsgrundsatz) zapisanych w ustawie zasadniczej.
Nie dziwi więc powszechnie panujące wrażenie, że wielu sprawcom wiedzie się dziś stosunkowo lepiej niż ich ofiarom. Stało się tak, gdyż próby zapewnienia ofiarom rekompensaty za ich cierpienie oraz okazania uznania dysydentom za ich odwagę przyszły o wiele za późno i były raczej marne. Każda partia opozycyjna wzywała do przyznania emerytury jako znaku owego uznania, jednak natychmiast po dojściu do władzy tłumaczyła brak działań w tej sprawie rzekomymi pustkami w kasie państwowej. Pewne środki zostały przyjęte dopiero w 2007 r., jednak nie spełniały one większości żądań przedstawicieli ofiar. Co więcej, uzależniły przyznanie tzw. emerytury dla ofiar (niem. Opferrente) z ich statusem społecznym – tylko z finansowego punktu widzenia nie wydaje się to nielogiczne czy nawet bezprawne.
Wzmacnianie demokracji. Czy proces przezwyciężania przeszłości przyczynił się do umocnienia demokracji? W świecie idealnym do tego celu służą wszystkie przejawy „przejściowej sprawiedliwości”, jednak w rzeczywistości związek ten wcale nie jest oczywisty. Wielu komentatorów wskazywało na fakt, iż w przypadku enerdowskiej przeszłości nie udało się wyznaczyć symbolicznego momentu lub stworzyć instytucji, która by wyjaśniała jak z normatywnego punktu widzenia doszło do zmian demokratycznych, [zabrakło] czegoś na kształt procesów norymberskich (porównanie to nie stawia znaku równości między nazizmem a „faktycznie istniejącym socjalizmem”…) Potencjał ten posiadał proces Honeckera, bądź co bądź wtedy to po raz pierwszy od czasów Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego głowa państwa niemieckiego został postawiona przed sądem za naruszenie praw własnych obywateli . Jednak, jak wiadomo, proces zakończył się niepowodzeniem. Z drugiej strony skazanie kierownika Stasi Ericha Mielke za zabicie dwóch policjantów w 1931 r. było w oczach wielu osób, które były jego ofiarami po 1953 roku arbitralne i nieco absurdalne.
Dosyć wcześnie nastąpiło przesunięcie punktu ciężkości z liderów politycznych i członków politbiura na Stasi – jako głównego symbolu opresji – oraz na kwestię muru – w tak zwanych procesach strzelcach z muru berlińskiego (niem. Mauerschützenprozesse). Nie ulega wątpliwości, że otwarcie archiwów jest pod wieloma względami historią sukcesu ostatnich dwudziestu lat – pomimo przytoczonej wcześniej krytyki. Poważniejszy problem polega na tym, że skupienie się na Stasi oraz na murze w pewnym sensie zawęziło rozumienie NRD jako szczególnego rodzaju dyktatury i szczególnego rodzaju społeczeństwa. Jak słusznie zauważyli krytycy, nawet po oficjalnej likwidacji Stasi po raz kolejny zadziałała zgodnie ze swoją niechlubną dewizą i była „tarczą i mieczem partii”. Innymi słowy skupienie się na Stasi odwróciło uwagę od ludzi u steru władzy, wysokich funkcjonariuszy NSPJ, a także do pewnego stopnia liderów tak zwanych partii Bloku. Gdyby nacisk położony był na NSPJ, ukazałby się całkiem inny model współuczestnictwa – jakby nie patrzeć, sama partia chlubiła się 2,5 mln członków; co piąty dorosły był z nią związany. Jednak „destasifikacja” miała pierwszeństwo przed dekomunizacją, a tak naprawdę stała się z nią tożsama9.
Znamienna jest propozycja Marianne Birthler postulującej oficjalną delegalizację NSPJ10. Byłby to oczywiście akt głównie symboliczny. Choć mógłby to być także przykład „negatywnego republikanizmu” (który politolog Peter Niesen definiuje w opozycji do zachodnioniemieckiej doktryny „antyekstremizmu”): przykład symbolicznego odrzucenia konkretnego eksperymentu politycznego lub epizodu w przeszłości. Tak było w przypadku włoskiej konstytucji z 1948 r. zabraniającej ponownego powstania partii faszystowskiej (lecz nie partii ekstremistycznych w ogóle) . Za dominującą w Niemczech koncepcją antyekstremizmu i antytotalitaryzmu, którego częścią jest potępienie różnych wydarzeń historycznych, a także otwartość na nowe, obecne zagrożenia polityczne – stoją prawdopodobnie dobre, normatywne argumenty. Może być ona jednak mniej przydatna dla zachowania określonego pojmowania opresji i innych form cierpień na tle politycznym.
Spójność społeczna. Można oczywiście zauważyć wiele oznak ciągłego podziału na Niemcy Wschodnie i Zachodnie, a także wiele podziałów w samych Niemczech Wschodnich. Teraz chciałbym rozwinąć myśl zapoczątkowaną wcześnie dotyczącą „spójności społecznej,” która jest nie tylko nieosiągalnym, lecz także z natury wątpliwym ideałem. Wszystkie kultury polityczne są w taki czy inny sposób podzielone; społeczna alienacja i konflikt nie muszą koniecznie być żadnego rodzaju „patologią”, szczególnie w Niemczech, gdzie istnieje stara tradycja ideologii wspólnotowych (niem. Gemeinschaft), dążenie do społecznej jedności powinno być traktowane z pewną dozą zdrowego sceptycyzmu. Znane są oczywiście alarmujące statystyki na temat pewnej liczby osób przeważnie, choć nie tylko na Wschodzie, którzy żywią poważne wątpliwości na temat demokracji i rządów prawa. Jednak udowodnienie, że jest to bezpośredni efekt nieudanego procesu przezwyciężania przeszłości byłoby rzeczą niesłychanie trudną. Co więcej, wspomniane liczby oraz ogólne podziały polityczne nie są tak alarmujące jak w innych państwach Europy Środkowo-Wschodniej. Zimna wojna domowa w kraju takim jak Węgry lub powstanie partii prawicowych, np. Jobbik czy LPR nie mają swoich odpowiedników w Niemczech. Nie należy oczywiście popadać w samozadowolenie. Jednak nawet najbardziej pobieżne porównanie sugeruje, że podnoszenie politycznego larum i składanie winy na procesy związane z procesem jest zdecydowanie nie na miejscu.
Całkiem na miejscu jest natomiast przypomnienie nie tylko w Niemczech, że przezwyciężanie przeszłości jest przecież zawsze związane zarówno z przezwyciężaniem teraźniejszości jak i nieodległej przeszłości. Gdy wewnętrzna spójność pozostaje nieosiągalnym celem, ważne jest, aby zwalczać próby stworzenia sztucznych podziałów politycznych bazujących na fałszywej historii niedawnych czasów. Trzeba wyraźnie podkreślić, iż istniejący obraz Zachodu, który rzekomo rozpoczął na Wschodzie polowanie na czarownice w imię przezwyciężenia przeszłości jest z gruntu wypaczony. To właśnie ostatni wybrany w wolnych wyborach parlament (oraz dysydenci) chciał zapewnić rządy sprawiedliwości, zagwarantować zachowanie teczek oraz zapewnić ofiarom dostęp do nich. Natomiast wschodnioniemieccy prokuratorzy i sędziowie już w 1990 r. zaczęli oskarżać dawne elity o korupcję, oszustwa wyborcze oraz w szczególności o nadużycia władzy12. Także wschodnioniemieckie „komitety społeczne” przeciwstawiały się włączeniu archiwów Stasi do Archiwów Federalnych w Koblencji, za czym wówczas opowiadali się zachodnioniemieccy politycy i urzędnicy. Osobą, która w najistotniejszy sposób nie dopuściła do otwartego przezwyciężenia przeszłości był Helmut Kohl13. Z jednej strony proces ten było oddaniem sprawiedliwości ofiarom – zwycięskim dysydentom. Wolfgang Thierse, wiceprzewodniczący Bundestagu, ujął to w następujący sposób: archiwa Stasi były „owocem jesiennej rewolucji 1989 roku” i pozostają jej symbolem14.
Zakończenie
Nie ulega wątpliwości, iż rozliczenie z enerdowską przeszłością nie było w żadnej mierze działaniem rutynowym. Był to złożony i niełatwy proces, który napotkał na niespodziewane trudności, był lekcją bolesną, i biorąc pod uwagę nadzieje z przełomu lat 1989 i 1990 oraz ogólnie przychylny klimat wokół przezwyciężania przeszłości, przysporzył także niespodziewanych rozczarowań. Nazistowska przeszłość oraz jej dziedzictwo były bardzo od siebie różne, a sytuację w zjednoczonych Niemczech można tylko do pewnego stopnia porównać z innymi krajami postkomunistycznymi – dlatego też nie jest możliwe ustalenie jasnych i ogólnie przyjętych kryteriów, które pozwoliłyby przesądzić o sukcesie lub porażce tego procesu. Mimo to starałem się pokazać, że obecna fala krytyki wobec tego procesu, choć słusznie przypomina o problemach i niedociągnięciach, nie powinna przesłonić faktu, że proces ten ogólnie spełnił swoją rolę na polu sprawiedliwości, tworzenia demokracji oraz wzmacniania społecznej jedności. Zasugerowałem także, że niektóre ze sposobów debaty zarówno o przezwyciężaniu przeszłości jak i enerdowskiej przeszłości były wręcz szkodliwe: doprowadziły do jałowych konceptualnych i normatywnych podziałów, a w pewnym sensie utrudniły zarówno rozumienie historii (oraz dalsze przekazywanie tego rozumienia) jak i ocenę samych kategorii stosowanych do przeprowadzenia tego procesu. Pewien dziennikarz komentując zestawienie państwo prawa contra państwo nieprawości określił swoistym przekleństwem fakt, iż „z nieładną regularnością mówimy w głupszy sposób o tym, co się działo w ostatnich latach niż podczas rewolucyjnego przełomu 1989/199015”.
2W materiałach traktatu zjednoczeniowego pojawiła się fraza „reżim bezprawia NSPJ” (niem. „Unrechtsregime der SED”).
3Monika Deutz-Schroeder i Klaus Schroeder, Soziales Paradies oder Stasi-Staat? Das DDR-Bild von Schülern – ein Ost-West-Vergleich (Ernst Vögel, 2008). Uczniowie we Berlinie Wschodnim i Brandenburgii wiedzieli najmniej o NRD; raport stwierdzał, że im więcej młodzi ludzie wiedzą na temat NRD, tym stają się bardziej krytyczni. Metodologia raportu była ostro krytykowana.
4Maxim Biller, Deutsche Deprimierende Republik, Frankfurter Allgemeine Zeitung, 22 marca 2009.
5Freya Klier, ‘Sondervotum’, [ostatni dostęp 19 maja 2009]
6Ciągłej krytyce poddawany był także uprzywilejowany do akt dla pewnej liczby wewnętrznych badaczy.
7Klaus Marxen, Gerhard Werle i Petra Schäfer, Die Strafverfolgung von DDR-Unrecht: Fakten und Zahlen (Berlin: Stiftung zur Aufarbeitung der SED –Diktatur and Humboldt-Universität zu Berlin, 2007).
8Uwe Müller i Grit Hartmann, Vorwärts und Vergessen! Kader, Spitzel und Komplizen – Das gefährliche Erbe der SED-Diktatur (Berlin: Rowohlt, 2009), 19.
9Prawdopodobnie były ku temu normatywne powody: bądź co bądź Stasi była wyłącznie instrumentem represji (oraz moralnego skorumpowania), w przeciwieństwie do NSPJ, której rola była bardziej złożona. Zob. Gary Bruce, ‘Access to Secret Police Files, Justice, and Vetting in East Germany since 1989’, w: German Politics and Society, vol. 26 (2008), 82-111; tutaj 95-6.
10‘Marianne Birthler: “Man hätte die SED verbieten sollen”’, F_rankfurter Allgemeine Zeitung_, 16 maja 2009. Warto przypomnieć, że w ostatnim Volkskammer Zieloni próbowali ogłosić Stasi „stowarzyszeniem przestępczym”. Inne partie nie zgodziły się na taką deklarację.
11Peter Niesen, ‘Anti-Extremism, Negative Republicanism, Civic Society: Three Paradigms for Banning Political Parties’, in: Shlomo Avineri and Zeev Sternhell (eds.), Europe’s Century of Discontent: The Legacies of Fascism, Nazism and Communism, (Jerusalem: Magnes Press, 2003), 249-68.
12Ustawa Stasi-Unterlagen-Gesetz przegłosowana przez Bundestag w grudniu 1991 r. szła dalej niż propozycja Volkskammer, zezwalając ofiarom na bezpośredni dostęp do akt. Bliżej o enerdowskim Strafverfolgung w ostatnich miesiącach funkcjonowania państwa zob. Marxen, Werle i Schäfer, Die Strafverfolgung.
13Zaś osobą, która była najbliższa zablokowania zjednoczenia i odizolowania Niemców Wschodnich lub nadania im statusu drugiej kategorii był oczywiście ówczesny działacz SPD Oskar Lafontaine, dziś jeden z liderów Die Linke.
14Cytowane w: Bruce, ‘Access’, 83. W chwili obecnej jest już pewne, że aka Stasi będą włączone do Archiuwum Federalnego
15Jens Bisky, ‘Die Diktatur, die eine sein wollte: Der “Unrechtsstaat” verdeckt die Paradoxie der DDR’, w: Süddeutsche Zeitung, 4 marca 2009: Pełna wersja ‘Es scheint ein Fluch zu sein, dass wir in unschöner Regelmäßigkeit dümmer über das Jüngstvergangene sprechen als im Revolutionsjahr 1989/90. Dümmer, das heißt vor allem: ungenauer’.