ROSANVALLON: Demokracja interakcyjna

By ustalić prawdziwą żywotność uczestnictwa obywateli, musimy jednakże spojrzeć także na trzeci jego wymiar: mniej formalne i bardziej zindywidualizowane zaangażowanie w życie publiczne.


Bliskość implikuje dostępność, otwartość i wrażliwość na innych, zakłada brak hierarchii, łatwość komunikacji i pewną bezpośredniość relacji interpersonalnych, a także brak formalizmu. Rząd będzie się znajdował blisko obywateli wtedy, kiedy nie będzie stawiać na ceremonię, jeśli będzie gotowy na zejście z piedestału, bezpośrednią konfrontację z krytyką i włączenie się w debatę lub poszukiwanie opinii poza sobą samym – innymi słowy, gdy uzna, że formalne instytucje to nie wszystko i musi próbować ustanowić bardziej elastyczne i bezpośrednie relacje z ludźmi.

Fragmenty tekstu, który ukazał się w numerze Res Publiki Nowej Tyrania opinii (zima 2011). Pochodzą z książki Pierre’a Rosanvallona La légitimité démocratique. Impartialité, réflexivité, proximité [Legitymizacja demokratyczna. Bezstronność, refleksyjność, bliskość], Editions du Seuil, Paris 2008.

Numer Tyrania opinii do nabycia w naszej księgarni.

Od lat 90. w wielu krajach podjęto wiele działań tego rodzaju: prowadzono eksperymenty z komitetami sąsiedzkimi, sądami obywatelskimi, konferencjami budującymi konsensus, publicznymi forami, sondażami opinii publicznej i budżetowaniem partycypacyjnym, by wymienić tylko kilka[1]. Chociaż liczba tego typu prób pozostaje relatywnie niewielka, zainteresowanie, jakie wzbudziły, świadczy o głębokiej ewolucji w naszym postrzeganiu tego, co konstytuuje prawowity rząd. Termin „demokracja uczestnicząca” zyskał popularność jako określenie opisujące nie tylko inicjatywy rządowe, lecz także powszechne aspiracje, na które one odpowiadają. Jednakże niejasności pozostają. Wyrażenie, którego historia sięga lat 60. i 70., nie jest w zasadzie pomocne w rozjaśnieniu kwestii, co nowego można znaleźć w tych działaniach.

Stara i nowa wizja uczestnictwa

Wezwanie do „demokracji uczestniczącej” stanowiło podstawowy temat amerykańskich protestów studenckich z lat 60[2]. Wyrażenie to po raz pierwszy pojawiło się w Port Huron Statement z 1962 roku, manifeście założycielskim organizacji Students for a Democratic Society[3]. Tom Hayden, jeden z liderów ruchu studenckiego, postrzegał demokrację uczestniczącą jako przeciwieństwo tego, co widział jako „bierność” amerykańskiej demokracji w tym okresie.

W czasach, kiedy zimna wojna służyła do tego, by usprawiedliwiać ostrożne, konserwatywne podejście obu partii do polityki – w ten sposób redukowano demokrację do definicji Schumpetera, czyli do wyboru między konkurującymi elitami – celem Haydena było przywrócenie pewnego idealizmu i odtworzenie tego, co najlepsze w amerykańskiej tradycji politycznej.

Jego wezwanie do uczestnictwa nie miało zatem wydźwięku socjalistycznego czy rewolucyjnego. Odwoływało się raczej do tradycji spotkań miejskich Nowej Anglii czy Tocqueville’owskiej wizji Ameryki jako rozległej sieci dobrowolnych stowarzyszeń. Hayden miał na myśli bardziej komunitarystyczną Amerykę, która jednocześnie byłaby bardziej skoncentrowana na umożliwieniu jednostkom całkowitej realizacji ich potencjału. (…)

Od lat 60. w Stanach Zjednoczonych idea demokracji uczestniczącej zyskała na popularności jako ogólny termin opisowy dla nowego obywatelskiego ideału skoncentrowanego na ruchach społecznych i dobrowolnych stowarzyszeniach. Demokracja miała być raczej zakorzeniona w społeczeństwie obywatelskim niż w państwie jako takim, obywatele mieli wyrażać swoje pragnienia bezpośrednio, a władza miała być zdecentralizowana.

W poszukiwaniu nowych ideałów bardziej atrakcyjna idea obywatelstwa szła w parze z bardziej autonomiczną ideą indywidualności. Wielu wierzyło, że większe zaangażowanie publiczne w kwestie bieżące położy kres fikcyjnym debatom i bezproduktywnym konfrontacjom między partiami. Polityka stanie się bardziej szczera, decyzje – bardziej racjonalne, a konsensus – łatwiejszy do osiągnięcia: oto skarby, które miała przynieść demokracja uczestnicząca. (…)

Wyrażenie „demokracja uczestnicząca” stało się słowem wytrychem dla społecznego określenia polityczności we wszystkich jej formach. We Francji ruch autogestion, czyli samozarządzania, powstał nieco później, lecz także stanowił odzwierciedlenie aspiracji do bardziej aktywnej idei obywatelstwa i większej autonomii indywidualnej we wszystkich sferach życia. U podstaw tych idei znajdowała się radykalna krytyka heteronomii, która miała wiele wspólnego z liberalną ideą autonomicznego społeczeństwa obywatelskiego. Ciągła demokracja bezpośrednia stała się najwyższym ideałem[4]. (…)

Kiedy termin „demokracja uczestnicząca” stał się modny w latach 60. i 70., używały go ruchy społeczne, które starały się zmienić strukturę władzy przez odebranie jej instytucjom i partiom, a następnie przekazanie obywatelom. W ostatnich latach wygląda to inaczej, ponieważ nowe mechanizmy uczestnictwa zazwyczaj są wprowadzane przez rządy. Dlaczego? Częściowo po to, by odzyskać legitymację, która została nadszarpnięta przez „kryzys reprezentacji”, choć w tym kontekście trudno jest rozróżnić przyczynę i skutek.

Rządy podejmują takie działania również ze względów funkcjonalnych. W niektórych przypadkach instytucjonalne pustki należy czymś wypełnić, na przykład w sytuacji, kiedy trzeba zająć się społecznymi problemami wywołanymi przez nowe technologie. W odpowiedzi na różnorodność kwestii nacechowanych radykalną niepewnością, np. jak regulować genetyczne modyfikowanie organizmów, co zrobić z odpadami nuklearnymi, jak rozwiązać nowe problemy związane z opieką zdrowotną, rządy zaczęły się uciekać do takich narzędzi, jak „komisje mieszane” (złożone z obywateli i naukowców) czy „fora obywatelskie”[5].

Rządy potrzebowały także lepszych sieci zbierających informacje, by ułatwić podejmowanie decyzji w obliczu wielu sprzeciwiających się graczy, stąd uczestnictwo stało się instrumentem rządu. Władza obywatelska nie została zwiększona, jak pokazuje słownictwo kojarzone z nowymi praktykami. Słyszymy o „kręgach informacyjnych”, „przestrzeniach współpracy”, „spotkaniach w ratuszu” i „treningu obywatelskim”. Jak ujął to burmistrz jednej z dzielnic Paryża w czasie dyskusji nad nowym eksperymentem z „radami sąsiedzkimi”, „demokracja jest przede wszystkim informacją”[6].

Tego typu inicjatywy są dalekie od starego ideału samorządu i demokracji bezpośredniej. Nie podważa się wysokiej pozycji instytucji przedstawicielskich, ich struktura nie staje się problematyczna. Jest to zatem bardziej wspomaganie systemu przedstawicielskiego, sprawianie, aby był interakcyjny, zmuszanie go do przejrzystości i otwartości. Nowe ciała przedstawicielskie mają niewielki zakres, w ramach którego mogą interweniować. Zajmują się ogólnie albo złożonymi i kontrowersyjnymi sprawami, albo lokalnym zarządzaniem. (…) Aż nazbyt jest jasne, że demokracja uczestnicząca z początku XXI wieku różni się od tej, która zyskała uwagę działaczy i teoretyków trzydzieści czy czterdzieści lat temu. By bardziej docenić jej rolę, musimy przyjrzeć się jej cechom o wiele dokładniej.

W sferze teoretycznej rozwój nowego słownictwa sygnalizował rozpoznanie zmiany, lecz temat ten nie został podjęty. W szczególności w Stanach Zjednoczonych „zwrot deliberatywny” z lat 90. oznaczał zmianę kierunku, kiedy to mówienie o „demokracji deliberatywnej” zastąpiło wcześniejszą modę na „demokrację uczestniczącą”.

Nowa demokratyczna aktywność

Wyłania się nowa sfera demokratycznej aktywności zorganizowana wokół różnych eksperymentów związanych z uczestnictwem i deliberacją, w rodzaju wyżej wspomnianych. Ocenia się, że w Wielkiej Brytanii mniej więcej 1% dorosłych regularnie uczestniczy w działaniach tego typu (komitety sąsiedzkie, sądy obywatelskie, komisje śledcze etc.)[7]. Obserwacje prowadzone gdzie indziej podają mniej więcej te same wielkości, które ogólnie obejmują garstkę aktywistów zbierających się w różnych konfiguracjach[8]. We Francji uderzające jest to, że liczba „uczestników” jest prawie taka sama jak liczba „przedstawicieli”[9].

Innymi słowy, świat politycznych aktywistów istnieje mniej lub bardziej jako odpowiednik świata profesjonalnych (a w każdym razie instytucjonalnych) polityków. Witalność demokracji zależy od relacji pomiędzy tymi dwoma światami. Ten powszechnie znany fakt był przedmiotem sporej liczby badań socjologicznych.

W przeciwieństwie do tego niewiele prac poświęcono uczestnictwu epizodycznemu w zorganizowanych grupach zajmujących się sprawami publicznymi. Badania, jakimi dysponujemy, wskazują na znacznie wyższy poziom okazjonalnego uczestnictwa w spotkaniach informacyjnych i debatach publicznych, zwłaszcza poświęconych sprawom lokalnym.

By ustalić prawdziwą żywotność uczestnictwa obywateli, musimy jednakże spojrzeć także na trzeci jego wymiar: mniej formalne i bardziej zindywidualizowane zaangażowanie w życie publiczne. Zainteresowanie sprawami publicznymi można ocenić na podstawie liczby ludzi czytających gazety, słuchających audycji politycznych w radiu i oglądających programy w telewizji, dyskutujących o polityce z przyjaciółmi i kolegami, szukających informacji w internecie i biorących udział w działaniach grup aktywistów.

W jednym z niewielu badań w tym zakresie, sfinansowanym przez Brytyjską Komisję Wyborczą (British Election Commission), ustalono, że w Wielkiej Brytanii codziennie prowadzonych jest około 15 milionów rozmów o polityce[10]. Różne formy rozproszonego zaangażowania obywatelskiego zasługują zatem na uwagę.

Powyższe spostrzeżenia wskazują na potrzebę krytycznego spojrzenia na zbyt pośpieszne twierdzenie o braku zaangażowania obywatelskiego. Miejsce demokratycznej aktywności zdaje się przenosić do społeczeństwa obywatelskiego, zaś ludzie wydają się poszukiwać nowych sposobów wyrażenia samych siebie. Ta zmiana oznacza koniec dwóch wieków, w czasie których uwaga skupiała się na bardziej zinstytucjonalizowanych formach aktywności politycznej, co uznawane było za rzecz oczywistą: władza i państwo były w końcu rzeczownikami w liczbie pojedynczej. (…)

Podczas gdy elity i arystokraci podkreślali różnicę między demokracją i rządem przedstawicielskim, by uzasadnić swoje wątpliwości co do demokracji, większość obywateli przenosiła to, co pozostało z ideału bezpośredniej władzy społecznej, na termin „demokracja przedstawicielska”. Idea „mandatu” stanowiła most łączący dwa pojęcia, gdzie przedstawicieli traktowano jako zwykłe przedłużenie woli reprezentowanych. Mandat stanowił zatem punkt, w którym nadzieja (na połączenie dwóch aspektów demokracji) spotykała się z rozczarowaniem (kiedy więź między nimi rozciągała się lub nikła). Już nie żyjemy w takim świecie.

Pojęcie mandatu nie wystarcza do wypełnienia luki między rządem a społeczeństwem i nie może ustanawiać wystarczającego poziomu bliskości. W praktyce na pierwszy plan wysunęły się inne formy wyrażania żądań politycznych, znaleziono także inne sposoby na zaangażowanie polityczne.

Skupmy się na sprawie kluczowej – bliskość nie jest już uznawana za zmienną pozycji związaną ze statusem (wybranego urzędnika), lecz raczej za cechę interakcji. Obywateli już nie zadowala tylko oddanie głosu. Biorą oni udział w ciągłym procesie ekspresji i reakcji, w którym obierają „kontrdemokratyczne” sposoby uczestnictwa, jak obserwacja, weto czy osąd. Szukają informacji, próbując zmusić rząd do wyjaśnienia i uzasadnienia swoich działań. Rzucają wyzwanie jego żądaniom i mają oko na każdy jego ruch. Zakres tej demokracji interakcyjnej jest o wiele szerszy niż system wyborczo-przedstawicielski.

Obejmuje ona grupy aktywistów i inne formy rozproszonych działań politycznych, które mogą zarówno wzmacniać to, co robi rząd, jak i kontestować jego działania. Nieformalne sieci tworzą niewidzialne instytucje, które stanowią istotną część struktury współczesnej demokracji. Ich znaczenie zostało powszechnie dostrzeżone.

Jednak zrozumienie ich prawdziwej natury jest przesłonięte przez rozpowszechnione użycie wieloznacznego terminu: „demokracja opinii”. Ta fraza wyraża przynajmniej pilną potrzebę przemyślenia na nowo życia politycznego, lecz także funkcjonuje jako ekran, redukując wielość nowych form politycznych do jednej kategorii. Ci, którzy wskazują ogólnie na „rolę mediów”, podobnie utrudniają nam zrozumienie, dlatego potrzebujemy dokładniejszego opisu funkcji politycznych, którym służą rozproszone nowe formy demokratycznej interakcji.

Dwie funkcje mają tutaj zasadnicze znaczenie. Pierwszą z nich jest uzasadnienie, które dokonuje się przez interakcję wyjaśnień rządowych ze społecznymi interwencjami.

Bliskość odnosi się tutaj do otwartości, dostępności dla pytań i zdolności do zaangażowania się w otwartą wymianę. Teoretycy demokracji deliberatywnej skupiali się na warunkach, w których deliberacja staje się możliwa, lecz nie zwracali zbyt dużej uwagi na wymiany między liderami a obywatelami, a przecież to niezwykle ważny fenomen, przekraczający raczej sformalizowaną konfrontację między większością i opozycją.

By szersza dyskusja mogła mieć miejsce, należy uznać legitymację uczestników i ocenić solidność ich argumentów. Rezultat można określić mianem „zbliżenia przez konfrontację”. Codzienna walka o uzasadnienie odgrywa w tym względzie kluczową rolę, która jest równie ważna jak cykliczna rywalizacja wyborcza. Rzuca ona wyzwanie wiarygodności liderów politycznych. Legitymacja rządu jest tym samym w dużym stopniu zależna od sposobu, w jaki następuje interakcja w każdym obszarze.

Drugą ważną funkcję demokratycznej interakcji stanowi wymiana informacji między rządem i społeczeństwem[11]. Komunikacja służy rządowi jako instrument, natomiast dla aktorów społeczeństwa obywatelskiego jest formą uznania.

Interakcja zbliża rząd do obywateli, którzy czują się wysłuchani, jednocześnie sprawiając, że społeczeństwo jest mniej nieprzewidywalne z punktu widzenia liderów. Dynamika informacyjna ma zatem pozytywne skutki psychologiczne i kognitywne.

Te dwa procesy interakcyjne – uzasadnienie i wymiana informacji – ustanawiają dużo silniejszą i bogatszą relację między obywatelami i liderami, niż robi to mandat. Ta relacja nie tylko ma charakter bardziej substancjalny, lecz także jest trwalsza. W aspekcie kontrolnym, tj. podporządkowania przedstawiciela reprezentowanym, również przewyższa mandat. Społeczeństwo obejmuje kontrolę nad rządem w inny, mniej hierarchiczny sposób (w każdym razie mandat był rzadko efektywny w sprawowaniu kontroli).

Z pewnością rząd jako pierwszy zbliża się do społeczeństwa z wyjaśnieniami i informacjami, lecz obywatele także czują się silniejsi, kiedy lepiej rozumieją świat, gdy są lepiej przygotowani do uchwycenia spraw dnia bieżącego, do opisania oraz interpretacji własnego doświadczenia. Poczucie dystansu i utraty kontroli stanowi w rzeczywistości konsekwencję ignorancji. Świat, który jest niejasny, jest także obcy, łatwo czuć się w nim zdominowanym i bezsilnym. Z drugiej strony, rząd czuje się mniej oddalony i łatwiejszy do prowadzenia, kiedy jego prace są prostsze do zrozumienia. Pozbywa się swojej wyniosłości i łagodzi ton, staje się bardziej przejrzysty i mniej arogancki.

Obywatele, którzy dzielą informacje i wiedzę, przyjmują nową postawę wobec liderów. Zyskują władzę nie przez „chwytanie” czy „rozkazywanie”, lecz przez jej modulowanie, przekonywanie, by działała inaczej. Demokracja interakcyjna daje zatem nową społeczną ekonomię bliskości i w konsekwencji nowe poczucie upoważnienia.

(…)

Stała reprezentacja

W znaczeniu proceduralnym reprezentować oznacza wykonywać mandat, działać w miejsce innej osoby. Reprezentacja jest zatem formą substytucji i może być uporządkowana przez określenie jej warunków. W demokracji interakcyjnej taka koncepcja reprezentacji nie ma już sensu. Z pewnością nadal istnieje przepaść między ludźmi i ich liderami, lecz nie określa się jej w kategoriach mandatu.

Ludzie nie aspirują do stania się liderami, lecz uznają za kwestię funkcjonalną to, że władza musi istnieć w oddzielnej sferze. Rząd zatem zyskuje pewne cechy władzy refleksyjnej. Jej zadaniem jest formułowanie nieskończonego strumienia projektów i idei, w odniesieniu do których różne elementy społeczeństwa mogą zająć różne stanowiska, ponownie ocenić swoje oczekiwania i zyskać lepsze rozeznanie co do tego, co akceptują, a co odrzucają.

Bliskości nie należy rozumieć jako kwestii zmniejszania dystansu, lecz raczej jako otwartość, zdolność do szczerego uczestnictwa w relacji wzajemnego ujawniania się sobie rządu i społeczeństwa. Dlatego reprezentacja nie ma już sensu proceduralnego ani nie sugeruje jakiejkolwiek formy identyfikacji. Zamiast tego definiuje się ją jako formę wysiłku, który ma wymiary kognitywne i informacyjne.

Odgrywa ona rolę w politycznej produkcji społeczeństwa, nadając strukturę procesowi nieustannej wymiany, nie tylko między rządem a społeczeństwem, lecz także w ramach samego społeczeństwa. Przekracza tym samym granicę zwykłego rozróżnienia między demokracją uczestniczącą i deliberatywną. Idea reprezentacji odłącza się zatem od idei wyborów jako konkretnego momentu w czasie i zaczyna odnosić się do trwającego procesu.

Ten typ refleksyjno-przedstawicielskiego wysiłku prowadzi do nowej koncepcji społecznej większości. Nie chodzi o wyrażanie ponoć istniejącej wcześniej całości, „ludu”, lecz o uświadamianie istnienia wielu różnych sytuacji i pobudzanie wykorzystywania wielu różnych możliwości. To właśnie jeden z wymiarów celu – by włączyć wszystkich w debatę publiczną, osiągnąć powszechne uczestnictwo.

Jednak to nie wszystko. Pierwsze teorie demokracji deliberatywnej starały się zastąpić większość proceduralną większością społeczną. Demokracja interakcyjna idzie o krok dalej: dąży do permanentnego uogólnienia. Oznacza to ciągłe dążenie do włączania, a także nieustanną reakcję i interpretację. W pewnym sensie polityka staje się mniej konkretna, co jednak nie oznacza, że traci społeczne zakorzenienie. Przeminęły idee demosu i woli powszechnej, jeśli uznamy te rzeczy za ustanowione. Na ich miejsce wkracza uznanie potrzeby stałego uogólniania tego, co społeczne.

Instytucje interakcji

Interakcja – trzeci wskaźnik bliskości – definiuje zatem nowy typ relacji między rządem a społeczeństwem. Nie odnosi się po prostu do zachowania liderów politycznych, jak miało to miejsce z koncepcjami uwagi skierowanej na partykularność i obecność.

Interakcja zakłada przede wszystkim, że liderzy natychmiast reagują na troski społeczeństwa. Reakcje wyrażają się w formie odpowiedzi na korzystanie przez społeczeństwo z nadzoru, protestu i oceny, które wywierają na liderów nacisk, by zmienili swoje decyzje. Interakcje zachodzą nie tylko na arenie publicznej i na oczach mediów, lecz także w licznych mniej oczywistych miejscach. Nie całe działanie znajduje się na ulicach czy na pierwszych stronach gazet. Stary termin „milcząca większość” oddawał istnienie przepaści między tym, co dzieje się w głębi społeczeństwa, i tym, co najważniejsze w oczach publicznych. Przy stosownej okazji milczący odzyskają głos przy urnach wyborczych, ku zaskoczeniu wszystkich.

Rozwój internetu zachwiał starą równowagę między tym, co ukryte, i tym, co dostrzegalne. Wszystko znajduje się teraz na widoku. Opinia publiczna istniała tylko wtedy, gdy była reprezentowana (przez sondaże, w mediach czy gdzie indziej, gdy dano jej głos poprzez partię polityczną lub inną grupę). Teraz istnieje bezpośrednio i autonomicznie. Nic nie jest ukryte w sieci, lecz przez ten sam token nic nie jest określone ilościowo czy wymierne. To odmieniło warunki, w których liderzy reagują na społeczeństwo. Obecnie muszą reagować nie tylko na duże konfrontacje, dajmy na to ze związkami zawodowymi, czy na ważne kwestie codzienne, lecz także na niezliczoną ilość mniejszych dysonansów, które są zaogniane i zwielokrotniane siłą internetu.

Zjawisko to zyskało na znaczeniu, gdy tożsamości polityczne uległy dezintegracji. Nowe linie podziału pojawiły się w odniesieniu do rosnącej liczby spraw, co osłabiło samo pojęcie większości. Łącznie zmiany te całkowicie zmodyfikowały relacje między liderami i ludźmi. Liderzy muszą być zdolni do szybszych i częstszych interakcji, licząc się z ryzykiem, jakie ta nowa zdolność implikuje.

Musimy połączyć wszystkie te elementy, by zyskać pełniejsze zrozumienie nowych instytucji interakcji. Fragmentacja społecznego wyrażania naprężyła system wyborczo-przedstawicielski aż do granic wytrzymałości. Nadejście powszechnego prawa wyborczego doprowadziło do utworzenia partii jako mediatorów między społeczeństwem i systemem wyborczym. Partie pomagały przy utrzymaniu równowagi i promowały demokratyzację. Dzisiaj potrzebujemy odpowiednika partii, by pomógł nam organizować nową relację między rządem a społeczeństwem, która jest bardziej przyziemna i rozdrobniona niż stara relacja.

W jaki sposób niezbędne funkcje wyrażania, reprezentacji i interakcji mogą być zebrane razem? Kluczowa instytucja powinna przybrać formę komisji publicznej. Jej zadaniem byłoby tworzenie listy potrzeb i żądań, dostarczanie jasnych analiz, organizowanie debat i proponowanie wachlarza rozwiązań. Tego typu komisje mogłyby mieć różne formy: wśród możliwości znajdują się sądy obywatelskie, konwencje na temat konkretnej sprawy i fora ekspertów. Żadna z tych propozycji nie jest nowa, jednak ich dotychczasowe użycie było zbyt wąskie i za często ograniczone do zbioru opinii ekspertów.

Komisje publiczne należy raczej postrzegać jako działanie „enzymów” interakcji publicznej[12]. Ich rola się rozwinie i zyska na złożoności w miarę upływu czasu. W przyszłości decyzje rządu nie będą uznawane za mające legitymację, jeśli nie zostaną wpierw przedstawione, omówione i przetestowane w publicznych forach tego typu. Obywatele zaczną rozumieć, że demokratyczny rząd oznacza organizowanie takich interakcji w możliwie najbardziej otwarty i wspólny sposób.

Nie przedstawię modelu takiej komisji, lecz użyteczne będzie wskazanie niektórych funkcji, jakie ona może pełnić, i zasugerowanie kilku typów idealnych. Płaszczyzna porozumienia między rządem i społeczeństwem musi zostać ponownie przemyślana, a analiza przeprowadzonych już eksperymentów z komisjami publicznymi może stanowić dobry punkt wyjścia.

Dla zdolności do rządzenia, podobnie jak dla demokratyzacji, potrzebujemy kombinacji trzech podstawowych elementów: zorganizowanej reprezentacji politycznej, natychmiastowego wyrażania społecznego i wiedzy ekspertów.

Tworzenie nowego typu instytucji nie może odbywać się w izolacji, lecz powinno wiązać się na przykład ze społeczną rekonstrukcją zawodu dziennikarza. W czasie rewolucji francuskiej powstanie systemu przedstawicielskiego było ściśle związane z nowym sposobem myślenia o demokratycznej funkcji prasy. Dziennikarze, tacy jak Camille Desmoulins, Brissot i Louis-Marie Prudhomme, byli tak samo ważni jak Sieyès i Robespierre. Sam Condorcet redagował dwie gazety. W czasie ery progresywistycznej w Stanach Zjednoczonych prasa skandalizująca przejęła inicjatywę w ponownym definiowaniu roli dziennikarstwa w demokracji. Wkład Roberta Parka był tak samo istotny jak bardziej filozoficzne prace Johna Deweya[13]. Rzeczywiście, w historii demokracja nigdy nie rozwijała się bez ponownego odkrycia prasy i cierpiała zawsze, gdy jakość prasy się obniżała. (…)

Nowa demokracja interakcyjna nie może rozkwitnąć, póki dziennikarstwo nie zostanie ożywione, ponieważ dziennikarze są niezbędni do pobudzania debaty publicznej, badania problemów społecznych i rozszyfrowywania złożonych kwestii. Dziennikarstwa nie da się ożywić bez nauk społecznych, które podwyższą poziom debaty publicznej. Raz jeszcze historia pokazuje, że demokratyczny rozwój zawsze zbiegał się ze zmianami paradygmatu intelektualnego. Aktywiści, dziennikarze i badacze społeczni muszą połączyć swoje wysiłki, jeśli ma nastąpić rozwój.

Katalog pokus

Nowa demokracja interakcyjna daje obietnicę prawdziwego postępu. Lecz bliskość jest równie mocno nękana problemami jak poprzednie dwie postaci demokracji.

Pierwsze niebezpieczeństwo jest takie, że potrzeba interakcji zostanie zredukowana do zestawu zasad rządzenia, czyli zmieniona w narzędzie zarządzania. Zbyt wiele eksperymentów z demokracją uczestniczącą skończyło się w ten sposób. Społeczeństwo musi uznać nowe metody za własne i rozwinąć te, które najbardziej przyczyniają się do kształtowania relacji między liderami i ludźmi. Ideologia uczestnictwa zawodzi w wyznaczaniu jasnej różnicy między demokracją wyborczo-przedstawicielską i nową demokracją interakcyjną, jak gdyby można było je połączyć. Pewna ideologia bliskości również musi zostać wykorzeniona.

Jeśli demokracja interakcyjna ma postawić na swoim, musi być wyraźnie oddzielona od demokracji opinii, demokracji uczestniczącej i demokracji bliskości. Stare terminy zawężają ideę, o którą chodzi. Skupiają uwagę w ramach tradycyjnego systemu wyborczo-przedstawicielskiego, odnosząc się jedynie do różnych kryteriów, które go opisują: opinii (kryterium subiektywności), uczestnictwa (kryterium zasięgu) i bliskości (kryterium skali).

W obecnym stadium naszego rozwoju ostatni czynnik jest szczególnie istotny. Redukowanie bliskości po prostu do parametru skali ukazuje, o co naprawdę chodzi. Biorąca się stąd idealizacja spraw lokalnych jest podwójnie myląca.

Po pierwsze, daje zbyt proste odpowiedzi na dylematy rządu przedstawicielskiego. Lokalnych liderów idealizuje się jako przykład bezstronności (ponieważ są ponad partiami) i bliskości, co prowadzi do rozumienia a priori tego, czym jest demokracja. Lokalność staje się rodzajem ikony politycznego dobra.

Po drugie, idealizacja lokalności ukrywa także to, co się zmieniło w relacji obywateli do polityki. Jeśli będziemy lokalność celebrować jako symbol sukcesu systemu przedstawicielskiego w przeciwieństwie do poziomu krajowego, na którym – jak się uważa – demokracja znajduje się „w kryzysie”, to nie uda nam się zrozumieć prawdziwej sytuacji obecnej demokracji i nie dostrzeżemy głównych zmian strukturalnych.

Bardziej użyteczna jest obserwacja, że to bezstronność i bliskość łącznie zmieniły warunki kwestii reprezentacji. Stanowią one dwa różne, ale uzupełniające się sposoby unikania kwestii różnicy przedstawicielskiej. Bezstronność prowadzi do nowej, pozytywnej interpretacji odległości między obywatelami i instytucjami. Odległość staje się cnotą, zamiast być ograniczeniem czy mniejszym złem. Bliskość redukuje dystans między rządem i społeczeństwem, nie zmieniając natury czy roli instytucji wyborczo-przedstawicielskich. Osiąga pragmatyczne zbliżenie.

Ewolucja w obu tych wymiarach radykalnie zmieniła debatę o rządzie przedstawicielskim, co doprowadziło do nowego sposobu ujmowania znaczenia dystansu między ludźmi i liderami, a w konsekwencji – samej ekonomii reprezentacji[14].

© Editions du Seuil, 2008

Przełożyła Kinga Marulewska

Pierre Rosanvallon (1948), historyk idei, profesor w Collège de france. Zajmuje się historią demokracji, a także rolą państwa i sprawiedliwości społecznej we współczesnych społeczeństwach. W 2002 roku powołał warsztat intelektualny la république des Idées. Wydał m.in. La Sociéte des égaux (Społeczeństwo równych). W Polsce ukazała się jego książka Dobre rządy (2018).


[1] Przegląd w języku francuskim, zob. różne prace Loïc Blondiauxa i Yves Sintomera. W języku angielskim zob. Archon Fung, Erik Olin Wright, Deepening Democracy: Institutional Innovations in Empowered Participatory Governance, Verso, London 2003.
[2] Kluczowe prace w tym zakresie to: James Miller, Democracy Is in the Streets: From Port Huron to the Siege of Chicago, 1987; reprint Harvard University Press, Cambridge, MA 1994; Paul Berman, A Tale of Two Utopias: The Political Journey of the Generation of 1968, Norton, New York 1996.
[3] Port Huron Statement zostało dodane jako załącznik do pracy Millera, Democracy Is in the Streets. Tom Hayden, główny twórca tego dokumentu, termin pożyczył od jednego z profesorów Uniwersytetu w Michigan, Arnolda Kaufmana, zob. Kaufman, Human Nature and Participatory Democracy, [w:] Carl J. Friedrich ed., Responsibility, Liberal Art Press, New York 1960.
[4] Współczesne teoretyczne interpretacje tych kwestii zob. w: Pierre Rosanvallon, L’Âge de l’autogestion, Seuil, Paris 1976. O przypadku Francji zob. Frank Georgi ed., Autogestion: La dernière utopie, Publications de la Sorbonne, Paris 2003 oraz Hélène Hatzfeld, Faire de la politique autrement: Les expériences inachevées des années 1970, Presses Universitaires de Rennes, Rennes 2005.
[5] Zob. M. Callon, P. Lascoumes, Y. Barthe, Agir dans un monde incertain, oraz ważny raport Des conférences de citoyens en droit français, Jacques Testart, Michel Callon, Marie-Angèle Hermitte, Dominique Rousseau eds., Paris 2007.
[6] Na temat eksperymentu w dwudziestej dzielnicy Paryża zob. Loïc Blondiaux and Sandrine Lévêque, La politique locale à l’épreuve de la démocratie: Les formes paradoxales de la démocratie participative dans le XXe arrondissement de Paris, [w:] Catherine Neveu ed., Espace public et engagement politique. Enjeux et logiques de la citoyenneté locale, L’Harmattan, Paris 1999.
[7] Cyt. za: Tom Bentley, Everyday Democracy, Demos, London 2005.. Zob. także Paul Ginsborg, The Politics of Everyday Life: Making Choices, Changing Lives, Yale University Press, New Haven 2005.
[8] Brazylia wydaje się pod tym względem jednym z najbardziej rozwiniętych krajów z 2% uczestnictwem.
[9] Francja posiada około 450 000 różnych przedstawicieli pochodzących z wyboru, co stanowi około 0,7% populacji.
[10] Zob. Tom Bentley, op.cit., s. 31.
[11] Zob. Jacques Gertslé ed., Les Effets d’information en politique, l’Harmattan, Paris 2001; a także John A. Ferojohn, James H. Kuklinski eds., Information and Democratic Processes, University of Illinois Press, Urbana 1990.
[12] Pożyczyłem termin od Philipa Pettita, Republicanism.
[13] Robert E. Park, Le Journaliste et le sociologue, with an introduction by Géraldine Muhlmann and Edwy Plenel, Seuil, Paris 2008.
[14] To prowadzi do całkowitego przeformułowania historycznej debaty o lokalności w amerykańskiej i francuskiej rewolucji. Zob. w szczególności krytykę zniszczenia lokalizmu, którą podjęli federaliści.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa