ROGOWSKA: Obywatel na kanapie
Państwo PiS chce być obywatelom sterem, żeglarzem, okrętem, a najchętniej byłoby i morzem. Gotowe jest wyręczyć obywateli we wszystkim. I właśnie na tym polega problem.
Wyniki wyborów częściej są rezultatem mniejszej ilości popełnianych błędów niż skutecznych strzałów na bramkę. W ostatnim czasie PiS nieustannie potyka się o własne nogi, a mimo to poparcie dla partii rządzącej utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. To najbardziej demoralizujące zjawisko w demokracji.
Buty prezesa
W niedzielę 13 października odbędą się w Polsce wybory do parlamentu. Gdyby wybory odbyły się we wrześniu Prawo i Sprawiedliwość weszłoby do parlamentu z 47 proc. poparciem, a Koalicja Obywatelska znów usiadłaby w ławach opozycji z wynikiem na poziomie 27 proc., do parlamentu weszłaby także Lewica (13 proc.), oraz oscylujące na granicy progu wyborczego (5 proc.) Koalicja Polska (PSL i Kukiz’15) oraz skrajnie prawicowa Konfederacja Wolność i Niepodległość.
Nie byłoby w wyniku PiS nic dziwnego, gdyby nie to, że w ostatnim czasie na jaw wyszło wiele afer angażujących najważniejsze osoby w państwie. Niejasności dotyczące działek premiera Morawieckiego, taśmy prezesa Kaczyńskiego dotyczące budowy wieżowca przy ul. Srebrnej w Warszawie, seksafera i afera samolotowa marszałka Kuchcińskiego, zorganizowana kampania hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości, powiązania prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia z krakowskim półświatkiem. Można by zakładać, że ze względu na pozycję osób, których dotyczą, ciężar zarzutów i stopień udokumentowania wydarzenia te staną się przyczyną zdecydowanego spadku popularności partii rządzącej. Tak się jednak nie dzieje.
Prawo i Sprawiedliwość nie traci poparcia, a jego przewaga nad konkurentami jest znacząca. Jarosławowi Kaczyńskiemu wystarczyło, że chodzi w zniszczonych butach, by korupcyjne propozycje uchodziły w jego ustach za twarde negocjacje, w końcu jest „skromnym człowiekiem”.
Tegoroczną propozycją wyborczą PiS jest „polska wersja państwa dobrobytu”. A cały „proces naprawy państwa” można sprowadzić do pierwszego znanego zdania zapisanego w języku staropolskim „Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai”, czyli „Daj, niech ja pomielę, a ty odpocznij”. Problem polega jednak nie na tym, co, ale kto do kogo mówi.
Ja to za ciebie zrobię
PiS wpisuje się w ogólnoeuropejską falę prawicowego populizmu. Nie jest to jednak populizm dyletancki, antysystemowy i post-ideologiczny, jak w przypadku polskiego Kukiz’15 czy włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd, które szybko zaczęły tracić zainteresowanie wyborców.
Nowy populizm składa jedną z najbardziej kuszących i jednocześnie najbardziej niebezpiecznych propozycji, jakie można usłyszeć: „Ja to za ciebie zrobię”. W relacji państwo-obywatel jest ona zaprzeczeniem zasady subsydiarności, która leży u podstaw demokracji i pokojowego projektu zjednoczonej Europy.
Nie chodzi tu tylko o politykę transferów socjalnych – która jak podkreśla PiS w swoim programie „jest fundamentem wiarygodności władzy” – ale o tworzenie kultury podejrzliwości, paternalizmu i wrogości, ingerowanie w działalność trzeciego sektora oraz próby łamania praworządności i wszelkie działania „bez żadnego trybu”.
Państwo PiS chce być obywatelom sterem, żeglarzem, okrętem, a najchętniej byłoby i morzem. Gotowe jest wyręczyć obywateli we wszystkim. I właśnie na tym polega problem.
Wpisana w konstytucję RP i traktat o Unii Europejskiej subsydiarność, czyli zasada pomocniczości, mając na celu umocnienie uprawnień obywateli i ich wspólnot[1], zakłada, że decyzje zapadają jak najbliżej obywateli[2], to znaczy, że wyższe szczeble władzy mają realizować tylko te zadania, których nie można skutecznie zrealizować na niższych szczeblach. Innymi słowy pomocniczość oznacza wsparcie w zakresie osiągania dobra wspólnego przy zachowaniu podmiotowości i niezależności jednostek.
Odwrócona zasada pomocniczości „Ja to za ciebie zrobię” wydaje się atrakcyjna, bo nie wymaga zaangażowania i zwalnia z odpowiedzialności. Państwo staje się jedynym gwarantem i depozytariuszem wolności i dobrobytu. Państwo wie lepiej. Państwo zmieli, ty obywatelu, usiądź i odpocznij. Zajmij się swoim życiem, domem, rodziną, pracą… tyle masz na głowie.
Na dłuższą metę dochodzi do zniszczenia podstaw współdziałania, samo-rządności, umiejętności realizowania wspólnych celów i dochodzenia swoich praw, a zatem podkopania fundamentów społeczeństwa demokratycznego. Wyręczanie obywateli – choćby i robione w dobrej woli – pozbawia ich podmiotowości i wpływu na kształt otaczającego ich świata.
Próby takiego wyręczania podejmowane są nieustannie, jak w przypadku odgórnej zmiany wypracowanej po latach konsultacji społecznych i naukowych koncepcji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, albo niedawnej przepychanki rządu z władzami Warszawy po awarii oczyszczalni ścieków „Czajka”.
Konsolidowanie nieufności
PiS właściwie od początku swojego istnienia odwołuje się do tego samego elektoratu. Jego najbardziej niezmiennymi cechami nie są jednak charakterystyki demograficzne, ale psychologiczne. A te, choć często z nimi skorelowane, nie mogą być sprowadzane do wieku, miejsca zamieszkania czy poziomu wykształcenia.
Elektorat PiS tradycyjnie wykazuje niską skłonność do kooperacji oraz nieufność[3]. I właśnie to jest jego trwałą – i utrwalaną – cechą. Tymczasem zaufanie jest jedną z najważniejszych wartości mających wpływ na budowanie wspólnoty. Najbardziej przywiązana do wartości wspólnotowych grupa – jak pragnie tego narracja PiS – w rzeczywistości najmniej jest skłonna do jej trwałego tworzenia.
Brak zaufania łatwo przechodzi w skłonność do wierzenia w istnienie ukrytych sił kierujących światem. Przykładem wykorzystania tej cechy, i manipulowania nią, było budowanie teorii spiskowej po tragedii w Smoleńsku.
Do tradycyjnego hasła PiS „Warto być Polakiem” dołączono ostatnio frazę „Warto, by Polska trwała”[4] sugerującą istnienie jakiegoś śmiertelnego zagrożenia. Partia rządząca znanym z historii sposobem wskazuje palcem na potencjalnych, wewnętrznych i zewnętrznych wrogów: migrantów, środowiska LGBT, „ulicę”, „zagranicę”.
Ambicją populisty jest nie tyle wzbudzanie zaufania, co konsolidowanie nieufności. A to właśnie PiS robi po mistrzowsku. Najpierw zasiewa ziarno wątpliwości, a później starannie pielęgnuje to, co z niego wyrasta: podlewa, przycina, przesadza.
Utrata zaufania postępuje w różnych kierunkach – w stosunku do państwa, organizacji międzynarodowych, krajów ościennych, obcokrajowców, ludzi innego wyznania czy orientacji seksualnej, instytucji państwowych, nauki, trzeciego sektora, osób prywatnych, sąsiadów, kolegów. Na samym końcu traci się zaufanie do samego siebie.
PiS potrzebuje wroga, musi z kimś walczyć, obalać system, przed kimś bronić. Bez wroga PiS nie istnieje. Dlatego jest na nieustannej wojnie ze wszystkimi, którzy nie są jego zwolennikami. Niezgoda oznacza bowiem dla Prawa i Sprawiedliwości zdradę. W rezultacie nawet będąc u władzy, zachowuje się, jakby był opozycją. Taka postawa ma swoje konsekwencje zwłaszcza na arenie międzynarodowej, bo Polska wciąż nie jest oswojona ze sprawczością w sprawach politycznych.
Nie gospodarka, głupcze!
Trudno nie odnieść wrażenia, że mimo kolejnych skandali, katastrof wizerunkowych oraz oczywistych sprzeczności między deklaracjami a działaniem to Prawo i Sprawiedliwość, a nie Koalicja Obywatelska, nadaje ton kampanii wyborczej i skutecznie przekonuje do siebie Polaków.
PiS startuje w wyborach ze sloganem „Dobry czas dla Polski”, bez żadnego „ale”, bez „być może”, a za znak wizualny ma serce na tle Polski z wpisanym w jego kształt symbolem wyboru.
Koalicja Obywatelska zdecydowała się na użycie w haśle wyborczym partykuły „może” wyrażającej zawahanie: „Jutro może być lepsze”. Tak że na drugi plan schodzi to, że nazwa projektu „Koalicja Obywatelska” zawiera wyróżnioną frazę „Ja obywatel”, która powinna stać w centrum całego przekazu.
Polacy dobrze oceniają stan gospodarki i prognozy na przyszłość[5], a PiS chętnie to wykorzystuje. Mało kto już pamięta o protestach ulicznych w obronie praw kobiet czy konstytucji. O wydarzeniach, które zmobilizowały tysiące ludzi do wyjścia z ciepłych domów i wypowiedzenia się w sprawach wspólnoty.
„Uzyskaliśmy coś bezcennego w demokracji – to znaczy wiarygodność. Bo bez wiarygodności demokracji nie ma”[6] – powtarza Jarosław Kaczyński przy każdej okazji. „Wiarygodność” to bez wątpienia słowo klucz kampanii wyborczej PiS. A na jego poparcie 500 złotych, które co miesiąc zasila budżety domowe wielu polskich, bogatych i biednych, dzietnych rodzin.
PiS umie liczyć pieniądze i wbrew konsekwentnie budowanemu wizerunkowi prezesa i jego ugrupowania, wcale nie są mu one obmierzłe, ale sprawy gospodarcze i materialne są tylko tłem dla przekazu partii. Akcent we frazie „polska wersja państwa dobrobytu”, pada na słowo „polska”. PiS od dawna stawia bowiem na to, w czym inne partie są najsłabsze – na sprawy tożsamościowe i duchowe.
„Nie wszystko zależy od środków, ekonomii, od sytuacji gospodarczej – mówił 26 września w Legionowie Jarosław Kaczyński – ważna jest sprawiedliwość, ważna jest sytuacja duchowa”.
Obywatelstwo kanapowe
Na ostatnim etapie kampanii, PiS prowadzi intensywną kampanię frekwencyjną. Zazwyczaj wyższa frekwencja sprzyjała wynikowi Platformy Obywatelskiej, wszystko wskazuje na to, że w zbliżających się wyborach wyższa frekwencja oznacza większe zwycięstwo PiS.
Badania elektoratu pokazują, że wyborcy PiS od momentu objęcia władzy przez partię Jarosława Kaczyńskiego z optymizmem patrzą w przyszłość i czują się mniej wyobcowani, jednocześnie ich skłonność do współpracy i gotowość zaufania innym jest niska, a akceptacja rozwiązań autorytarnych relatywnie wysoka[7]. PiS ma jednak największy elektorat negatywny i to w dużej mierze od jego mobilizacji będzie zależał wynik niedzielnych wyborów.
Polacy są indywidualistami, co potwierdzają chociażby międzynarodowe badania uczniów PISA, gorzej radzą sobie w pracy w zespole i wspólnym rozwiązywaniu problemów. Tymczasem demokracja to gra zespołowa. Próby budowania jej w pojedynkę, oznaczają radykalną zmianę reguł gry.
PiS ma rację przekonując, że „wyborów nie wygrywa się leżąc na kanapie”. Życie kończące się na sferze prywatnej (gr. idion), na domu z ogródkiem, jest „idiotyczne” i przeczy wolności. „Człowiek to nie tylko idiotes, ale także polites”[8]. A zatem na kanapie nie tylko nie wygrywa się wyborów, ale przede wszystkim nie uczestniczy się w życiu wspólnoty.
Demokrację łatwo przegrać walkowerem. Brak zainteresowania i zaangażowania obywatelskiego osób, którym wartości demokratyczne leżą na sercu, połączone z brakiem zaufania w życiu społecznym i stosunkach międzynarodowych – to najgorszy scenariusz dla Polski i Europy. Otwiera on drzwi dla „uczynnych” sił, które zaczynają od nowych definicji, a kończą na nowych wersjach ustrojowych.
Tekst pierwotnie ukazał się w węgierskim tygodniku Magyar Narancs w ramach projektu #DemocraCE.
First published in Magyar Narancs within #DemocraCE project.
Gabriela Rogowska – redaktorka „Res Publiki Nowej” i „Visegrad Insight”, tłumaczka. Absolwentka kulturoznawstwa (studia śródziemnomorskie) i filozofii na Uniwersytecie Warszawskim.
Fot. Elekes Andor via Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)
[1] Por. Preambuła do Konstytucji RP.
[2] Preambuła Traktatu o Unii Europejskiej.
[3] Por. CBOS, Psychologiczne charakterystyki elektoratów, 2019. CBOS, O nieufności i zaufaniu, 2018.
[4] Por. Program PiS 2019, http://pis.org.pl/files/Program_PIS_2019.pdf.
[5] CBOS, Psychologiczne charakterystyki elektoratów.
[6] Słowa wypowiedziane na konwencji PiS w Legionowie.
[7] CBOS, Psychologiczne charakterystyki elektoratów, nr 102/2019, s. 12.
[8] W. Jaeger, Paideia, przeł. M. Plezia, t. 1, Warszawa 1962, s. 138.