REZIK: Ponury obraz polskiej demokracji
Krasowski jawi się jako ortodoksyjny sceptyk. Według niego w polityce nie ma żadnego dobra wspólnego, lecz jedynie środki, które pomogą przejąć i utrzymać władzę.
Politycy są skończonymi egoistami niemającymi wpływu na rzeczywistość. Liderzy opinii są zajęci sami sobą, z kolei demos jest głupi, gdyż jego rozstrzygnięcia nie są wynikiem pogłębionej analizy, lecz przypadku. Takie wnioski płyną z lektury ostatniej książki Roberta Krasowskiego O demokracji w Polsce, publicysty o niewątpliwie ciekawym spojrzeniu, którego krytyczna ocena rzeczywistości III Rzeczpospolitej może budzić uzasadniony sprzeciw, ale ciężko przejść koło niej zupełnie obojętnie.
Pozycja O demokracji w Polsce ma stanowić swoiste podsumowanie trzech tomów z cyklu Po południu, w których Krasowski opisał szczegółowo kulisy polskiej polityki po 1989 roku. Warto zwrócić uwagę, że autor ten jako jeden z nielicznych (a być może jedyny) próbuje nadać sens historii politycznej III Rzeczpospolitej. Może dziwić deficyt takich pozycji na polskim rynku wydawniczym. Obok Krasowkiego w ostatnich latach chyba tylko Antoni Dudek próbował zmierzyć się z historiozofią najnowszych dziejów Polski, ale jego książki z założenia mają bardziej naukowy, a mniej publicystyczny, charakter.
Konkluzje, do jakich dochodzi Krasowski, są niezwykle ponure. Wychodzi bowiem na to, że w sferze politycznej nic się w III Rzeczpospolitej nie udało, a wszystkie sukcesy indywidualne czy zbiorowe nie wydarzyły się dzięki rządzącym, lecz pomimo nich.
Krasowski jawi się jako sceptyk, i to ortodoksyjny. Według niego w polityce nie ma żadnego dobra wspólnego, lecz jedynie środki, które najpierw pomogą władzę przejąć, a następnie zapewnią jej utrzymanie. Przekonuje, że od czasów Machiavellego nie zmieniły się motywy działania polityków. Inne są jedynie metody pozbywania się konkurencji. Już nie za pomocą sztyletu i trucizny, lecz plotek, kompromitujących nagrań czy salonowych intryg usuwa się najgroźniejszych rywali.
Autor przekonuje, że zasypywani sprzecznymi informacji wyborcy, niemający wglądu do gabinetów ministrów i sejmowych pokoi, widzą politykę jako medialny spektakl, w którym elegancko ubrani aktorzy udają, że chodzi im o Polskę. Obywatele, wiążąc sferę polityki z takimi pojęciami jak „dobro wspólne”, „interes narodowy”, „sprawiedliwość społeczna”, wymagają od polityków wiele i są rozczarowani, gdy ci nie kierują się w swoich działaniach wymienionymi wartościami. Tęsknią za inną polityką, nie mając świadomości tego, że – jak próbuje dowieść Krasowski – diametralnie innej polityki być nie może, gdyż taka jest jej natura.
Zdaniem autora O demokracji w Polsce podobnie postępują elity, które utyskując na jakość życia politycznego, opowiadają na łamach prasy czy w uniwersyteckich aulach o idealnych formach sprawowania władzy i organizacji życia zbiorowego, które nigdy nie doczekają się realizacji.
Krasowski nie oszczędza też środków masowego przekazu. Media, zamiast pełnić rolę rzetelnego źródła informacji, już nawet bez stwarzania pozorów obiektywizmu opowiadają się po stronie którejś ze stron sporu politycznego, posługując się plotkami i insynuacjami i stając się dostarczycielami fake newsów.
W takich warunkach decyzje podejmują wyborcy, oczywiście niewiele z całego zamieszania rozumiejąc. Wybory ludu są zatem przypadkowe, a sami główni aktorzy politycznej rozgrywki nie wiedzą, czemu daną rozgrywkę wygrali, a inną przegrali, zdaje się konkludować Krasowski.
Niewątpliwie z wieloma uwagami autora ciężko się nie zgodzić. Na scenie politycznej ze świecą szukać jednostek niezależnych, myślących samodzielnie. Taka jest bowiem specyfika systemu, w którym kariera uzależniona jest od poparcia aparatu partyjnego. Polityka przyciąga ludzi różnych, ambitnych i ideowych również, ale ci albo odchodzą z niesmakiem do innych sfer aktywności, albo zgadzają się na daleko idące kompromisy, nierzadko znajdując się w sytuacji konfliktu wewnętrznego. Ów konflikt z biegiem lat jest coraz bardziej wygłuszany, a ideowość młodego aktywisty zmienia się w konformizm i cynizm starego politycznego wyjadacza.
Parlament nie jest zatem miejscem, gdzie spierają się ludzie o największym poziomie kompetencji i wiedzy (jak wynikałoby z ideału), lecz jednostki o przynajmniej ugiętych kręgosłupach, wygłaszające formułki zgodne z linią partii, dzięki której otrzymują comiesięczne uposażenie.
Skoro poziom polityków nie jest najwyższy, jakość samej polityki również musi pozostawiać wiele do życzenia. Teza, że władza polityczna nie ma żadnego istotnego wpływu na rzeczywistość, jest jednak ryzykowna. Jej konsekwencją byłoby stwierdzenie, że niezależnie od tego, kto w Polsce rządził przez ostatnie 30 lat, bylibyśmy w podobnym miejscu, co obecnie. Spojrzenie na sytuację naszych sąsiadów zza wschodniej granicy (Białoruś, Ukraina) każe jednak ostrożnie podchodzić do takiego stwierdzenia. Tam, po odzyskaniu formalnej niepodległości, do władzy dochodzili prorosyjscy autokraci, powstrzymujący procesy demokratyzacji. Oczywiście Polska była w innej sytuacji niż republiki postsowieckie, odczuwając większą presję na procesy modernizacyjne ze strony Zachodu. Jednakże poszczególne rządy, zarówno postpezetpeerowskie, jak i wywodzące się z tradycji Solidarności, lepiej lub gorzej, lecz konsekwentnie realizowały główne cele strategiczne (wejście do NATO, akcesja do UE), co do których istniał szeroki konsensus społeczny. Czy rola władzy politycznej była tu tylko poślednia? Ktoś przecież musiał negocjować, przygotowywać dokumenty, dostosowywać prawo, by było zgodne z unijnymi regulacjami.
Krasowski ma pretensję do elit intelektualnych, że nie opisują polityki taką, jaką jest, lecz taką, jaką być powinna, przez co coraz bardziej oddalają się w swoich przemyśleniach od rzeczywistości. Można mieć spore zastrzeżenia do jakości elit III Rzeczpospolitej, ale czy na pewno najbardziej fortunne jest akurat czynienie zarzutu, że elity wymagają od sprawujących władzy lepszej polityki, opartej na wartościach i właściwym przygotowaniu merytorycznym?
A co z ludem? Według Krasowskiego jest to tylko teoretyczne pojęcie. Głosujący nie mają wspólnego celu i jednakowych pragnień. Masy wyborców nie łączą żadne wspólne mianowniki. Każdy podejmuje decyzje indywidualnie, kierując się różnymi kryteriami. Najczęściej decyzje polityczne są jednak dziełem przypadku. Faktycznie można się zgodzić z autorem, że pojęcie demos jest używane nieco na wyrost dla celów opisania współczesnego społeczeństwa. Powinniśmy pisać zatem o ogóle wyborców, którego większość daje legitymację do sprawowania władzy tej czy innej formacji.
Czy rzeczywiście decyzje głosujących są tak nierozumne i przypadkowe, jak twierdzi Krasowski? O ile w pierwszych latach transformacji wyniki wyborów były często szokujące dla polityków i ekspertów (najbardziej jaskrawym przykładem jest osiągnięcie lepszego wyniku przez Stanisława Tymińskiego w I turze wyborów prezydenckich 1990 r. od Tadeusza Mazowieckiego), a władzę z łaski ludu otrzymywały na przemian prawica i postkomunistyczna lewica, o tyle przyglądając się uważnie wynikom wyborów od 2005 roku (w epoce rywalizacji PO i PiS-u), można dostrzec pewną stałą tendencję w rozstrzygnięciach suwerena.
W 2005 roku Polacy, zauroczeni hasłem budowy IV Rzeczpospolitej, wybrali siły, które razem miały naprawić patologie państwa po skompromitowanych rządach lewicy. Gdy okazało się, że żadnej szerokiej koalicji nie będzie, po dwóch latach wyborcy odrzucili formację, która IV Rzeczpospolitą zaczęła budować. Nie dlatego, że już nie chcieli reform, lecz dlatego, że przestraszyli się formy, w jakiej je wprowadzano. Dodatkowo za niezdrową uznali sytuację, w której dwa najważniejsze urzędy w państwie obejmują bracia bliźniacy. Platforma Obywatelska rządziła przez dwie kadencje. Nic wielkiego nie zapowiadała, ale zapewniała względną stabilizację. To okazało się kluczowe dla wyborców w czasach światowego kryzysu ekonomicznego, którego skutki były odczuwalne również w naszym kraju. Polacy bardziej od ambitnych idei i projektów potrzebowali „ciepłej wody w kranie” (nomen omen sformułowanie po raz pierwszy użyte przez samego Krasowskiego). Można zatem skonkludować, że wybór Platformy był dowodem pragmatyzmu wyborców.
Kiedy sytuacja w globalnej gospodarce się poprawiła, wzrosły też oczekiwania społeczeństwa. Przeciętni Polacy zaczęli domagać się większej partycypacji we wzroście gospodarczym. Naprzeciw tym pragnieniom wyszło Prawo i Sprawiedliwość, przedstawiając spójną ofertę polityki socjalnej, ze sztandarowym programem 500+, czyli pierwszym naprawdę ambitnym projektem mającym na celu poprawę wskaźnika dzietności. W dodatku po wyjeździe Donalda Tuska do Brukseli Platforma Obywatelska, rozbita wewnętrznymi konfliktami i aferą taśmową, utraciwszy swojego charyzmatycznego lidera, nie miała szans w starciu z PiS-em obwieszczającym koniec polityki neoliberalnej, której owoce dostępne były jedynie dla nielicznej grupy najlepiej uposażonych. PiS zrealizował większość ze swoich przedwyborczych obietnic, dlatego wciąż cieszy się wysokim poparciem społecznym.
Gdyby Krasowski miał rację w swojej ocenie, Platforma nie wygrywałaby przez 8 lat wszystkich wyborów, nie tracąc pozycji przewodniej w sondażach opinii publicznej. Podobnie PiS nie byłby przez 4 lata bezapelacyjnym liderem badań. Jak widać, wynik wyborów nie jest zatem dziełem przypadku, ale odzwierciedleniem pewnej stałej tendencji w społeczeństwie, która nie ma charakteru niezmiennego, choć zmiana taka musi być konsekwencją jakiś istotnych wydarzeń. Lud nie jest więc taki chwiejny, skoro trwa w swoich przekonaniach pomimo niesprzyjającego przecież środowiska medialnego (na co zwraca uwagę Krasowski), tworzącego na co dzień masę nierzetelnych i sprzecznych komunikatów.
Niewątpliwie najnowszą książkę Roberta Krasowskiego warto przeczytać. Autor dokonuje w niej wnikliwej analizy polskiego życia politycznego. Wnioski, do jakich dochodzi, są jednak nacechowane zbytnią dozą sceptycyzmu. O demokracji w Polsce sprawia wrażenie opisu człowieka, który głęboko zawiódł się na demokracji, a zwłaszcza na demokratycznych politykach, i to nie tylko na naszym polskim podwórku (Krasowski przekonuje, że polityka w państwie demokratycznym wszędzie wygląda podobnie). Tak źle chyba jednak z nami nie jest.
Marcin Rezik – absolwent prawa i politologii na Uniwersytecie Śląskim.
For. K. Białoskórski, Sejm RP via Flickr (CC BY 2.0)