PRZYBYLSKI: Kultura stawiania pytań
Skąd wziąć ciekawe pytania i kto napisze odpowiedzi? W coraz mniej zrozumiałym świecie, czasipisma idei oferują próbę nazwania nazwania i opowiedzenia naszych codziennych strapień
Wiele czasopism idei, które co roku są jednymi z najwyżej ocenianych przez ekspertów Ministerstwa Kultury, nie dostało dotacji.
Wyrazy solidarności z redakcjami, których rząd nie dotuje, to już niemal rytuał znany od blisko dziesięciu lat. Pisano listy do ministra Bogdana Zdrojewskiego w sprawie „Nowej Europy Wschodniej” (dziś z dotacją) i „Kultury Liberalnej” (dotację otrzymała po odwołaniu), a redakcje tych czasopism w międzyczasie skupiały się na poszukiwaniu nowych form finansowania – od mecenatu prywatnych podmiotów po coraz skuteczniejszy dziś crowdfunding.
Lecz skoro Ministerstwo Kultury inwestuje środki publiczne w kulturę, to wręcz obowiązkiem redakcji jest wystąpić o dotację w interesie czytelników. Bo dotacja nigdy nie stanowi nawet 50 proc. kosztów generowanych w procesie wydawniczym.
Warto w tym miejscu wspomnieć, ile płaci się w tym sektorze. Bo choć premier Mateusz Morawiecki słusznie mówi o konieczności zwiększania marży na produktach „made in Poland”, to płace rosną w budowlance, a nie tam, gdzie Polska może się bogacić najszybciej, czyli generując PKB na kapitale intelektualnym.
Za teksty autorom wiele redakcji nie płaci, co uważam za wielki błąd – to niszczy rynek, obniżając jakość i oczekiwania. A nawet jeśli płacą, to na przykład 500 zł za esej, którego powstanie zajęło tydzień pracy w bibliotekach i przed komputerem. Redaktorzy czasopism idei, tacy sami strażnicy demokracji jak ich koledzy z dużo większych tytułów, od których zależy to, czy pismo utrzyma jakość dyskusji, zarabiają poniżej średniej krajowej. A to przecież oni umiejętnie dokonują wyboru właściwych tematów i dbają o to, by nie zabrakło w wydaniach przeciwstawnych stanowisk, czego nie znajdziemy w coraz bardziej spolaryzowanych mediach codziennych.
Zyski ze sprzedaży i reklamy w tego rodzaju przedsięwzięciach nie występują. Co więcej, redakcje, jeśli nie mają innych źródeł przychodu, często łączą pracę nad czasopismem z rozwojem własnych think-tanków, działalnością NGO albo uniwersytecką. Na razie rzadziej łączą się z większymi domami wydawniczymi, tak jak to robi wiele czasopism tego typu w USA czy Wielkiej Brytanii.
Za czysty idealizm możemy dziś uznać rzadkie przypadki finansowania czasopism idei w całości ze sprzedaży. Mogą sobie na to pozwolić przede wszystkim te, których czytelnicy skonsolidowali się wokół pewnego zestawu przekonań. Przykładem jest „Fronda” (otrzymała dotację), która kiedyś dofinansowania dumnie nie pobierała. W 2009 r. Michał Łuczewski na łamach „Res Publiki Nowej” twierdził na przykładzie „Frondy”, że „gdy mamy dotacje, to nie musimy mobilizować czytelników w takim stopniu, jak wówczas, gdy tych dotacji nie ma”.
Nawet tam w Europie, gdzie poziom czytelnictwa jest dużo wyższy niż Polsce – według Biblioteki Narodowej jego spadek zatrzymał się ostatnio na 40 proc. czytających – takich samodzielnych czasopism jest niewiele, a jeśli są, to także przeważnie są silnie określone ideowo. Na przykład bardzo ciekawe niemieckie pismo „Blätter für deutsche und internationale Politik”, które utrzymuje się w 90 proc. z ponad 7 tys. prenumerat, zapewniając czterem redaktorom pensje powyżej średniej płacy w Berlinie, ma wybitnie lewicowy charakter.
Ktoś powie, co to za kapitalistyczna lewica? Ale zaraz, zaraz – idee w gruncie rzeczy tworzą rynek, na którym konkurują od dwóch stuleci. Ten rynek generuje kapitał. Wiedzą to Niemcy, Anglicy, Amerykanie, którzy inwestują w te pisma – jeśli nie poprzez instytucje państwa, to poprzez prenumeraty, dotacje indywidualne i korporacyjny sponsoring.
Wysoce rozwinięte systemy dotacji stworzyły m.in. Norwegia i Szwecja, których kultura debaty publicznej i – co za tym idzie – uznanie dla ich modelu demokracji i dobrobytu są na najwyższym poziomie. Warto przy tym przypomnieć, że są to inwestycje w idee, a nie dotowane pomniki. Wymienione wyżej państwa zaledwie sto lat temu były na krawędzi biedy z ogromną emigracją i nękającym je głodem.
Między innymi od tego, jakie idee są na rynku i które pociągną za sobą demokrację, zależy, gdzie znajdziemy się za sto lat. Zaczynamy to rozumieć, tyle że w Polsce ten segment rynku nie rozwinął się jeszcze w takim stopniu jak gdzie indziej i nadal musimy upominać się o potrzebę konkurowania na idee.
Zresztą istnienie tytułów o jasno określonych pozycjach ideowych pomaga innym, które jeśli nie mają akurat własnych pytań i diagnoz, to inspiracji szukają często wśród tych przeciwstawnych. To pewnie dlatego podpisujemy co roku listy. Bo – jak ujęła to swego czasu redakcja „Pressji” (dziś z dotacją) – Polsce potrzebny jest heterointelektualizm i ogłaszając na okładce „I love lewica”, mrugają tylko okiem, bo czują się pewni, stawiając konserwatywne pytania i interpretacje świata.
Świat nie jest prosty jak pytania i odpowiedzi z internetu. Choć może się wydawać, że w cyfrowym świecie większość pytań stawia internauta wpisujący interesujące go zagadnienia w wyszukiwarkę. Google zaś na nie wszystkie znajdzie odpowiedź. Tylko nikt nie zastanawia się, skąd wziąć ciekawe pytania i kto napisze interesujące odpowiedzi.
W latach 2013 i 2014 w „Res Publice Nowej” (dziś brak dotacji) stawialiśmy pytanie, jak prowadzi się wojnę informacyjną i czy można ją wygrać. Tworzyliśmy w Polsce ramy dyskusji, która dopiero po czasie stała się głośna. Dziś pytanie wbiegające w przyszłość może dotyczyć rozumienia i stosunku do demokracji programistów mających coraz większy wpływ na politykę.
Żeby kultura dyskusji mogła kwitnąć, te pytania najpierw trzeba wymyślić, a odpowiedzi wypracować. Tym właśnie zajmują się czasopisma idei – te dotowane i te niedotowane przez ministra. Redakcje, autorzy i czytelnicy tych czasopism tworzą więc coś więcej niż intelektualny zbytek. W świecie, który staje się coraz mniej zrozumiały, oferują próbę nazwania i opowiedzenia naszych codziennych strapień.
Wierne temu są redakcje czasopism idei – zarówno tych, które otrzymały w tym roku dotacje, jak i te, które zostały umieszczone pod kreską konkursu dotacyjnego. Warto je wydawać, kupować i czytać, bo idee mają w końcu konsekwencje.
Tekst pierowotnie ukazał się na portalu wyborcza.pl.
Wojciech Przybylski – prezes fundacji Res Publica, wydawcy „Res Publiki Nowej”. Redaktor naczelny magazynu „Visegrad Insight”, były redaktor naczelny europejskiej sieci czasopism idei Eurozine z siedzibą w Wiedniu.