PRZYBYLSKI: Bardziej federalna, niż centralna
Polska zyska uznając sama przed sobą własną różnorodność i wyciągając z tego praktyczne konsekwencje dla ustroju państwa
Jeśli do końca najbliższego cyklu wyborczego nie znajdziemy przepisu na zredukowanie sporu politycznego w Polsce to doganianie poziomu życia w Niemczech, USA czy Szwajcarii możemy włożyć między bajki na kolejne sto lat. Ten przepis jest jednak na wyciągnięcie ręki.
Z czym mamy do czynienia obecnie? Z zawłaszczeniem państwa na niespotykaną skalę. Czy możemy być pewni, że zwrot w wyborach przyniesie odwrócenie tej tendencji? Nie.
Przecież do tej pory nie padły na ten temat deklaracje, a co dopiero mówić o planie. Skupiając coraz więcej władzy w jednych rękach nie skończymy z państwem teoretycznym. Pozytywnych efektów dotychczasowej centralizacji ze świecą szukać, a kamieni kupa się powiększa.
Patrząc na wpadki ostatniego rządu widać, jak mimo starań pomysł na oddanie całej władzy w jedne ręce nie udaje się, choć każda opcja polityczna słusznie podkreśla, że chce silnej Polski. Coraz więcej błędów centralistycznego systemu drogo nas kosztuje ‒ pomińmy na chwilę utratę zaufania zagranicy, choć relacje z partnerami to istotny warunek naszej suwerenności. Polacy, źle się dzieje!
Na stulecie niepodległości nadal nie odbudowaliśmy zaufania do instytucji państwa. Ostatnie wyniki badania CBOS pokazują wyraźnie, że instytucjom centralnym nie ufa zdecydowana większość Polaków. Zaufanie do nas samych też jest niskie. Winne temu nie są nawet konkretne osoby. Winna jest przewodnia myśl o centralizacji państwa.
Centrum, którym dziś może być centrala partii, a jutro być może gabinet tego czy innego premiera, odbiera inicjatywę regionom, z których nadal wyjeżdżają Polacy, gdzie nadal spadają nakłady na inwestycje i które mimo rozwoju tracą nadzieję, że będzie lepiej. W dodatku, przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi rośnie poczucie wszechwładnej ręki władzy, która za nic ma tradycje samorządności.
Aby wyobrazić sobie inny obrót spraw, nową pomyślną przyszłość nie wystarczy zagłosować na opozycję. Trzeba Polskę najpierw wymyślić od nowa, a co więcej zrobić to razem z tymi, z którymi się nie zawsze zgadzamy. Inaczej będzie kolejna klapa i próba zawłaszczenia małych sukcesów lub zrzucenia na innych odpowiedzialności za wielkie porażki.
Najlepszy pomysł na Polskę leży na wyciągnięcie ręki. Każdy z nas się już z nim zetknął ‒ opiera się na samorządności. Samorządność, którą oddały Polakom rządy AWS-UW nie tylko sprawdziła się u nas. Zaufanie do samorządu, największe spośród instytucji, które są wybierane w wyborach powszechnych, oraz dobrobyt widoczny niemal wszędzie, gdzie rządzi dobry burmistrz czy prezydent miasta mówią same za siebie.
Samorząd jest dzisiaj kołem zamachowym demokracji, gospodarki i kapitału społecznego. Jeśli my tego nie widzimy to posłuchajmy kolegów z zagranicy. Ta innowacja ustrojowa stała się polskim produktem eksportowym, z którego chce skorzystać Ukraina i wiele państw, które podziwiają sukcesy Polski.
Tylko, że nasza reforma samorządowa z lat 90-tych utknęła w pół drogi. Odzyskaliśmy co prawda władzę nad gminami, ale rząd nadal trzyma nasze województwa pod jednym wielkim kloszem.
Dlaczego Polacy nie mogą decydować o swoich regionach sami? W każdym województwie pracują na wspólne, uczciwe państwo. Każde marzenie i każda frustracja polityczna, jaka wybrzmiewa z różnych zakątków kraju jest nieco inna, bo trudno porównywać uwarunkowania np. Rzeszowa i Szczecina. Ale w każdym z tych odmiennych od siebie regionów aktualizuje się na wiele sposobów sprawa Polski.
Jeśli miałbym wypowiedzieć marzenie dotyczące naszego kraju, to chciałbym Polski współpracującej, Polaków dogadujących się ze wszystkimi, ale przede wszystkim ze sobą i akceptujących własne różnice. To byłaby Polska tchnięta duchem silnego, zjednoczonego ponad podziałami, federalnego w działaniu modelu państwa.
Na realizację tego modelu nie starczyło do tej pory odwagi, ale federalny model państwa wymusza już na nas i tak cyfrowa przyszłość. Już teraz ministerstwo cyfryzacji wprowadza rozwiązania, które opierają się na federalnym modelu administracyjnym. Część kompetencji najbliższych obywatelowi jak identyfikacja tożsamości przejmują w systemie ePUAP banki, a więc oddzielna od poziomu centralnego autonomiczna sfera instytucji zaufania publicznego.
Skoro cyfrowa zmiana wnosi pierwiastek federalny to pomyślmy, jak łatwo dokończyć reformę samorządu na poziomie terytorialnym. Tak, jak udała się nam Polska samorządność szczebla lokalnego, tak może udać się samorządność województw.
Koncentracja władzy w warszawskim centrum decyzyjnym, blisko urzędu premiera lub ‒ jak ma to miejsce teraz ‒ wokół biura partii przy ul. Nowogrodzkiej kosztuje i kosztować nas będzie coraz więcej. Żyjący blisko sejmowo-gabinetowego piekiełka sobie poradzą, ale ciężar ponosić będą ludzie żyjący regionalnie. Władza zawsze sobie radzi, nawet kiedy ludzie spoza centrum decyzyjnego cierpią. Kiedy z tym w końcu skończymy?
Zdajmy sobie sprawę, że każda część Polski ma ogromny wkład w budowę silnego i demokratycznego państwa. A tymczasem dzisiejsze centrum wygasza regionalne siły i chce tylko dalszej koncentracji władzy, by narzucić wszystkim Polakom swoje zdanie bez względu na tradycję i wolności samorządu.
Zilustruję to dramatycznym przykładem, który uświadomi, że czas skończyć centralizacją monowładzy i czas na poważnie potraktować regiony.
Wszyscy pamiętamy tragiczny wypadek latem 2017 roku, kiedy huraganowy wiatr dotarł nad północno-zachodnią Polskę niszcząc lasy, gospodarstwa rolne i inne zabudowania stojące na drodze kataklizmu. Zginęło 6 osób, a 62 zostały ranne. Statystyki ‒ także te finansowe mówiące o ponad 2 mld zł strat ‒ nie oddają ogromu tragedii. Szczególnie bolesna była historia dzieci, które znalazły się podczas obozu ZHR w śmiertelnym zagrożeniu. Nie wszystkie udało się uratować.
Niewielu natomiast może pamiętać, że wojewoda czekał aż 3-4 dni na decyzję rządu ‒ w myśl scentralizowanej wyobraźni ‒ by poprosić o pomoc. Tłumaczył się potem nieporadnie koniecznością zbadania szkód, gdy to było już wiadomo na pierwszy dzień po tragedii. Czekał na dyspozycje z centrali, od której zależy jego kariera, zamiast walczyć z Warszawą w imię interesów tych poszkodowanych.
Gdyby jego stanowisko nie zależało od nominacji rządowej, a bezpośrednich wyborów wojewódzkich, to czy czekałby aż trzy dni na telefon z Warszawy z instrukcjami, czy już w pierwszym dniu rozpocząłby aktywną kampanię domagając się od rządu uruchomienia wszystkich możliwych środków, łącznie z armią?
Na tym przypadku ta patologia monowładzy się nie kończy. Ta ilustracja może dotyczyć równie dobrze decyzji gospodarczych podejmowanych przez rządy ponad głowami wyborców w regionie, jak i planów walki ze smogiem ‒ których przecież Warszawa nie rozwiąże za województwa, w których ten problem jest największy.
Czy zależność blisko 40 milionów ludzi od dostępu do jednego ucha premiera lub prezesa nie wkurza nas lub nie powinna nas wkurzać? Jak mają sprawniej działać sądy, być wdrażane plany rozwoju kraju, albo projekty walki ze smogiem, jeśli osoby odpowiedzialne i decyzyjne będą tak daleko od spraw, którymi mają się zająć? Spójrzmy na chwilę na tych, którym się udało i na których lubimy się wzorować. Czy ktoś zadał sobie pytanie dlaczego państwa, do których dobrobytu aspirujemy to w przeważającej mierze nie są państwa unitarne?
Spójrzmy więc odważniej w stronę federalnego modelu państwa, bo Polska zyska uznając sama przed sobą własną różnorodność i wyciągając z tego praktyczne konsekwencje dla ustroju państwa. Jeśli przyjdzie nam kiedyś zmieniać konstytucję, to tylko idąc w stronę federalną będziemy mogli się porozumieć mimo niechęci i różnic. Na rozbicie dzielnicowe nigdy ponownie nie możemy się zgodzić, ale właśnie w sprawie dokończenia wielkiego projektu samorządności poprzez województwa możemy się porozumieć ponad podziałami.
Wojciech Przybylski – prezes Fundacji Res Publica, redaktor naczelny Visegrad Insight.
Fot. Adrian Grycuk, (CC BY-SA 3.0 pl)