Przelotny spacer po MDM-ie

Pojawienie się w księgarniach książki Martyny Obarskiej przyjąłem z radością. Ponieważ historią odbudowy Warszawy i jej architekturą powojenną zajmuję się od dłuższego czasu, ucieszyłem się, że nareszcie ktoś podjął wyzwanie i spojrzał na Marszałkowską Dzielnicę […]


Pojawienie się w księgarniach książki Martyny Obarskiej przyjąłem z radością. Ponieważ historią odbudowy Warszawy i jej architekturą powojenną zajmuję się od dłuższego czasu, ucieszyłem się, że nareszcie ktoś podjął wyzwanie i spojrzał na Marszałkowską Dzielnicę Mieszkaniową z innej perspektywy. Autorka postanowiła bowiem, jak sama pisze: „pokazać pewne wyobrażenia społeczne […] oraz relacje miedzy dyskursem władzy a praktykami codziennymi”. Wszystko to na przykładzie sztandarowej warszawskiej inwestycji mieszkaniowej pierwszej powojennej dekady. Pomysł ciekawy, potrzebny, ale z pewnością niełatwy. Odbudowa Śródmieścia wprawdzie nie doczekała się jeszcze monografii, jednak napisano już o niej niemało. Jak poradziła więc sobie z MDM-em Martyna Obarska? Co zauważalne już na początku lektury, autorka w dość nonszalancki sposób podchodzi do dyscyplin historycznych – zarówno samej historii („Nie będę wymieniała kolejnych, masowych wydarzeń […], aby pokryć pracę faktograficznymi informacjami” (s. 17), jak i historii sztuki („Nie interesują mnie detale architektoniczne, jeżeli nikt o nich nie wspomniał”). Można by jej to wybaczyć, wszak praca zalicza się do kategorii kulturoznawczych, gdyby nie fakt, iż nonszalancja ta bardzo szybko się mści. Wygłaszanie nieuźrodłowionych opinii, jakoby Bolesław Bierut był „przedwojennym, zapalonym miłośnikiem Le Corbusiera (s. 50)” czy też „podobno nie przepadał za stylem radzieckiego budownictwa i nie zależało mu na wiernym naśladowaniu bratniej architektury (s. 74)” jest ryzykowne, zważywszy na rolę, jaką przyszło odegrać I sekretarzowi KC PZPR w dziejach stolicy. Bierut kreowany był bowiem przez propagandę na wielkiego „budowniczego” Warszawy, rzecz jasna wzorem Stalina – genialnego „budowniczego” Moskwy. Również niezwykle uproszczona i w gruncie rzeczy nietrafna analiza zjawiska nadwiślańskiego socrealizmu, prowokuje jednak do postawienia pytań o kompetencje badawcze autorki. Natomiast mylenie Planu Sześcioletniego (ogólnokrajowego przedsięwzięcia gospodarczego) z Sześcioletnim Planem Odbudowy Warszawy (projekt przebudowy miasta), a także wymienne stosowanie pojęcia „realizmu socjalistycznego” (kierunku w sztuce) z „realnym socjalizmem” (propagandową koncepcją ustrojową) skłania do refleksji nad rolą historyków w jury konkursu (książka została nagrodzona w konkursie Mazowieckiego Centrum Kultury i Sztuki).

Metodologiczna fasada

Tyle czepiania się przez historyka – niejako z urzędu. Czego zatem może oczekiwać czytelnik zainteresowany Marszałkowską Dzielnicą Mieszkaniową? Otrzyma na pewno rozbudowany przegląd narzędzi metodologicznych użytecznych w socjologii miasta i przy badaniu jego „codzienności”. Świadczy to o dobrej podbudowie teoretycznej i zaznajomieniu Martyny Obarskiej ze współczesnymi trendami w tej dziedzinie. Czy jednak coś z tego wynika dla samej pracy? Raczej niewiele. Trzy rozdziały, w których autorka tłumaczy co i w jaki sposób chciałaby badać, można by spokojnie ograniczyć bez żadnej straty dla książki.

A bada – należy to wyraźnie podkreślić – zjawisko niezwykle ciekawe. Za pomocą świadectw osobistych – pamiętników, dzienników i relacji – pokazuje, jak niedawno jeszcze bezrefleksyjnie wychwalana Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa stała się „MDM-izmem”, czyli synonimem wszystkiego co najgorsze w polskiej architekturze lat 1949-1956. Zresztą architektura MDM-u nie była architekturą do naśladowania, z czego zdawano sobie sprawę już na początku lat pięćdziesiątych, a mimo to z konieczności wzorowano się na niej. Rozwiązanie „słuszne” wówczas w realizacji stołecznej, powielane w innych założeniach śródmiejskich groziło powstawaniem tworów karykaturalnych. Brak powściągliwości w stosowaniu detalu stawał się ryzykowny, gdy po laury twórców MDM-u sięgali projektanci, którym brakowało umiejętności autorów pierwowzoru.

W książce Obarskiej widzimy więc, jakim błędem sformułowanej i uchwalonej w 1949 r. rezolucji o „ideowości architektury socjalizmu” było karkołomne i w gruncie rzeczy bezmyślne przeniesienie istniejącego w powojennym świecie podziału politycznego na problematykę architektury. Jak przesadne eksponowanie strony estetycznej problemu zachwiało zasadą jedności użytkowej, ekonomiczno-technicznej i artystycznej. Rekonstrukcja tego zjawiska wzbogacona została komentarzami Leopolda Tyrmanda, Marii Dąbrowskiej czy też niepublikowanymi wcześniej wspomnieniami z zespołu Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa. Słyszymy głosy ludzi zamiast „głosu” suchych dokumentów urzędowych. Interesująca jest również analiza MDM-u jako przestrzeni „święta”. Autorka słusznie interpretuje monumentalizm tego śródmiejskiego założenia jako przestrzeń idealną dla rytuałów stalinizmu. Okiem kamery Polskiej Kroniki Filmowej widzimy pochody pierwszomajowe, które swój finał znajdowały właśnie na pl. Konstytucji. Szkoda natomiast, że autorka nie zdecydowała się na dokładniejsze przyjrzenie się wydarzeniom, które rozgrywały się już po wyłączeniu kamer. Równie interesujące wydaje się prześledzenie zachowania tysięcy uczestników tych pochodów, którzy po ich rozwiązaniu tłumnie zajmowali kawiarniane stoliki i okoliczne ławki, by wygrzewać się w promieniach majowego słońca. Bowiem MDM, jako „socjalistyczny” eksperyment centrotwórczy, poza funkcją oficjalną pomyślany był jako namacalny przykład zwycięstwa „inicjatywy państwowej nad prywatną”. Wielkie, urządzone z przepychem sklepy i lokale usługowe kontrastowały z dawną „parterową” Marszałkowską, a z upływem czasu rugowały ją z pamięci mieszkańców. Ta na pierwszy rzut oka nieoczywista rola nowej dzielnicy wydaje się zasługiwać na szerszy komentarz, i to właśnie bardziej kulturoznawczy niż historyczny. Zabrakło także odrobinę szerszego spojrzenia, bowiem realizacja centrum rozpoczęta budową MDM-u i Pałacu Kultury, kontynuowana następnie w formie Wschodniej Strony Marszałkowskiej (obecne Domy Centrum) doprowadziła – jak pisał Stanisław Jankowski – do powstania wyraźnego zespołu, którego charakterystyczną cechą jest m.in. współistnienie architektury powstałej w różnych okresach odbudowy miasta. Efektem braku takiej „perspektywy” jest skupienie się na pl. Konstytucji, przeważnie utożsamianym w ogóle z pojęciem Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Nie bardzo wyczuwalny jest związek tego fragmentu Śródmieścia z resztą miasta. Trzeba pamiętać, że MDM był nie tylko architektoniczną kreacją, ale – może przede wszystkim – ogromnym układem urbanistycznym i komunikacyjnym, gdzie dopiero przebicie w 1967 r. ul. Waryńskiego za Nowowiejską wyjaśniło w pewnym stopniu jego sens. Prowadząc badania „miejskie” nie należy lekceważyć zagadnienia przemieszczania się mieszkańców, choć wydawać się to może zrazu nieistotne. Obecność jednych na pl. Konstytucji była przecież incydentalna i związana z uczestnictwem w manifestacji politycznej, podczas gdy inni przejeżdżali przez niego codziennie.

Interpretacyjne prefabrykaty

Analiza „utopii w działaniu” wydaje się w pracy zbyteczna, przeprowadzona niejako „na siłę”, zwłaszcza, że inni zrobili to już wcześniej i po prostu lepiej (zresztą autorka w dużej mierze powtarza ustalenia Krzysztofa Nawratka i Ewy Toniak). Przede wszystkim brakuje jasnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego propagowany obraz MDM-u jako dzielnicy robotniczej nigdy nie znalazł pokrycia w rzeczywistości, a robotnicy stanowili niewielki procent jego mieszkańców, ustępując miejsca innym grupom społecznym. Niestety, mnogość podjętych wątków w sposób oczywisty wpłynęła na powierzchowność analizy, co z kolei zaowocowało wieloma nieporozumieniami interpretacyjnymi. Książka prawdopodobnie z powodzeniem spełni rolę wprowadzenia dla osób zainteresowanych MDM-em, jednak do samego tematu niczego nowego nie wnosi.

Na zakończenie przytoczmy odrobinę przewrotnie pytanie postawione przez samą autorkę „[…] o zasadność i potrzebę opracowywania kolejnego „miejskiego tematu”. Skoro bowiem ilość literatury fachowej jest tak bogata, a rosnąca moda na badania miejskie powiększy jeszcze katalog publikacji, to w czym należy upatrywać sensowność tego przedsięwzięcia?”. Po lekturze MDM. Między utopią a codziennością pytanie to pozostaje otwartym.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa