Jak Unia Europejska kryje beneficjentów ostatecznych, w tym ludzi Kremla?
Komisja Europejska zbudowała mechainzm, który miał pomagać tropić oligarchów, ale na drodze interesu publiczego stanęło prawo do prywatności.
- Wraz z rosyjską inwazją na Ukrainę niezwykle ważne stało się zidentyfikowanie powiązań kremlowskich oligarchów w Unii, ale wysiłki te mogą utrudniać unijne środki dotyczące ochrony danych osobowych.
- Jeśli ogólnounijne dane spółek nie staną się publicznie dostępne, następny wyciek nie będzie miał miejsca w Panamie, ale na naszym własnym podwórku.
- Politycy z naszego regionu, korzystając z zarejestrowanych w UE spółek, próbują wykorzystać mało przejrzysty system do ukrycia swoich dochodów.
Dane z rejestrów beneficjentów rzeczywistych mają kluczowe znaczenie dla identyfikacji prania pieniędzy, w tym tych z Kremla. Mimo to widzimy, że niektóre instytucje UE i państw członkowskich nie chcą ujawniać tych danych.
Skuteczne egzekwowanie sankcji wobec osób i instytucji powiązanych z Kremlem zależy od tego, czy i w jakim stopniu uda się stworzyć listę firm, w których te osoby posiadają udziały. Dziennikarze i organizacje społeczeństwa obywatelskiego mogłyby poszukiwać takich powiązań, choć nie jest to łatwe zadanie. Źle pomyślana ochrona danych osobowych powoli zamyka dostęp do wiedzy o właścicielach firm zarejestrowanych w krajach UE.
W tym miejscu warto przypomnieć kilka głośnych śledztw dziennikarskich, które ujawniły ogromne nieprawidłowości w funkcjonowaniu spółek. Co istotne, ujawnili je dziennikarze, a nie urzędnicy.
Dane z otwarcia ujawniają prawdę
Skandal znany jako Panama Papers był jednym z największych śledztw dziennikarskich w ostatnich lat. Dziennikarze kilkudziesięciu światowych serwisów informacyjnych przeanalizowali informacje o 214 488 firmach offshore powiązanych z obywatelami ponad 200 krajów. Wyniki śledztwa wykazały, że wielu wysokich rangą obecnych i byłych urzędników było zaangażowanych w praktyki korupcyjne lub „optymalizowało” kwestie podatkowe przenosząc fundusze poza kraje zamieszkania.
Dlaczego czuli się bezpiecznie inwestując w krajach takich jak Panama? Między innymi dlatego, że tam rejestry spółek, które zawierały również informacje o ich właścicielach, były prowadzone w formie tradycyjnej, a uzyskanie tych papierowych kopii było praktycznie niemożliwe. To bardzo utrudniało, jeśli nie uniemożliwiało, analizę powiązań osobowych i biznesowych. Pomógł jedynie wyciek informacji.
Problemy z identyfikacją beneficjentów rzeczywistych to nie tylko specyfika tzw. rajów podatkowych na tropikalnych wyspach. Również politycy z naszego regionu, korzystając z zarejestrowanych w UE spółek, próbują wykorzystać mało przejrzysty system do ukrycia swoich dochodów. Zwłaszcza gdy pochodzą one z funduszy publicznych uzyskanych w wątpliwych okolicznościach.
Czeski oddział Transparency International odkrył w 2018 r., dzięki dostępowi do słowackich rejestrów, że ówczesny premier Andrej Babiš zachował kontrolę nad firmą spożywczo–rolniczą Agrofert SA. Rok wcześniej rzekomo pozbył się udziałów z powodu wskazania przez Komisję Europejską, że politycy nie powinni korzystać z dotacji unijnych, a Agrofert był jednym z największych beneficjentów funduszy europejskich.
Byłoby naiwnością sądzić, że problem nie dotyczy krajów o dłużej funkcjonujących demokracjach. Dzięki pracy dziennikarzy z Børsen, w 2020 r. udało się ustalić długą listę osób z różnych krajów, którzy wykorzystywali małą duńską instytucję finansową Andelskasse do prania pieniędzy.
Jedną z lekcji płynących z tej afery było to, że instytucje publiczne i banki, które mają kontrolować informacje o rzeczywistych właścicielach, nie wywiązywały się z tego i pranie pieniędzy mogło trwać w najlepsze. Gdyby nie możliwość dostępu do danych beneficjentów rzeczywistych przez organizacje tropiące korupcję i dziennikarzy.
Przedmiotem wielu śledztw dziennikarskich w ostatnim czasie było sprawdzanie majątku rosyjskich oligarchów. W marcu br. redakcja Frontstory.pl przeanalizowała powiązania Olega Deripaski – jednego z najwierniejszych zwolenników Putina. Okazało się, że był beneficjentem 31 firm zarejestrowanych w Polsce.
To były dobre czasy
Unia Europejska jeszcze kilka lat temu była gorącym zwolennikiem otwartych i w pełni dostępnych rejestrów beneficjentów rzeczywistych. Uważano, że zmniejszyłoby to zagrożenie finansowania terroryzmu i prania pieniędzy. Obecnie jednak wydaje się, że priorytetem jest ochrona ich prywatności.
Już w 2015 r., w ramach prac nad czwartą dyrektywą regulującą kwestię zwalczania prania pieniędzy (AMLD), wprowadzono obowiązek tworzenia rejestrów osób będących beneficjentami rzeczywistymi przedsiębiorstw zarejestrowanych w krajach UE. Po wspomnianej aferze Panama Papers, wraz z opracowaniem piątej dyrektywy w 2018 r., wprowadzono obowiązek publikacji tych rejestrów, tak aby nie tylko wyspecjalizowane podmioty, ale także obywatele, organizacje i dziennikarze mogli swobodnie przeszukiwać informacje i wskazywać nieprawidłowości.
Warto zatrzymać się na chwilę, aby zrozumieć, co to naprawdę oznacza, a przynajmniej powinno oznaczać, że rejestry są publikowane i publicznie dostępne w taki sposób, aby organizacje i dziennikarze mogli prowadzić swoje dochodzenia i działać na rzecz interesu publicznego. Powinny one spełniać standardy otwartych danych – tj. być dostępne za darmo, bez konieczności nadmiernej rejestracji osób, które chcą pobrać dane, być w formatach nadających się do odczytu maszynowego, a użytkownik powinien mieć możliwość pobierania i przeszukiwania wielu rekordów, a nie tylko dostępu do pojedynczych wpisów.
Ten ostatni element jest szczególnie ważny, gdyż dopiero przeszukanie i porównanie dużej liczby danych może doprowadzić do wykrycia nieprawidłowości – np. poprzez stwierdzenie, że dana osoba jest beneficjentem w spółkach. Dostęp do pojedynczego zapisu – na ogół danych jednej z nich – może jedynie wykazać, że rzeczywistym właścicielem danej spółki jest konkretna osoba. Nie uświadamia się nam jednak, że jest ona powiązana również z innymi firmami.
W 2021 r., rok po wejściu w życie piątej wersji dyrektywy AML, Transparency International dokonała przeglądu istniejących rejestrów rzeczywistych właścicieli. Wyniki nie były optymistyczne. Według autorów raportu, „tylko w Danii i na Łotwie informacje zawarte w rejestrze są dostępne jako dane ustrukturyzowane i w formacie do odczytu maszynowego, co umożliwia społeczeństwu pobranie całego zbioru danych”.
We wszystkich innych krajach użytkownicy muszą szukać według nazwy firmy lub nazwiska rzeczywistego właściciela. Niektóre kraje w ogóle nie wprowadziły rejestrów – nawet dostępnych w ograniczonym zakresie. Malta i Włochy pozostają bez rejestrów beneficjentów rzeczywistych. Litwa również była w tej grupie do stycznia 2022 r., ale założyła rejestr zaledwie na początku roku – nie jest on jeszcze w pełni funkcjonalny.
Także Węgry bardzo długo zwlekały z utworzeniem rejestru. Pierwsze wersje pojawiały się dopiero od początku 2022 r., a w lipcu dostęp do niego miał być otwarty dla osób trzecich, takich jak dziennikarze czy aktywiści (pod warunkiem wniesienia opłaty).
Przewaga prywatności nad przejrzystością
Wielu ekspertów zwraca uwagę, że taki stan rzeczy ogranicza możliwość identyfikacji osób powiązanych z Kremlem, których nazwiska pojawiają się na listach sankcyjnych, a sytuacja może się jeszcze pogorszyć.
We wrześniu 2021 r. Europejski Inspektor Ochrony Danych wydał opinię, w której wskazał między innymi, że choć docenia pracę organizacji pozarządowych i dziennikarzy w tropieniu nieprawidłowości, to nie powinni oni korzystać z takich samych zasad dostępu do danych rejestrowych jak wyspecjalizowane instytucje publiczne i finansowe. Innymi słowy – obecne zasady ochrony danych osobowych nie pozwalają na swobodny i publiczny dostęp do bazy rzeczywistych beneficjentów.
Należy również zwrócić uwagę na sprawy toczące się przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w związku z pytaniami prejudycjalnymi dotyczącymi dostępu ogółu społeczeństwa do luksemburskiego rejestru właścicieli spółek. Zdaniem rzecznika generalnego, powinny istnieć pewne ograniczenia w dostępie – np. osoba przeglądająca konkretne dane musiałaby zostać zidentyfikowana.
Jeśli sąd podzieliłby tę opinię, wówczas np. dziennikarz nie mógłby na własną rękę przeszukiwać danych, a osoba, o której szuka informacji, będzie wiedziała, że ktoś chce ujawnić jej powiązania.
W wyniku tych dyskusji i w oczekiwaniu na orzeczenie ETS, Komisja Europejska, mimo wcześniejszych zapowiedzi, zdecydowała się nie wpisywać danych o właścicielach firm na listę High–Value Data. Zgodnie z dyrektywą o otwartym dostępie do danych i ponownym wykorzystaniu informacji sektora publicznego, dane z tej kategorii są swobodnie dostępne, stale aktualizowane i można do nich dotrzeć poprzez API, czy inne podobne systemy szybkiego poboru danych.
To rozwiązanie oprotestowały organizacje pozarządowe zajmujące się przejrzystością w życiu publicznym i przeciwdziałaniem korupcji. Według Rachel Hanna, z koordynującej protest organizacji Access Info Europe, brak danych o beneficjentach rzeczywistych w otwartych formatach danych „będzie sprzyjał środowisku, w którym różne, często fikcyjne, firmy mogą się rozwijać, ułatwiając korupcję i pranie pieniędzy”.
Szybki postęp
Mamy zbyt wiele dowodów na to, że zamknięty lub ograniczony dostęp do rejestru rzeczywistych beneficjentów oznacza więcej miejsca na nieprawidłowości, korupcję i ucieczkę kapitału przed płaceniem podatków. Szansą na jasne uregulowanie relacji między ochroną prawa do prywatności a otwartością obrotu gospodarczego są spodziewane wytyczne ETS, a na ich podstawie szybka rewizja dyrektywy AML, tak aby nie pozostawić wątpliwości interpretacyjnych, a dziennikarze i organizacje pozarządowe mogli bez przeszkód prowadzić swoją działalność w zakresie śledzenia przepływów finansowych.
Trzeba to jednak zrobić szybko. Finansowe imperium Kremla jest wciąż aktywne na świecie. Tak jak konsekwentnie region Europy Środkowo–Wschodniej – z niechlubnym wyjątkiem Węgier i Serbii – buduje narrację bycia w totalnej opozycji do Putina i jego działań wiążących Zachód z Kremlem, tak władze tych krajów powinny opowiadać się za jak największą przejrzystością rejestrów rzeczywistych właścicieli.
Otwarty dostęp do nich w naszym regionie jest istotny także w kontekście zagrożenia oligarchizacją w niektórych krajach, z tendencjami do wykorzystywania stanowisk w państwie do realizacji prywatnych interesów. Widzieliśmy to w Czechach, obserwujemy to cały czas na Węgrzech.
—
Artykuł został przygotowany w ramach programu współpracy głównych tytułów prasowych w Europie Środkowej prowadzonego przez Visegrad Insight przy Fundacji Res Publica. Tekst ukazał się w języku angielskim w Visegrad Insight.
Krzysztof Izdebski – Marcin Król Fellow 2021/2022 w „Visegrad Insight” oraz ekspert Open Spending EU Coalition i Fundacji im. Stefana Batorego. Jest prawnikiem specjalizującym się w dostępie do informacji publicznej i ponownym wykorzystaniu informacji sektora publicznego. Autor publikacji na temat dostępu do informacji, technologii, administracji publicznej, korupcji i partycypacji publicznej. „Dziennik Gazeta Prawna” wymienił go jako jednego z 50 najbardziej wpływowych polskich prawników w 2020 r.
Fot. Steve Harvey / Unsplash.