Prezydent i elity
Tekst Marcina Króla jest komentarzem do dyskusji “Jaka prezydentura?” Nie rozumiem, jak można nie rozumieć tak prostego i krótkiego tekstu, jaki napisałem. Nie ma tam ani słowa o intelektualistach, a w szczególności o intelektualistach jako […]
Tekst Marcina Króla jest komentarzem do dyskusji “Jaka prezydentura?”
Nie rozumiem, jak można nie rozumieć tak prostego i krótkiego tekstu, jaki napisałem. Nie ma tam ani słowa o intelektualistach, a w szczególności o intelektualistach jako doradcach polityków, o czym mówi Robert Krasowski. Jest jeden postulat i jedno stwierdzenie faktu. Postulat brzmi następująco: prezydentura jest instytucją, która mogłaby służyć organizowaniu debat nad problemami, które nie mają czysto technicznego charakteru i dlatego nie stanowią wyłącznej kompetencji rządu. Dodam, że istotnie Donald Tusk nie szuka pomocy intelektualistów czy tak zwanych „ludzi mądrych”, ale jest w dzisiejszej demokracji pod tym względem wyjątkiem i nie należy z tego czynić cnoty. Nie uważam, że gremia, jakie mógłby w celu rozwiązania pewnych problemów kulturowych czy moralno-społecznych doraźnie lub trwale zwoływać prezydent, miałyby się składać z intelektualistów, lecz z ludzi posiadających wyraźne zdanie i potrafiących je uzasadnić.
Stwierdzenie faktu to natomiast prosta obserwacja, że także w demokracji rządzą lub mają dominujący wpływ elity. Nie lubimy tego głośno mówić, ale tak jest i będzie, bo inaczej być nie może. To nie są elity składające się wyłącznie z polityków, ale także z ekspertów, przedsiębiorców czy właśnie intelektualistów. Nie idzie zatem o przegnanie elit, bo byłoby to i nonsensowne, i nieskuteczne, lecz o ich jakość. Dopóki o elitarnym charakterze demokracji nie mówimy wprost, dopóty zawsze wkrada się populistyczna – i wobec tego anty-elitarna – nuta. Nie jest to ani rozsądne, ani przydatne. Prezydent mógłby być pomocny w demokratycznej organizacji elit najlepszej jakości.