Pozostaje nam czekać
W Syrii trwa rewolta przeciwko reżimowi Baszara el-Asada. Według szacunków ONZ od początku konfliktu zginęło tam 7500 osób. Jednak o tej sprawie niewiele dowiemy się z polskich mediów. Jak rozwija się obecnie konflikt? Jak wygląda […]
W Syrii trwa rewolta przeciwko reżimowi Baszara el-Asada. Według szacunków ONZ od początku konfliktu zginęło tam 7500 osób. Jednak o tej sprawie niewiele dowiemy się z polskich mediów. Jak rozwija się obecnie konflikt? Jak wygląda sytuacja międzynarodowa? Co Unia Europejska, w tym Polska, mogłaby zrobić, aby powstrzymać katastrofę? Pytania te zadaliśmy ekspertom – Andrzejowi Taladze i Konstantemu Gebertowi.
Egzotyczny konflikt – Andrzej Talaga
Co się właściwie dzieje w Syrii? Doszło tam do eskalacji przemocy, która przeradza się w wojnę domową między dwoma wspólnotami religijnymi – sunnitami i alawitami, spośród których wywodzi się większość kadr reżimowych. Sytuacja jest bardziej skomplikowana niż choćby w Libii, gdzie ludność walczyła tylko i wyłącznie z dyktaturą. Już kilka miesięcy temu w Syrii dochodziło do ataków na wioski alawickie, ich sprawcami byli właśnie oponenci reżimu. To nie jest już tylko walka z siłami rządowymi, a walka pomiędzy dwiema wspólnotami. Alawici mogą się obawiać fizycznej eksterminacji, dlatego im będzie więcej przemocy wobec nich, tym bardziej będą stali za el-Asadem.
Opozycja syryjska to nie ruch liberałów czy demokratów, ale konglomerat różnych organizacji, ruch zbrojny, który kiełkował już od dawna. Na południu Syrii od jakiegoś czasu funkcjonował ruch salafickich ekstremistów, który atakował oddziały armii syryjskiej. To nie jest wymysł propagandy, ale fakt. Władze odpierały te ataki, ale też tłumiły zbrojnie pokojowe demonstracje i to z dużo większym zaangażowaniem i okrucieństwem niż rebelię zbrojną. Sytuacja przerodziła się już ze spontanicznych zrywów antyreżimowych w wojnę domową. Reżim syryjski może być paradoksalnie dużo silniejszy, niż reżim w Trypolisie, dlatego, że alawici zwiążą się z nim na dobre ze strachu o swoje życie.
Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja na zewnątrz Syrii, ponieważ, w przeciwieństwie do Libii, nie jest to kraj wyizolowany. Jego sojusznikiem pozostaje przede wszystkim Iran, ale także Hezbollah oraz niektóre ugrupowania szyickie w Iraku, które widzą w syryjskim reżimie sojusznika politycznego. Opozycja z kolei może liczyć na sannickich braci. Wiadomo, że do Syrii przenikają bojownicy z irackiej prowincji Anbar mający doświadczenie w walkach z Amerykanami. To może przerodzić się w konflikt międzynarodowy. Lokalny układ między Syrią, Iranem i szyitami w Iraku może być dużo bardziej niebezpieczny, niż układ Syrii z Chinami i Rosją – państwami, które mogą jedynie odpowiednio zagłosować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Dostawy rosyjskiej broni z Rosji nie są takie ważne, reżim może ją przecież kupić w Iraku lub na czarnym rynku.
Słaba reakcja polskich mediów w sprawie Syrii wynika głównie z trudności dotarcia do tego kraju – nie ma tam w ogóle polskich dziennikarzy. Choćby dlatego, że granica pozostaje zamknięta, ryzyko wydania dziennikarza rządowi jest rzeczywiście realne, a Polska ponadto obecnie nie ma tam interesów. Za czasów PRL mieliśmy w Syrii dużo inwestycji polskich, kwitła wymiana handlowa, polscy inżynierowie pracowali na syryjskich polach naftowych, a polskie statki przybywały do tamtejszych portów. Teraz jest inaczej, Syria to egzotyczny konflikt w egzotycznym kraju, nie dotyka Polski.
Pozostaje nam czekać – Konstanty Gebert
Polska nie jest w sprawie Syrii samodzielnym graczem, gdyż nie ma ani środków, ani interesów, żeby ingerować w to, co się dzieje w Syrii. Powinniśmy naciskać, aby wypracowane zostało wspólne stanowisko Unii w tej sprawie. W zeszłym roku Polska odmówiła udziału w interwencji libijskiej. Premier Tusk uzasadniał to w sposób dość groteskowy, mówiąc, że „nie chce się babrać w wojnę o ropę”. Straciliśmy zatem w Unii pewien autorytet w tym zakresie. Nie bardzo widzę tu aktywną rolę Polski.
Ani Rosja, ani Chiny, które wspierają Syrię, nie czynią tego z obawy przed ewentualnym uchwaleniem rezolucji ONZ, która oznaczałaby interwencję w Iranie. Taka rezolucja wydaje się trudna do wyobrażenia. Te państwa, po pierwsze bronią swojego interesu geopolitycznego. Oba deklarują, że czują się pokrzywdzone rezolucją ONZ w sprawie Libii – która mówiła o „wszelkich dopuszczalnych środkach”, jakie miały być zastosowane, aby powstrzymać Kaddaf’iego, ale w Moskwie i Pekinie rzekomo nie wyobrażano sobie, że mogły to być środki wojskowe. I chociaż to tłumaczenie nie wydaje się bardzo przekonujące, jednak nie ulega wątpliwości, że Rosja i Chiny były przeciwne interwencji w Libii, mimo, że dopuściły do przyjęcia przez Rade Bezpieczeństwa rezolucji, która tę interwencję umożliwiła. Państwa te zapewne chciały uzyskać jakieś znaczące koncesje w zamian za dalsze akceptowanie interwencji i ich nie dostały, w związku z tym cena za ich poparcie wzrasta. Dodatkowo oba kraje są bardzo przywiązane do kwestii prymatu suwerenności narodowej ponad wszelkimi innymi zasadami prawa międzynarodowego, ponieważ obawiają się, i słusznie, że one także mogłyby stać się przedmiotem krytyki. Warto zauważyć, że kampania Baszara el-Asada w Syrii bardzo przypomina drugą wojnę czeczeńską, łącznie z taktyką ostrzeliwania miast z ciężkich moździerzy, skądinąd importowanych z Rosji. Wreszcie, Rosja ma w Syrii ważne interesy militarne: jedyna baza wojskowa poza terenami byłego Związku Radzieckiego znajduje się w porcie Tartus na syryjskim wybrzeżu; na przestrzeni ostatniego roku podwoiła się sprzedaż rosyjskiej broni do Syrii i osiągnęła już kwotę 5 miliardów dolarów. Wziąwszy pod uwagę, że Rosja straciła rynek wartości dziesięciu miliardów dolarów wskutek arabskiej wiosny, stanowi to istotny czynnik ekonomiczny. Przy tak jednoznacznie wrogim stanowisku Pekinu i Moskwy rzeczywiście trudna do wyobrażenia jest skoordynowana akcja międzynarodowa. Te państwa albo postanowiły bronić el-Asada do ostatniej kropli krwi, albo bardzo podbijają rachunek w zamian za wstrzymanie się od głosu.
Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone (których obowiązki konsularne przejęła Polska, co akurat raczej nie ma większego znaczenia), to prawdopodobnie szczerze pragną obalenia reżimu el- Asada, natomiast zupełnie nie jest jasne, co mogłoby ten reżim zastąpić. Opozycja jest dużo bardziej rozbita, niż, na przykład, opozycja libijska. Poza tym Assad ma rzeczywiste poparcie części ludności, na przykład wśród mniejszości religijnych przerażonych perspektywą sunnickiego odwetu w przypadku zwycięstwa rewolucji. Reżim nie jest izolowany, a ten, który nastałby w przypadku jego obalenia, mógłby mieć bardzo nieprzyjemne cechy. Wreszcie, el-Asad był niezwykle przewidywalny, jeśli chodzi o relacje z Izraelem. Mieliśmy do czynienia z zamrożonym konfliktem, ale granica izraelsko-syryjska była najspokojniejszą granicą Izraela. To wszystko zostanie zakwestionowane w momencie, kiedy Asad zostanie obalony. Więc Amerykanie bardzo się boją, co po obaleniu el-Asada nastąpi. Dlatego próbują montować z Turcją i Liga Arabską regionalną konfederację interesów, która mogłaby służyć jako gwarant minimalnej stabilności w okresie po zakończeniu panowania el-Asada. Do tej pory próby te spełzły na niczym. Jednak w roku przedwyborczym Obama, który zrealizował obietnicę wycofania wojsk z Iraku, nie jest zainteresowany braniem udziału w kolejnym bliskowschodnim konflikcie.
Pozostaje nam czekać. Niestety optymizmem nie napawają przypadki takie jak Bośnia, gdzie przez cztery lata patrzono na mordowanie dziesiątków tysięcy ludzi, zanim w końcu zdecydowaliśmy się na interwencję.
Wypowiedzi opracowała Aleksandra Bilewicz