Polityka to szaleństwo
Połowie wyborców polityka wydaje się odpychająca. Ponieważ jest obrzydliwa. Pozostałym wydaje się konieczna. Mimo tego, że jest obrzydliwa. W każdym państwie istnieje jeszcze trzecia, malutka grupa polityką się pasjonująca, a poza samymi politykami jest to […]
Połowie wyborców polityka wydaje się odpychająca. Ponieważ jest obrzydliwa. Pozostałym wydaje się konieczna. Mimo tego, że jest obrzydliwa. W każdym państwie istnieje jeszcze trzecia, malutka grupa polityką się pasjonująca, a poza samymi politykami jest to grono publicystów oraz filozofów.
Z tego prostego faktu można wysunąć wniosek, że to grono pasjonatów polityki jest w jakiś sposób nienormalne, a przynajmniej odstające od normy, którą ustanawia większość. W tym przekonaniu utwierdzają mnie trzy wydane ostatnio książki: Daleko od miłości Michała Majewskiego i Pawła Reszki, A First Rate Madness Nassira Ghaemiego oraz w pewnym stopniu Kulisy platformy — rozmowy Janusza Palikota z Anną Wojciechowską.
Z jakiegoś powodu o politykach wiemy coraz więcej i darzymy ich coraz mniejszym zaufaniem. Zyskujemy głównie wiedzę o ich życiu wewnętrznym, ponieważ media fundują nam coraz częściej politycznego Big Brothera. Tak jest w przypadku książki-wywiadu Janusza Palikota. Zabieg konstrukcyjny lektury ma utwierdzić nas w przekonaniu o sejmowym Makbecie rozgrywającym się daleko od uważnego obserwatora i zdystansowanego ucznia polityki, jakim mieni się Palikot. Zaglądamy z nim pod pierzynę PO, dowiadując się przede wszystkim faktów takich, jak: „Donald jest też słaby psychicznie, chwiejny, histeryczny i łatwo popada w depresję. To Małgorzata wyraźnie pomagała też, by się nie rozleciał.”
Diagnoza godna szekspirowskich tragedii. Palikot, niczym psychiatra, wyrachowany w błazenadzie, grający na nosie dziennikarzy chętnie reagujących na PR-owską papkę, stawia diagnozę. Obnaża. Właściwie tylko po to, by podejrzenie o szaleństwo nie padło na niego. Przecież ostatnią osobą, którą jesteśmy w stanie posądzić o chorobę, jest lekarz stawiający diagnozę. To oczywiście nieprawda.
Palikot jest tak samo chory jak inni. Choruje na władzę i to nieuleczalna przypadłość, z której zapewne nigdy się już nie podniesie, mimo jego zapewnień o bezpiecznej przystani, jaką ma w rodzinie i fortunie. Jego stosunkowo młoda choroba nie ma jeszcze tak widocznych symptomów jak depresja Tuska albo paranoja, o którą Sławek Sierakowski pomawiał niedawno Jarosława Kaczyńskiego. Ale to kwestia czasu i sukcesu, który niewątpliwie kiedyś w polityce odniesie.
Rozpacz politycznej normalności
Sierakowski, krytyk Palikota, bije w ten sam bęben, co lubelski polityk, grając na tonach nienormalności, które są ulubioną brudną bombą publicystów — niespełnionych polityków. W wywiadzie dla „Polska The Times” Sierakowski mówi, że Kaczyński „wydaje się, jakby oszalał. Chociaż bardzo długo broniłem się przed tą tezą”, mamiąc, podobnie jak Palikot, własną normalnością.
Tragedią obydwu para-psychiatrów jest to, że szaleństwo polityki tkwi w nich równie głęboko, ale nie potrafi się przebić przez intelektualny mur stworzony przez lata dyskusji o normalności. Podobnie jak większość wychowanków Unii Wolności są uwarunkowani marzeniem o normalności. Wierzą, że ma być normalnie do tego stopnia, że do manifestacji swojej przypadłości — miłości do polityki — muszą używać przemyślanych kreacji, celebrując publicznie seksualne artefakty — Palikot z dildo, a Sierakowski w sukience.
Ich tragedią jest świadomość, że poparcie, jakim się cieszą, bierze się z przekonania o ich normalności pozbawionej cienia autoironii. Stojąc w pół kroku między akceptacją szaleństwa i apologią normalności, obydwaj pragną tego samego, ale intelektualne więzy trzymające w konformizmie normalności był gotów przeciąć tylko, dojrzalszy polityczne, Palikot.