Polityka nie bank
Punkt odniesienia debaty o tym co polityczne w ostatnich dziesięcioleciach w znacznym stopniu uległ przewartościowaniu. Centralną osią polityczności jest już nie tylko państwo rozumiane jako reprezentacja wspólnoty narodowej, ale w coraz większym stopniu ponadnarodowa konstrukcja […]
Punkt odniesienia debaty o tym co polityczne w ostatnich dziesięcioleciach w znacznym stopniu uległ przewartościowaniu. Centralną osią polityczności jest już nie tylko państwo rozumiane jako reprezentacja wspólnoty narodowej, ale w coraz większym stopniu ponadnarodowa konstrukcja Europy. Zasadnicze wyjaśnienie przyczyny zawiera się w lapidarnej uwadze Daniela Bella, że państwo narodowe jest zbyt duże do rozwiązywania problemów małej skali i zbyt małe do rozwiązywania problemów skali globalnej.
W przypadku Polski ma tu znaczenie jeszcze jeden czynnik. Gdyby nie determinacja do integracji z państwami europejskimi to potencjał modernizacyjny w kraju wyczerpałby się w miarę szybko po fali dosyć bolesnych, szokowych reform wprowadzanych od 1989 r. Dziś jednak ta sama Europa, która nas cywilizowała z barbarzyństwa prymatu pieniądza nad wartościami działa wręcz na żądanie rynków finansowych.
Utylitarna filozofia rządu
Warto przypomnieć, że bezpośrednim impulsem reform był katastrofalny stan finansów państwa, który oznaczał, że polityka uzależniona od zobowiązań społecznych musiała znaleźć sposób na finansowanie. Świadomie pomijam tu znaczenie moralnych postulatów i wewnętrznej presji społecznej. Politycy stojący u sterów władzy częściej skłonni są bowiem do działania pod wpływem utylitarnej filozofii użyteczności, niż kierowaniem się abstrakcją dobra wspólnego.
To dlatego dla bezpieczeństwa jednostek i wspólnot najkorzystniej obrać demokrację każącą ważyć pożytki z punktu widzenia demosu i litery konstytucji. W krytycznym momencie zasadniczą troską Leszka Balcerowicza była użyteczność dla systemu finansów państwa, a w dalszym planie, jeśli w ogóle, użyteczność społeczna. Szkody społeczne do dziś nie zostały podsumowane.
Moment kalkulacji ekonomicznej w sytuacji nowego otwarcia dla Polski stworzył centralną oś filozofii państwa, którą dziś generalizuje się do niewiele znaczącego pojęcia “neoliberalizmu”. Ujmując to krótko, rząd gotów był, za przyzwoleniem społecznym wynikającym z nadziei na lepsze, racjonalizować każdy kierunek polityki społecznej, gospodarczej, kulturalnej i bezpieczeństwa opierając się na prostej arytmetyce pytań: za ile?, dla ilu?
Prostą pochodną takich kalkulacji był towarzyszący erozji etosu służby publicznej wzrost korupcji – nie tylko zresztą w Polsce – ale i inne zjawiska, jak np. przygotowywanie przez administrację publiczną przetargów na świadczenie usług opartych jedynie o kryterium ceny, a nie jakości – dziś całe szczęście coraz bardziej marginalizowane. Ratunkiem dla filozofii państwa okazała się być integracja europejska wymuszająca przyjęcie standardów opartych o zupełnie, powiedziałbym, normalne, ludzkie kryteria użyteczności zachowujące ciągłość cywilizacyjną Zachodu, o której pamięć w Polsce wymierała.
Reanimacja Europy
Integracja europejska nigdy nie była ekonomicznie opłacalna. Dyktował ją plan sztywnych połączeń przemysłu ciężkiego, subsydia planu Marshalla i przeciętnie skutecznych funduszy strukturalnych. Ekonomia była narzędziem dla polityki wyższego rzędu i dobrze, gdyby wróciła na swoje miejsce. Szereg nieudanych szczytów państw UE, których świadkami byliśmy w ostatnim roku jest symptomem odwrócenia porządku rzeczy. Banki i finansjera wymuszają bowiem działanie polityczne, którego efektem jest pożyteczna ogólnie rzecz biorąc dalsza integracja. Jednak inicjatywa, która niewątpliwie leży dziś po stronie banków naciskających na zadłużone rządy do działania przewartościowuje filozofię Europy w kierunku, z którego chcieliśmy się jako Polska zbawić.
Przemówienie berlińskie Radosława Sikorskiego rozkładającego akcenty pomiędzy aspekty pokojowe i finansowe właśnie o tych zmianach świadczy. Nikt nie wierzy w wojnę w sercu Europy. Plan Monneta i Schumana skutecznie ją uniemożliwił ograniczając nawet faktyczną zdolność prowadzenia wojny przez Francję i Niemcy poza swoim terytorium do kuriozalnego minimum. Nikt więc na poważnie nie wziął przestróg przed konfliktem wewnętrznym. Wymowa wystąpienia, w zamierzeniu równo rozkładająca akcenty między aspekty moralne (kwestię pokoju i wojny) oraz utylitarne (ekonomiczne pożytki ze wspólnej Europy), została zdominowany przez sprawy pieniądza. Takim też staje się oficjalny język kontynentu.
Dalsza integracja, a więc budowa politycznej przyszłości Europy przestaje wynikać już z projektu politycznego, a zaczyna poddawać się konieczności finansowej. W świecie, gdzie państwo, czyli rząd i organy administracji nieźle radzą sobie we wszystkich pozostałych aspektach służby obywatelom tworzy to nową, złą praktykę. Europa zaczęła obchodzić tylko tych, którym się to opłaca. Państwo, w szerszym sensie Unia Europejska, przestaje odgrywać symboliczną centralną rolę w kształtowaniu życia wspólnoty, a w ich miejsce robi to bank.
Rachunek za brak państwa
Konsekwencje mogą być poważne. Po pierwsze to historia amerykańskich instytucji finansowych, które do czasów Ronalda Reagana a nawet George Busha seniora były restrykcyjnie kontrolowane przez rząd i instytucje nadzoru finansowego. Była to lekcja odrobiona przez USA po wielkim kryzysie z początku XX wieku. Instytucje spekulujące pieniądzem zdominowawszy instytucje regulujące rynek finansowy zablokowały możliwość interwencji państwa do momentu, gdy wszyscy stanęli z kryzysem twarzą w twarz.
Nic też nie zapowiada, by sytuacja się zmieniła, bo polityka rządu USA wobec instytucji finansowych jest polityką uległości bez pomysłu. Podobnie zresztą ma się rzecz w Europie, która gotowa jest raczej regulować dług rządowy niż regulować obrót finansowy, z pożytkiem zresztą dla tego ostatniego. Gdy zaś tron władzy jest pusty wygrywa tylko najsilniejszy. Jednostki słabsze przestają się liczyć.
Po wtóre grozi nam wzrost resentymentu, którego główną osią krytyki jest ów niedefiniowalny „neoliberalizm”. Skądinąd trafna krytyka instytucji finansowych i bezwładu rządów w zderzeniu z potęgą międzynarodowych korporacji stopniowo rozlewa się także i na całą rzeszę drobnych i średnich przedsiębiorców.
Tymi złymi są już nie tylko spekulanci i skorumpowani politycy. Żądny ofiar tłum gotowy jest zaliczyć do kategorii „neoliberałów” tych dających zatrudnienie sobie i innym współobywateli wytwarzających ogromną część wspólnego majątku. Pisał o tym niedawno Tomasz Kasprowicz w liście otwartym do Lecha Wałęsy publikowanym w „Res Publice Nowej online”. Grupy społeczne przestają postrzegać zinstytucjonalizowaną politykę jako miejsce prowadzenia sporu. Wychodzą na ulice szukając nowych pól dla konfrontacji. Państwo ich zawiodło.
W końcu najpoważniejszą potencjalną konsekwencją jest upadek projektu europejskiego. Jaka instytucja wyższego rzędu zbawi Europę przed nią samą, jeśli obrócimy wszystkie argumenty polityczne w kalkulację finansową? Ostatecznie może ustrój polityczny Chin czy Indii jest dla nas bardziej opłacalny? To oczywiście pytanie retoryczne. Państwo ma służyć dając poczucie stabilności obywatelom, a dopiero w dalszej kolejności instytucjom finansowym. Europę budujemy nie w imię pomnażania bogactwa, ale świadomi historii kontynentu i możliwości państwa narodowego budujemy ją w dla pomnażania wspólnego bogactwa wszystkich obywateli.
Trafne pytania
Nie do końca możemy zapobiec powyższym zagrożeniom. One właśnie się realizują. Szukajmy więc wyjścia z tej sytuacji zaczynając od trafnie sformułowanych problemów. Pytanie stawiające alternatywę: “rynek (filozofia nocnego stróża), czy państwo (rządy regulujące krzywiznę banana)” jest anachroniczne i przez to fałszywe. Próby rozstrzygnięcia tak postawionej alternatywy prowadzą śladami Wiktora Orbana, który z partii liberalnej przeszedł na pozycje wprost przeciwne karząc podatkami korporacje międzynarodowe, idealizując mikro-przedsiębiorczość Węgrów na skalę narodową i polityzując niezawisłe instytucje państwa.
Moim zdaniem trafne pytania poszukują odpowiedzi na to w jakich obszarach państwo ma do odegrania rolę regulatora?, w których stymulatora rozwoju? oraz w jaki sposób wymusić skuteczną demokratyczną kontrolę i weryfikację osiąganych przez administrację państwa założeń? Złota zasada subsydiarności jako stale ponawiane pytanie o to jaki jest poziom politycznego zaangażowania w zależności od skali danej kwestii jest również takim pytaniem. W końcu ostatnie pytanie, trawestujące znane powiedzenie Havla. Co w Europejskiej polityce wydaje się być dziś niemożliwe, a potrzebne? Za realistyczną politykę historia zazwyczaj uważa taką, która uprawiała sztukę tego co niemożliwe.
Pierwotna, zmodyfikowana wersja ukazała się na portalu Instytutu Obywatelskiego