Poland. Spring into cheap labor
Sprężynę można dowolnie wyginać i naginać. Wiele zniesie, jest elastyczna, wytrzymała. Sprężyna nie szuka poklasku, nie unosi się pychą ani gniewem. Sprężyna wszystko zniesie, we wszystko uwierzy, wszystko przetrzyma. Sprężyna jest metaforą nie tyle Polski, […]
Sprężynę można dowolnie wyginać i naginać. Wiele zniesie, jest elastyczna, wytrzymała. Sprężyna nie szuka poklasku, nie unosi się pychą ani gniewem. Sprężyna wszystko zniesie, we wszystko uwierzy, wszystko przetrzyma. Sprężyna jest metaforą nie tyle Polski, co polskiego pracownika.
Filip Konopczyński
Kilka tygodni temu media obiegła kampania prezentująca nowe logo i wizerunek Polski. „Poland – Spring into new”. Sprężyna postronnemu obserwatorowi przypominała przedszkolny bohomaz, ale przez specjalistów „z branży” komunikacji społecznej została zinterpretowana zupełnie inaczej: „czerwony symbol sprężyny ma obrazować charakter Polski i Polaków, podkreślając kreatywność, dynamizm, dążenie do zmian i pracowitość”, które autor logotypu, niedawno zmarły gigant reklamy, Wally Ollins, dostrzegł ponad 10 lat temu w Polakach.
Potraktujmy tę scholastyczną egzegezę poważnie, skupiając się jednak na tych cechach sprężyny, które w branżowej interpretacji zostały pominięte. Sprężynę można dowolnie wyginać i naginać. Wiele zniesie, jest elastyczna, wytrzymała. Sprężyna nie szuka poklasku, nie unosi się pychą ani gniewem. Sprężyna wszystko zniesie, we wszystko uwierzy, wszystko przetrzyma. Chciałoby się dodać, że sprężyna również nie jest roszczeniowa i rozumie swoje poślednie miejsce w światowym systemie produkcji. Sprężyna jest zatem metaforą nie tyle Polski, co polskiego pracownika. A dokładnie, idealnego polskiego pracownika i roli, która jest mu przez pewne środowiska stale przypisywana.
Tania polska praca
W marcu Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych opublikowała spot adresowany do zagranicznych inwestorów. Wśród zalet Polski jako kraju atrakcyjnego dla obcego kapitału wymienione są: wysokie wskaźniki wzrostu PKB, brak poważnych skutków kryzysu finansowego z roku 2008, polityczna i ekonomiczna stabilność, duża liczba studentów oraz znajomość języków obcych wśród młodych ludzi. Reprezentująca Polskę sympatyczna, ubrana w stylu business casual aktorka przytacza najciekawszy argument dotyczący polskiego rynku pracy: „Produktywność polskiej siły roboczej rośnie szybciej niż płace. Dzięki temu koszty pracy są jednymi z najniższych w Europie”.
To zdanie jest prawdziwe. Według danych Eurostatu w 2013 roku Polska miała jedne z najniższych kosztów pracy w Unii Europejskiej (koszty pozapłacowe pracodawcy to 16.7 procent, przy średniej dla całej UE: 23,7, a dla krajów tzw. Starej Unii – aż 28,4%).
Produktywność rosnąca szybciej niż płace jest atrakcyjna z punktu widzenia międzynarodowych funduszy kapitałowych. Jest jednak nie tylko niekorzystna z punktu widzenia polskiego pracownika, ale szkodliwa dla rozwoju polskiej gospodarki przez ograniczanie popytu wewnętrznego.
Niskie koszty pracy, czyli niskie wynagrodzenie pracowników, niski poziom opodatkowania pracy, niskie składki emerytalne i zdrowotne to istotny element w przyciąganiu inwestycji generujących miejsca pracy – ale tych niewymagających dużych kwalifikacji, a więc z zasady nisko płatne i nie kreujące konsumpcji. Co więcej, inwestorzy zagraniczni, tworzący miejsca pracy w stosunkowo krótkim czasie i przy niewielkich kosztach są w stanie przenieść swoje firmy (fabryki, biura, magazyny) w inne miejsca. Czynnikiem, który wpływa na te decyzje, nie jest, wbrew pozorom, tylko kwestia konkurencyjnych kosztów pracy.
Fabryka, pojawia się i znika
W 2009 roku FIAT zakończył produkcję samochodów w Tychach, mimo że była dochodowa z ekonomicznego punktu widzenia. Włoski koncern ze względów politycznych i społecznych przeniósł fabrykę pod Neapol, aby po kolejnych czterech latach ogłosić, że zamknie produkcję aut we Włoszech. Nowe lokalizacje nie obejmują już jednak Polski – samochody składać zaczął tym razem w Serbii i USA.
Wniosek wydaje się oczywisty: konkurowanie o zagraniczny kapitał przy pomocy niskich kosztów pracy może mieć dla Polski znaczenie jedynie jako tymczasowe rozwiązanie. W sytuacji intensywnego wzrostu gospodarczego – w latach 1989-2011 polskie PKB wzrosło o 100 procent – nie sposób trwale utrzymać niskiego poziomu płac.
Polska zajmuje pierwsze miejsce w Unii Europejskiej pod względem stopy zwrotu z inwestycji w pracownika. Według raportu PWC, każda złotówka wydana na kursy i szkolenia to dla przedsiębiorcy 1,7 złotego dochodu. Mimo wysokiej stopy zwrotu, polscy przedsiębiorcy niechętnie inwestują w pracowników – niespełna jedna trzecia z nich uważa, że powinni ponosić takie koszty.
Promowanie Polski jako kraju, którego zaletą jest tania siła robocza, tę sytuację legitymizuje.
Przykłady wysokorozwiniętych gospodarek – niemieckiej, izraelskiej, fińskiej, japońskiej – pokazują, że dla państw pozbawionych znaczących złóż surowców kluczowe są sektory opierające się na przemyśle i usługach opartych na nowoczesnych technologiach i innowacjach. To one budują przewagę konkurencyjną i poprzez eksport stymulują wzrost gospodarczy. Jak na tym tle wypada Polska?
Peryferia innowacyjności
Według raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Polsce „czas wzrostu gospodarczego opartego na prostych rezerwach (napływ funduszy unijnych, liberalizacja światowego handlu czy reformy rynku pracy) już się kończy”.
Międzynarodowa Organizacja Własności Intelektualnej daje Polsce niskie, 49. na świecie, miejsce w rankingu innowacyjności. Naszą gospodarkę wyprzedzają min. Barbados, Litwa, Kostaryka, Mołdowa czy Bułgaria. Co prawda nakłady na innowacyjne sektory gospodarki w Polsce rosną, ale biorąc pod uwagę poziom inwestycji, pod względem rozwoju potencjału innowacyjnego przepaść między Polską a liderami tej klasyfikacji stale się powiększa.
Wreszcie polski Główny Urząd Statystyczny w raporcie z 2012 roku stwierdził, że wydatki na badania i rozwój stanowią zaledwie 0,9% PKB, przy czym dominującą rolę odgrywają środki budżetowe – sektor prywatny odpowiedzialny jest za niespełna trzecią część wydatków w sektorze „research&developement”.
Wobec procentowo niewielkich, wolno rosnących nakładów publicznych i jeszcze mniejszych wydatków sektora prywatnego, nie można mówić o wyrwaniu się ze spirali peryferyzacji innowacyjności. Polski sektor badawczy i wdrożeniowy jest słabo rozwinięty, w związku z tym przedsiębiorcy kupują nowe technologie za granicą. To pogłębia marginalizację polskiego sektora R&D.
Amazon a sprawa polska
Dobrą ilustracją dla wyżej zarysowanej sytuacji jest przykład inwestycji Amazon. Ta, niewątpliwie innowacyjna i oparta na zaawansowanych technologiach międzynarodowa korporacja, w 2013 roku ogłosiła, że zamierza utworzyć w Polsce 6 tysięcy nowych miejsc pracy.
Próżny jednak byłby entuzjazm lokalnych informatyków i specjalistów od e-handlu: firma szuka pracowników do lokalnych magazynów. Jednocześnie brak jakichkolwiek informacji o wejściu Amazona na lokalny polski rynek usług. Jeśli kupimy przez ten serwis książkę, musimy liczyć na przyjaciół lub rodzinę w Niemczech, albo słono płacić za przesyłkę z Wielkiej Brytanii.
Dla amerykańskiego giganta Polska wydaje się być atrakcyjnym miejscem składowania produktów, ale nie sprzedaży. Nie sposób też liczyć na inwestycje firmy w branżę badań i rozwoju, czyli najefektywniejszych czynników stymulujących wzrost dobrobytu i rozwój gospodarczy.