Pocztówka z Dortmundu
Niemcy zazwyczaj wyobrażamy sobie jako kraj, w którym wszystko działa jak powinno. Kojarzymy z powszechnym dostatkiem i rozwiązaniami ułatwiającymi mieszkańcom życie. Wyobrażenie o takich Niemczech zaskakująco często rozmija się z rzeczywistością. Zwłaszcza w Dortmundzie – jednym […]
Niemcy zazwyczaj wyobrażamy sobie jako kraj, w którym wszystko działa jak powinno. Kojarzymy z powszechnym dostatkiem i rozwiązaniami ułatwiającymi mieszkańcom życie. Wyobrażenie o takich Niemczech zaskakująco często rozmija się z rzeczywistością. Zwłaszcza w Dortmundzie – jednym z najbiedniejszych miast tego kraju.
Miasto bez właściwości
Coroczne rankingi publikowane przez niemieckie dzienniki zmuszają do wniosku, że w porównaniu do Monachium to miasto jest piekłem. Gorzej wypada tylko leżący nieopodal Duisburg, ale to dlatego, że ma największy odsetek ludności pochodzenia tureckiego. Dortmund to największe miasto Zagłębia Ruhry, postindustrialnego monstrum zajmującego obszar cztery razy większy od Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Chociaż w mieście mieszka prawie 600 tysięcy ludzi, ulice, nawet w centrum, są niemal zawsze puste. Tłumy można spotkać jedynie na Westhellenweg – głównej ulicy handlowej tonącej w natłoku reklam, szyldów i neonów. W Dortmundzie najdotkliwiej widać jeden z większych problemów całego regionu – postępujące od początku lat 70. przemiany strukturalne Zagłębia Ruhry całkowicie pozbawiły to miasto charakteru. Oprócz gigantycznego stadionu nie ma tam zbyt wiele do oglądania. To po części wina monotonnej architektury, ale zbliżoną znajdziemy w Kolonii, która jednak tętni życiem. Podobnie jak wiele miast Zagłębia Ruhry, Dortmund ciągle usiłuje odnaleźć swoją nową tożsamość. Nie udało się tego dokonać w 2010 roku, kiedy cały region cieszył się tytułem Europejskiej Stolicy Kultury. Zbudowane wówczas muzea okazały się kosztownym niewypałem. Dlatego dzisiaj najważniejszą inwestycją jest centrum futbolu, budowane naprzeciwko dworca.
Zaklęte rewiry
Po przyjrzeniu się strukturze miasta najbardziej zadziwia bardzo intensywna segregacja etniczna, zdecydowany podział miasta na część północną i południową. Na północ od głównego dworca kolejowego zaczyna się „zła dzielnica”. To typowe dla całego regionu, który przecina na pół autostrada A-40. Na północ od niej mieszczą się tereny poprzemysłowe i dzielnice robotnicze, na południe – stosunkowo bogate dzielnice mieszkaniowe. Dla „południowca” z Dortmundu słowo „Nordstadt” budzi grozę. Dzielnica jest „zła”, bo mieszkają tam wszystkie mniejszości, głównie muzułmanie i Bułgarzy. Imigranci stanowią nieco ponad 65% całej ludności dzielnicy (w jej centralnej podjednostce administracyjnej odsetek ten wynosi 70%) . Jak się okazuje, stosunkowo wysokie bezrobocie (25,6% w 2013 roku) i chusty na głowach kobiet są w stanie wystraszyć Niemców do tego stopnia, że wielu mieszkańców południowych części miasta nigdy nie postawiło nogi na północy.
Oczywiście, na pierwszy rzut oka okolica wygląda jak najlepsze dzielnice Warszawy. Poza tym Nordstadt cieszy się dosyć bogatym życiem nocnym, a jego ulice nie są tak dojmująco puste jak w innych częściach Dortmundu. Być może ma to związek z faktem, że wielu mieszkańców tej dzielnicy nie stać na zakup kilku samochodów dla każdego członka rodziny. Cała okolica tętni życiem, ulice są pełne sklepików. Na ulicy z rzadka słychać niemiecki. W ciągu dnia wszystko wygląda perfekcyjnie. Niemcy chętnie przychodzą tam robić nieco tańsze zakupy spożywcze lub zaopatrzeć się w świeże przyprawy. Imigranci z uśmiechem rozmawiają ze swoimi sąsiadami przed wejściami do kamienic albo przed licznymi kioskami. Studenci, którzy są drugą najważniejszą warstwą społeczną dzielnicy po mniejszościach etnicznych, przesiadują godzinami w maleńkich kawiarniach lub w jednym z wielu okolicznych parków.
Sielski za dnia Nordstadt zmienia oblicze po zmroku. Nagle większość bocznych ulic pozornie pustoszeje, a życie przenosi się do bram i ślepych uliczek, kwitnie handel narkotykami. Po zmroku Nordstadt staje się miejscem, w którym nie warto się zatrzymywać, a tym bardziej zadawać pytań. Od czasu wprowadzenia zakazu prostytucji na terenie całego miasta, ten problem teoretycznie zniknął – dawniej z usług seksualnych można było skorzystać wyłącznie na dwóch ulicach (okolica znana jako „hinter Hornbach”, czyli pusta przestrzeń za supermarketem budowlanym Hornbach). Teraz prostytucja po prostu przeniosła się do mieszkań, co czyni ją trudniejszą do kontrolowania. Zupełnie inną taktykę przyjęto na głównym targowym placu dzielnicy, Nordmarkt, który przez lata służył jako miejsce spotkań osób uzależnionych. Z myślą o nich przy placu założono specjalną „kawiarnię”, w której mogą schronić się przed zimnem i skorzystać z porady specjalisty od leczenia uzależnień.
W tej dzielnicy doskonale odnowione przedwojenne kamienice – Nordstadt to największe zagłębie budynków tego typu w całym regionie – sąsiadują z pustostanami. Imigranci z Bałkanów i Bliskiego Wschodu mogą legalnie zamieszkać w Niemczech, ale znacznie trudniej jest im uzyskać pozwolenie o pracę. Większości z nich nie stać na opłacenie czynszu, dlatego niektóre mieszkania wynajmuje ponad 15 osób. Kiedy przeludnienie wymyka się spod kontroli, miasto próbuje interweniować, co jednak zazwyczaj utrudniają właściciele tych mieszkań, którzy nagle znikają. Wtedy miasto zamyka cały budynek, który stoi opuszczony przez lata. Sytuacja to zaskakująca, biorąc pod uwagę, że w Nadrenii Północnej-Westfalii bardzo ciężko jest znaleźć mieszkanie. Szczególnie studentom po wprowadzenia reformy edukacyjnej, która skróciła naukę w szkołach średnich o rok. Symbolem Nordstadt jest centralnie położony, osiemnastopiętrowy opuszczony blok mieszkalny znany jako „Horrorhaus”. Pusty od początku lat 90. budynek widać z wielu punktów miasta. Przypomina wykrzyknik, który na swój sposób sygnalizuje miejsce, w którym problemy i napięcia społeczne są największe. Po zmroku idealnie wpisuje się w mroczny charakter bocznych ulic i ślepych zaułków.
Nordstadt jest bezsprzecznie najbardziej zróżnicowaną dzielnicą Dortmundu, w której imigranci mieszają się ze studentami i nowymi mieszkańcami przyciągniętymi niskimi cenami. W najbliższych latach dzielnicę czeka gwałtowna gentryfikacja, jednak bardzo ciężko stwierdzić, w którą stronę popchnie ona całą okolicę. Biorąc pod uwagę bezsilność zadłużonego miasta, bardzo możliwe, że Nordstadt spotka ten sam los, który nęka teraz wiele dzielnic Berlina, gdzie gentryfikacja i nowa ludność napływowa, głównie tak zwana klasa kreatywna, wywindowały ceny mieszkań do tego poziomu, że ich pierwotni mieszkańcy nie są w stanie się tam utrzymać. Z drugiej strony Niemcy powoli mają dosyć takich gwałtownych zmian w przestrzeni miejskiej i działalność organizacji społecznych może wpłynąć pozytywnie na modernizację dzielnicy.
Niemiecka dusza i proszki
Dla porównania, najbogatsza część miasta, Kreuzviertel spokojnie może uchodzić za synonim nudy. Kilka kawiarni i restauracji serwujących dokładnie to samo menu (bio-lemoniady z Hamburga, „domowe ciasta” z mrożonek i currywursty), ulice wysadzane drzewami i piękne secesyjne kamienice nie są w stanie zbudować wyjątkowego charakteru dzielnicy. Mogą jedynie przyciągnąć garstkę ludzi, którzy z chęcią wydadzą 30 euro na obiad, żeby tylko poczuć się jak w porządnym niemieckim mieście. Dortmund z wykreowaniem pełnej życia „dobrej” dzielnicy radzi sobie najgorzej w regionie. Okoliczne miasta, Bochum, Essen, a nawet „koszmarny” Duisburg są w tym zdecydowanie skuteczniejsze.
Znaczna część Zagłębia Ruhry to pozory. Nic nie jest tutaj takie, jakim być powinno według naszych wyobrażeń na temat Niemiec. Miasta wyglądają jak opuszczone twierdze pełne samochodów. Spacerując po wyludnionych ulicach, można odnieść dziwne wrażenie, że obywatele kraju nie są ludźmi, lecz samochodami, bo można tu spotkać tylko auta. Problematyczna dzielnica Nordstadt wygląda przyzwoicie, jednak wciąż straszy w niej Horrorhaus. Na szczęście są też pozytywne niespodzianki: poprzemysłowe miasta Zagłębia Ruhry poprzecinane są ogromnymi połaciami terenów zielonych. Dzielnice przemysłowe położone są często zaledwie kilka kroków od błogich pól i lasów, wzdłuż których wiją się malownicze strumienie. Niektóre części regionu przypominają szwajcarskie uzdrowiska, choć cały przemysł nie zniknął z Zagłębia Ruhry w latach 70., jak się niekiedy utrzymuje.
Tak naprawdę jedyną rzeczą, która w stu procentach zgadza się ze stereotypami, które tu ze sobą przywiozłem, są niemieckie detergenty. Proszki do prania nagle okazują się być najsprawniejszymi strażnikami „niemieckiej” solidności i skutecznie ratują wszelkie utracone wyobrażenia na temat tego kraju. Bo właśnie kiedy rozwieszam pranie dociera do mnie, że jednak pod wieloma względami jest tu wciąż nieco lepiej niż w Polsce.