Partycypować, ale jak?

Polakom zazwyczaj nie podoba się przestrzeń wokół, narzekają na brzydotę nowych budowli, skarżą się na złe inwestycje. Ale czy nie jesteśmy sami sobie winni, skoro nie korzystamy z prawa do współdecydowania o naszej przestrzeni? W […]


Polakom zazwyczaj nie podoba się przestrzeń wokół, narzekają na brzydotę nowych budowli, skarżą się na złe inwestycje. Ale czy nie jesteśmy sami sobie winni, skoro nie korzystamy z prawa do współdecydowania o naszej przestrzeni?

W 2003 roku władze Bazylei podjęły decyzję o budowie w mieście ogromnego gmachu Stadt-Casino, audytorium z salami widowiskowymi. Niedługo później zamknięty konkurs architektoniczny wygrała, będąca wówczas u szczytu sławy, pochodząca z Iraku brytyjska architektka, Zaha Hadid. Wydawało się, że budynek według jej wizji to marzenie każdego miasta, Hadid tworzy bowiem gmachy – ikony, które rozsławiają miasto, bo najczęściej są na tyle widowiskowe, że chętnie się je opisuje i komentuje. Według szwajcarskiego prawa i obyczaju po rozstrzygnięciu konkursu w mieście odbyło się referendum w sprawie tej budowy i większość mieszkańców zagłosowała przeciwko projektowi. Uznali oni, że zaproponowany przez architektkę gmach ma się nijak do zabytkowej i kameralnej zabudowy miasta, jest też za drogi. Co ciekawe, duża ilość głosów przeciwko wizji Hadid była też wyrazem niezadowolenia obywateli Bazylei wobec kampanii informacyjnej, związanej z projektem. Mieszkańcy uznali, że inwestor nie dostarczył każdemu wystarczających danych na temat kosztów budowy czy planów na późniejsze użytkowanie Stadt-Casino. Audytorium w Bazylei nie powstało.

Decyzje duże i małe

Szwajcarski system współdecydowania mieszkańców o wyglądzie ich okolicy to najbardziej przekonywający przykład partycypacji społecznej. Tam żadna, nawet niewielka inwestycja, nie może być przeprowadzona bez referendum rozpisanego wśród mieszkańców. Nawet gdy budowano (lub remontowano) stadiony w związku z Mistrzostwami Europy w Piłce Nożnej w 2008 roku, mimo niewątpliwej wagi tych inwestycji, nie wszystkie udało się zrealizować, ponieważ odrzucono je w lokalnych głosowaniach (w których Szwajcarzy chętnie i masowo biorą udział).

Nadawanie pierwszorzędnego znaczenia głosowi lokalnej społeczności jest w Szwajcarii tak samo ważne w przypadku inwestycji mikro (przebudowa ulicy, budowa pojedynczego domu), jak i makro (obiekty użyteczności publicznej, duże publiczne inwestycje w infrastrukturę). Można by powiedzieć, że to przykład skrajny, czasem zahaczający o absurd, ale zarazem można by zadać sobie pytanie: czy nie tak właśnie powinno być, że o wyglądzie i przekształceniach okolicy decydują jej mieszkańcy, a nie anonimowi urzędnicy, którzy w danym regionie mogli nawet nigdy nie być?O ile w Szwajcarii partycypacja społeczna działa w praktyce, w Polsce pozostaje najczęściej w sferze teorii. Bo choć nasze prawo dopuszcza udział mieszkańców w procesach przemian w miastach, jego efektywność jest znikoma.

W Polsce jak kto chce

Trzy czwarte powierzchni naszego kraju nie jest objęte planami zagospodarowania przestrzennego. Od kilku lat lokalne władze starają się ten skandaliczny błąd naprawiać i powoli ustalane są takie plany dla kolejnych fragmentów miast. Prawo polskie stanowi, że każdy z takich planów powinien być wystawiony do wglądu publicznego. Każdy może zgłosić do niego swoje uwagi i zastrzeżenia, które następnie powinny być brane pod uwagę przy ustalaniu jego wersji ostatecznej. Większość obywateli w ogóle nie ma pojęcia o takiej możliwości. Ze swojego prawa korzystają tylko ci najlepiej poinformowani i wytrwali w poszukiwaniu wiedzy na temat dat i miejsc wystawienia takich planów. Odzew nie jest duży, ale też reakcje władz na zgłaszane uwagi niewielkie (prawo precyzuje, co samorządy powinny zrobić ze zgłoszonymi przez mieszkańców uwagami). Ani jedna, ani druga strona procesu partycypacji nie wierzy w jego skuteczność.

Bo problemem jest nie tylko niedobre prawo i niechęć urzędników do „użerania się” z wtrącającymi się w projekty petentami. Problemem jest także niechęć Polaków do współdecydowania o swojej okolicy. To samonapędzająca się spirala. Obywatele (nie bezpodstawnie) wątpią w skuteczność swoich działań, więc nie wspierają idei partycypacji, a z powodu ich nikłego zainteresowania urzędnikom brakuje chęci, by do tegoż współdecydowania namawiać.

Można by pomyśleć, że skoro minęło już ponad 20 lat, od kiedy Polacy znów mają prawo i możliwość decydować o swoim otoczeniu, po kilku dekadach, w których oficjalnie nie mogli mieć zdania na żaden temat, poczucie obywatelskich praw i obowiązków miało szansę się ukształtować. Najważniejszy tego wskaźnik, czyli frekwencja podczas wyborów, na to nie wskazuje, więc może warto by poszukać pomysłów na to, jak rozpropagować ideę partycypacji społecznej? Może warto zaproponować rozwiązania, które zachęcą obywateli do (owocnego!) wypowiadania się na temat ich najbliższej przestrzeni?

Kopenhaga przez internet

W 2011 roku powstanie nowa wizja przyszłości Kopenhagi – właśnie opracowywana jest strategia rozwoju duńskiej stolicy w kolejnych latach. Jednym z elementów tego programu jest projekt „Idea Map”. To strona internetowa z mapą miasta, na której każdy mieszkaniec może zaznaczyć miejsce, w którym powinna zostać dokonana jakaś zmiana, wraz ze swoją propozycją tejże zmiany (www.indrebylokaludvalg.kk.dk/ideer). Najlepsze oraz najbardziej uzasadnione pomysły mają zostać uwzględnione przez opracowujących plan urzędników. I choć wiele z publikowanych przez mieszkańców propozycji to żarty (np. by w parkach ustawić fontanny z piwem), część pomysłów okazała się bardzo cenna. Urzędnicy wyszli z założenia, że osoby zamieszkujące daną dzielnicę czy osiedle wiedzą najlepiej, czego tam brak lub co trzeba zmienić, dlatego zaproponowali im taką niezobowiązującą współpracę. Mapa cieszy się sporą popularnością i zaznaczono na niej już wiele punktów. To nie jedyny tego typu program w Kopenhadze. W grudniu ubiegłego roku uruchomiono projekt „Dear Copenhagen”. Na tej stronie każdy może wysłać do władz miejskich coś w rodzaju SMS-a. W jednym z czterech działów tematycznych (m.in. dotyczących kultury, ruchu ulicznego) każdy obywatel, mając do dyspozycji 250 znaków, może wysłać komunikat, w którym na coś się poskarży, zaproponuje jakąś zmianę, podzieli się swoim spostrzeżeniem. I choć ten projekt jest dziełem grafików, urzędnicy go podchwycili i także zaczęli obserwować wpisy.

Przy odrobinie dobrej woli i pomysłowości urzędników obywatel o swoim mieście może współdecydować, nie ruszając się sprzed komputera. Czy to nie proste?

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Jeden komentarz “Partycypować, ale jak?”

Skomentuj

Res Publica Nowa