Orson Welles w fabryce marzeń

Zazwyczaj „buntownik bez powodu” żyje szybko i umiera młodo. W przypadku Orsona Wellesa, pełny rozwój jego dzieła udaremniła nie śmierć autora, ale zachowawczość, hollywoodzkich decydentów przerabiających jego artystyczne, ale przystępne dzieła, w sezonowe przeboje. Jego […]


Zazwyczaj „buntownik bez powodu” żyje szybko i umiera młodo. W przypadku Orsona Wellesa, pełny rozwój jego dzieła udaremniła nie śmierć autora, ale zachowawczość, hollywoodzkich decydentów przerabiających jego artystyczne, ale przystępne dzieła, w sezonowe przeboje. Jego batalia z popkulturą wciąż trwa.

“Orson Welles czyta bajkę zza grobu” – w taki sposób prasa zapowiadała niedawno premierę familijnego filmu Christmas Tails. W roli narratora usłyszymy twórcę Obywatela Kane’a. Ma to być kolejne “ostatnie, odnalezione niedawno, profesjonalne” nagranie Wellesa. Od dwudziestu pięciu lat, jakie właśnie mijają od śmierci reżysera, historia oddaje mu sprawiedliwość. Rekonstruuje się, według oryginalnych scenariuszy, nie tylko filmy zniekształcone przez hollywoodzkich producentów, ale cokolwiek, czego dotknął się reżyser. Prostuje się negatywne opinie, jakie narosły wokół niechcianej w środowisku osoby. Szuka się winnych upadku geniusza. Aż do wybielenia. Aż się w końcu opłaca.

Welles kontra Hollywood

Obecnie Welles uosabia chodliwy romantyczny mit nierozumianego geniusza, artysty niezależnego, który poprzez nieprzychylność komercyjnego „systemu” poniekąd zaprzepaścił wielki talent. – Ośmielił się powiedzieć NIE ludziom wielkiego biznesu. I teraz jest w Hollywood skończony – powiedział Charles Chaplin. Smutną regułą zachodniej kultury jest fakt, że często najwięksi jej reformatorzy, mogą cieszyć się uznaniem dopiero zza grobu.

Gwiazda Orsona Wellesa rozbłysła dwa razy: u progu kariery, kiedy nakręcił Obywatela Kane’a, i za progiem śmierci. – Zacząłem od szczytu, a potem pracowałem nad drogą w dół – powiedział z cierpkim humorem. W serwisie YouTube można obejrzeć m.in. dwa krótkie filmy z nim. Pierwszy to trailer Obywatela Kane’a. Widzimy w nim charyzmatycznego mężczyznę i mamy przeczucie, że za chwilę wystrzelą szampany. Drugi to materiał z planu filmowego reklamy szampana. Ten sam, ale kilkadziesiąt lat starszy i kilkadziesiąt kilogramów cięższy, mężczyzna trzęsie się jak galareta i nie może sklecić zdania. Co najwyżej może otworzyć butelkę. Clinton Heylin zaczyna książkę Pod prąd. Orson Welles kontra Hollywood:

W ostatnich latach Orson Welles aż nadto dobrze zdawał sobie sprawę, że przyszłe pokolenia uznają jego życie w gruncie rzeczy za nieudane: tworzyło ono idealną parabolę porażki, która opadała łukiem od jego młodzieńczego arcydzieła, “Obywatela Kane’a”, aż do reklam wina, dzięki którym mógł finansować swoje pijatyki

Jest ona sumiennie udokumentowaną próbą naprostowania – zniekształconej przez mity, pomówienia, a przede wszystkim brutalną ingerencję w dzieła – biografii artysty.

Krążyły opinie, że to próżność i nadmiar ambicji doprowadziły go do upadku. Popularne były domorosłe psychologiczne teorie o lęku przed doprowadzaniem spraw do końca, o rozrzutności, o przypisywaniu sobie zasług innych. Hollywood nie potrzebowało eksperymentatora. Włożyło go do przegródki „ryzyko, straty finansowe, brak odpowiedzialności” i zatrzasnęło przed nim drzwi. Heylin ostro sprzeciwia się takiej jednostronnej, krzywdzącej interpretacji faktów. Jednak zapomina, że w Obywatelu Kane’ie Welles analizuje podobny do niego samego typ geniusza, który dzięki egotycznemu charakterowi na początku zdobywa wszystko, by potem wszystko utracić.

Tekst Heylina ma niepohamowanie apologetyczny, a więc ponownie mitologizujący charakter. Z czarnego robi białe. Często ma się wrażenie, że to hagiografia męczennika sztuki. Momentami autor wydaje się przekonywać o spisku rządzącym wydarzeniami:

Wellesa zgubili prawdziwi ludzie kierujący się prawdziwymi motywami oraz okoliczności związane z konkretnym czasem i miejscem.

Ma na myśli przede wszystkim producentów, odpowiedzialnych za ostateczny wygląd filmu, którzy z obawy przed ryzykownym finansowo nowatorstwem oraz oryginalnością wizji i rozwiązań, odbierali Wellesowi filmy, a następnie montowali je, kastrując według obowiązujących reguł rynku. Pokazuje także zakłamanie dziennikarzy, powiązanych z Hollywoodzką machiną.

Dopiero wzięcie pod uwagę obydwu czynników ukazuje, dlaczego wytwórnie nie potrafiły dojść z Wellesem do porozumienia, a jemu na tyle zachwycić publiczności swoimi filmami, aby mógł podtrzymać wolność twórczą.

Dzieło totalne

Rozpoczął karierę w Hollywood, jako młody geniusz reżyserii i aktorstwa, oryginał i indywidualista, cudowne dziecko, wsławione brawurową audycją o ataku Marsjan na Amerykę i sztukami teatralnymi na Broadwayu. Do realizacji pierwszego filmu przystąpił na królewskich warunkach. Jako pierwszy w historii otrzymał możliwość kontrolowania filmu od A do Z. Przede wszystkim chodziło o prawo do ostatecznego montażu, które do tej pory należało do producentów.

Był artystą egotycznym i bezkompromisowym, innowatorem. Uważał, że w ramach obowiązującego systemu komercyjnego kina gatunków, otwierającego przed twórcą zaawansowane środki techniczne, można kręcić filmy autorskie. Eksperyment miał służyć jasnemu, choć wielopiętrowemu komunikowaniu głębokich treści. Nie zadowalało go uznanie hermetycznej grupki znawców. Chciał robić filmy tak, jak chcieli wszyscy inni – po swojemu. Z tą różnicą, że on spróbował. Co gorsza, przyniosło to olśniewający efekt. To było nie do wybaczenia. Wiele osób odczuwało jego postawę jako zagrożenie.

Dziś powszechnie uważany jest za reżysera, który otworzył przed kinem nowe możliwości. Nadał sprowadzonemu do jedynie rozrywkowej roli filmowi charakter sztuki. Robił filmy równie wiarygodne psychologicznie, rozgrywające się na tylu poziomach znaczeń, co dobre powieści, będące uniwersalną ilustracją życia.

Obywatel Kane

W uznawanym za jego największy sukces, a zarazem jego pierwszym filmie Obywatelu Kane’ie ukazał złożoność i nieprzejrzystość natury ludzkiej. A konkretnie tajemnicę władczego potentata prasowego, którego ekspansywny charakter spycha w samotność. Prawdy o ludzkim wnętrzu szuka w czasie minionym. Podobnie jak autorzy dwudziestowiecznej prozy, ukazuje bohatera z różnych punktów widzenia, poprzez emocjonalne relacje sześciu osób. Każda widzi go inaczej, inaczej ocenia. Czas opowieści jest przyspieszany, zatrzymywany, odwracany. Nasza wiedza o człowieku okazuje się fragmentaryczna, subiektywna, względna. Musimy dociekać prawdy i oceniać ze świadomością, że i tak nie mamy dostępu do ludzkiego wnętrza. Film można odczytywać na wiele sposobów. W dobie triumfu totalitaryzmu był odbierany jako opowieść o niezłomnym, zamkniętym na innych nadczłowieku.

Aby oddać tak bogate treści i pomysły konstrukcyjne, reżyser użył nowatorskich technik realizacyjnych. A także tych wyciągniętych z lamusa kina niemego. Niektóre nowinki weszły od tej pory do kanonu filmowego. Dzięki nim odbiór rzeczywistości filmowej stał się bliższy naszemu postrzeganiu świata realnego. Także styl filmu był wyjątkowy – eklektyczny, pełen wewnętrznych kontrastów.

Kino po Obywatelu Kane’ie nie było już takie samo. Pojawił się twórca, który ze swobodą i pomysłowością kontrolował dzieło, zamiast być przez nie kontrolowanym.

Ekstrawaganckie użycie arsenału środków musiało kosztować. Wellesa oskarżano o marnowanie środków. Często testował nowe pomysły i szukał rozwiązań bezpośrednio na planie. Potrafił poświęcać całe dnie na zbudowanie jednego ujęcia. Musiało dorównać ideałowi, który zrodził się w jego umyśle.

Krytyka nie kryła zachwytu, ale Welles nie odniósł komercyjnego sukcesu, jedynej rzeczy, która może zapewnić w Hollywood swobodę twórczą. Mimo to, wciąż miał otwarty kredyt zaufania. Nie był jednak zainteresowany kręceniem kolejnych Obywateli Kane’ów. Nie zamierzał powtarzać się, płynąć na fali i tak względnego sukcesu.

Filmy krzepiąco wykastrowane

Welles po nakręceniu Obywatela Kane’a postanowił zrobić jeszcze jeden film kasowy i artystyczny zarazem. Wspaniałość Ambersonów to kostiumowa historia obyczajowa. Wbrew tendencjom kina gatunku, skupiająca się na charakterach i życiu uczuciowym postaci, nie na sukienkach i kształcie łyżeczek. Znów sukces i nominacje do Oskarów. Welles nigdy nie obejrzał w całości tego filmu. Nie był jego.

Po zakończeniu zdjęć, zostawił zadanie zmontowania filmu wraz z dokładnymi instrukcjami współpracownikom i wyjechał do Brazylii, kręcić dokument. Producenci uznali oryginalną koncepcję za zbyt ryzykowaną. Zniszczyli pięćdziesiąt minut zdjęć. Trzech reżyserów dokręciło resztę. W związku z przystąpieniem Stanów do wojny zaczęto uznawać tylko krzepiące filmy, zmieniono więc zakończenie na optymistyczne.

Tymczasem Welles odnosił się ironicznie do happy endów:

Jeśli chcesz dobrego zakończenia, zależy, oczywiście, w którym miejscu przerwiesz opowiadanie historii.

Chciał kina, które budzi umysł, a nie pogrąża go w drzemce. Jest okazją do refleksji. To nie przysporzyło mu zwolenników:

Jeśli dzięki tobie ludziom będzie się wydawać, że myślą, pokochają cię; ale jeśli sprawisz, że naprawdę zaczną myśleć, wtedy cię znienawidzą.

Nienawidzili go także ci, których Welles z okrucieństwem sportretował. Historia opowiedziana w Obywatelu Kane’ie w luźny, ale oczywisty sposób, nawiązywała do życia magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta. Znanej osobistości nie oczarował portret odmalowany przez Wellesa. Do pasji doprowadziło go użycie tajemniczego słowa „Rosebud”, w rzeczywistości „słodkiego słówka”, jakim bogacz określał swą kochankę. Hearst wytoczył reżyserowi proces. Kontrolował sporą część medialnego świata, stąd łatwo mu było szantażować wytwórnię. Gazety i radio wszczęły kampanię przeciw filmowi. W pewnym momencie wytwórnia chciała się poddać i za odpowiednią kwotę zniszczyć negatywy. Film zyskał złą sławę, nie cieszył się popularnością wśród widzów.

Jeszcze cztery razy Orson Welles próbował zrobić autorski film w Hollywood. Jednak nigdy mu już na to nie pozwolono. Wszystkie zostały zmontowane w taki sposób, że artysta nie chciał się do nich przyznawać. Tylko Obywatela Kane’a uznawał w pełni za swoje dzieło. Indywidualista w przemysłowym systemie hollywoodzkim był niewygodny. Nikt tu nie był zainteresowany robieniem dobrych filmów, wszyscy robieniem pieniędzy. Welles odczuwał gorycz:

Praca przy tworzeniu filmu, która niewątpliwie winna być wielce fascynującą przygodą, nie jest nią. Jest niekończącą się rywalizacją prymitywnych osobowości, z których część ma wielkie wpływy, prawie wszyscy są hałaśliwi i prawie nikogo nie stać na nic twórczego prócz przypisywania sobie zasług innych i autopromocji. Zawsze lgną do świata rozrywki, gdzie obsesyjne zainteresowanie publiką łączą z druzgocąco niską opinią o jej mentalności i moralnym charakterze. A ja muszę być wolny, żeby robić filmy, które chcę robić.

Producenta uważał za bankiera.

Ucieczka z Hollywood

Przez kilkanaście lat Welles próbował odzyskać pozycję, jaką zdobył przed nakręceniem Obywatela Kane’a. Następnie wyjechał do Europy, aby robić filmy na własnych warunkach. Z powodu braku pieniędzy praca nad każdym ciągnęła się od kilku do kilkunastu lat. Sam je finansował, dlatego, jako aktor, przyjmował prawie każdą propozycję. Mimo, że zagrał około stu ról, mało która przeszła do historii kina.

Na skutek niepowodzeń, przestał wierzyć w możliwość skomunikowania się z masową widownią. Coraz rzadziej myślał o widzach. W końcu przyznał:

Nie interesują mnie przyszłe pokolenia, sława, tylko sama przyjemność eksperymentowania. Czuję, że jedynie na tym polu jestem prawdziwy i szczery.

Realizując Don Kichota w ogóle nie zamierzał wprowadzać go do kin, uważał go za prywatny film. Krytykowano go z bliska, chwalono niezależność z daleka. Za odwagę mówienia prawdy i wierność sobie zapłacił samotnością. Miewał okresy depresji. Ale i rozkwitu. Nie oglądał się na innych. Dziś ma status wizjonera, który otworzył drogę dla kina artystycznego, które nie chce siedzieć zamknięte w niszy.

W efekcie ani Hollywood nie zmieniło Wellesa, ani Welles nie zmienił Hollywood. Do pewnego stopnia przegrał na tym Welles. Stworzył dzieła, które zmieniły kino, ale kto wie, co stworzyłby, gdyby w większym stopniu umożliwiono mu realizację pomysłów. Przegraliśmy także my – widzowie. Hollywoodzcy producenci? A jak oni się nazywali?

Welles sells

– Hollywood jeszcze przeprosi Wellesa – powiedział Ed Wood. Przeprosiło, kiedy zaczęło się to opłacać. Orson Welles stał się klasykiem i legendą kina. To się dobrze sprzedaje.

Pod koniec życia został uhonorowany Oskarem za całokształt twórczości. Galę oglądał w telewizji, siedząc w hotelowym pokoju w Hollywood. Oficjalnie był w Hiszpanii. Na festiwalu filmów niezależnych w Sundance ustanowiono nagrodę imienia Wellesa. Szybko pojawili się hagiografowie, pragnący oddać hołd „ofierze”. Najbardziej wybitny okazał się Mel Gibson, który chciał nakręcić biograficzny film o Wellesie. Zapowiedział to serią plakatów z napisem „Umarł za nasze grzechy na krzyżu Hollywood”. Kościół przywołał do porządku swego syna. Szkoda, dewocjonalia świetnie się sprzedają. Także przesłodzona i jednostronna książka Haylina wpisuje się w fanowską frazę „I love Orson Welles”.

Czy to nie Orson Welles powiedział, że dobre zakończenie zależy od tego, w którym miejscu przerwie się opowiadanie historii?

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa