Oligarchia szlachecka
Czy w Polsce mogło dojść do przejęcia władzy przez oligarchów?
Nie ma jakiejś legalnej definicji systemu oligarchicznego, czy oligarchy w szczególności. Na swój własny użytek definiuję oligarchę jako kogoś, kto łączy w jednym ręku władzę ekonomiczną oraz władzę polityczną i w ten sposób tworzy się pewien system współzależny. Jeśli ktoś ma w jednym ręku władzę ekonomiczną, to nawet jeśli nie pełni formalnie stanowisk, siłą rzeczy zawsze ma możliwość oddziaływania na tych, którzy tę władzę polityczną mają. Natomiast jeśli ktoś w jednym ręku łączy obie rzeczy – formalne stanowiska plus silną pozycję ekonomiczną – to przestajemy już mówić o równości w obrębie pewnej grupy czy klasy społecznej.
Właśnie taki proces oligarchizacji w dawnej Rzeczpospolitej był budowany z dwóch stron. Z jednej strony była to silna pozycja w strukturach władzy. Nie istniała arystokracja rodowa, tak jak w Wielkim Księstwie. Mimo to, jeśli ktoś pełnił stanowisko ministerialne do końca życia, a przecież nie było wtedy systemu kadencji, i w ciągu pełnienia funkcji publicznej zgromadził majątek, to jego następcy dziedziczyli ten majątek nawet wtedy, kiedy nie dziedziczyli samego stanowiska.
Nieprzypadkowo przecież w XVI wieku pojawił się ruch egzekucji praw i dóbr. W pewnym momencie ludzie otrzymywali królewszczyznę za pełnienie różnych funkcji publicznych. Był to rodzaj gratyfikacji finansowej, bo oczywiście nie było pensji czy stosownej siatki wynagrodzeń. Następnie okazywało się, że królewszczyzna zostawała w rękach osób, które zaprzestały pełnienia owych funkcji, albo w rękach ich spadkobierców. Ruch egzekucji praw pojawił się właśnie w reakcji na tę wadę systemową, kiedy pełnienie funkcji dożywotnio stwarzało także możliwość uzyskania potęgi ekonomicznej.
Psucie z dwóch końców
Dobrym przykładem może tu być chociażby Jan Zamoyski, który był dożywotnim hetmanem i kanclerzem. Mieliśmy więc do czynienia z połączeniem dwóch niezależnych stanowisk. Teoretycznie obowiązywała zasada incompatibilitas, lecz istniały od niej wyjątki. Skumulowanie w jednym ręku władzy hetmańskiej i kanclerskiej musiało zaowocować nieprawdopodobnym wzrostem potęgi rodu Zamoyskich, który ze względu na brak potomka kończy się na Janie Sobiepanie Zamoyskim. W tym konkretnym wypadku jedynie przypadek powstrzymał dalszą oligarchizację. Jest to jednak przykład jednego z modeli powstawania systemu oligarchicznego w Polsce.
Drugi model opierał się na regule zakładającej, że ci, którzy pełnili funkcje publiczne zatrudniali prywatną administrację. To również budowało potęgę polityczną. W porównaniu do państw zachodnich, gdzie król posiadał silną, centralną administrację, w Polsce władza królewska była słaba. Administracja, a nawet wojsko były prywatne. Właśnie prywatne armie i brak służby cywilnej, która już istniała na Zachodzie w XVII wieku, były główną przyczyną rozkładu państwa w XVIII wieku. Wprawdzie w XVII wieku pojawia się u nas zalążek służby cywilnej (królewskiej) z prawdziwego zdarzenia, jednak tego rodzaju służby na wzór zachodni u nas nigdy się nie udało zbudować, a jej brak stanowi istotne źródło tworzenia się systemu oligarchicznego.
Od samorządności do niewolnictwa
Kolejnym źródłem oligarchizacji był wówczas upadek samorządu. Mam na myśli zarazem upadek samorządu wiejskiego, jak i samorządu miejskiego. W dalszym ciągu istniał silny samorząd szlachecki, ale w pozostałych przestrzeniach obywatelskich samorząd zanikał. Jeszcze w XIV-XV wieku wieś miała swój samorząd. Było mnóstwo lokacji w oparciu o przepisy prawa – czy to prawa magdeburskiego, czy na podstawie jakiejś zbliżonej jego formy.
Od połowy XVI wieku, a może nawet wcześniej, rozpoczyna się bardzo niebezpieczny proceder wykupywania sołectw przez dziedziców. I właściwie pod koniec XVI wieku samorząd wiejski przestaje istnieć. Było to równoznaczne z zastąpieniem samorządu przez właściciela ziemskiego również w funkcjach sądowniczych. A przecież dawny samorząd w okresie późnego średniowiecza, zarówno wiejski jak i miejski, posiadał własne sądownictwo – nawet jeśli tylko w pewnych granicach. W sytuacji, kiedy wieś przestawała mieć własne sądownictwo, potęga danego właściciela ziemskiego rosła nieprawdopodobnie. Bowiem posiadając władzę ekonomiczną, gromadzono w jednym ręku również władzę polityczną oraz władzę sądowniczą.
Jednocześnie, bo w połowie XVI wieku, pojawia się ustawa (czyli konstytucja sejmowa) o jednym dniu pańszczyzny w dobrach dziedzica. Po kilkudziesięciu latach obejmuje ona już okres sześciodniowej pańszczyzny. W praktyce sześć dni pańszczyzny oznaczało właściwie pełne niewolnictwo. Nie wolno się było też oddalać bez pańskiej zgody poza osadę i tylko raz do roku można było opuścić wieś.
Wolność oznacza samorząd
Mimo iż zakazem tym nikt się za bardzo nie przejmował, to obowiązek pracy przez sześć dni w tygodniu w gruncie rzeczy degradował ludzi do pozycji niewolników, którzy nawet sobie nie uświadamiali, że wyzbyli się własnej wolności. Feliks Konieczny powiada w swojej Historii administracji, że pod pojęciem „wolność” w dawnej Rzeczpospolitej rozumiano samorząd. Jednym słowem, samorząd oznaczał wolność.
Dzisiaj patrzymy na wolność raczej w kategoriach egzystencjalnych, jednostkowych, personalistycznych. Ale nie tak się na nią wówczas zapatrywano. Wtedy chodziło o wolność od silnej władzy innych, a przede wszystkim od władzy króla.
Zupełnie inne są źródła upadku samorządu miejskiego. Nie znane są mi przypadki wykupywania miejskich stanowisk samorządowych przez dziedziców, ponieważ oni nie mieszkali w miastach, a w ówczesnym ustroju miasta były peryferyjne. Mieszczanie sami się degradowali, bo choć w pierwszym okresie mieli prawo wysyłania swoich przedstawicieli na sejmy, to w pewnej chwili zaprzestali korzystania z tego przywileju, gdyż uważali, że jedyna funkcja sejmu to nałożenie kolejnych podatków. Wychodzili bowiem z założenia, że jeśli będą w nich uczestniczyli to tym samym będą się zgadzali na nakładanie podatków. Logika była więc prosta: ponieważ nie chcemy większych podatków, to nie jeździmy na sejmy. Konsekwencją takiego rozumowania była utrata przez mieszczan pozycji politycznych w państwie. W ten sposób następowała swoista samodegradacja samorządu miejskiego.
Artykuł znajdziesz w najnowszym wydaniu kwartalnika „Res Publica Nowa”. Zapraszamy do księgarni
Abstrahując od wątków geopolitycznych i ekonomicznych, które również wpłynęły na losy dawnej Rzeczpospolitej, wydaje się, że wspomniana oligarchizacja następowała głównie z powodu narastania dwóch zjawisk. Z jednej strony ze względu na zanikanie samorządu wiejskiego oraz ograniczenie znaczenia samorządu miejskiego. Z drugiej, ze względu na zasadę dożywotności stanowisk i brak służby cywilnej, to zaś skutkowało tym, że administracja oligarchów była prywatna. Prowadziło to do niesłychanego wzrostu ich pozycji. Dopóki elity były na wysokim poziomie, istniała jeszcze swoista przeciwwaga. Jednak od końca XVII wieku zauważyć można wyraźne objawy upadku.
Interesujące, że zbiega się to również ze zdecydowanym zmniejszeniem liczby osób naprawdę dobrze wykształconych i rozumiejących mechanizmy funkcjonowania systemu politycznego, takich jak chociażby Wawrzyniec Goślicki, Jan Zamoyski czy nawet i Zborowscy herbu Jastrzębiec.
Trzeci fundamentalny powód
Na uwagę zasługuje tu również kwestia sądownictwa. Co prawda cieszymy się i szczycimy tym, że już w 1586 roku, czyli jeszcze za rządów Batorego powstały oddzielne od władzy królewskiej trybunały koronne. Wpierw dla Wielkopolski i Małopolski, a później dla Litwy. Ich istnienie osłabiało władzę królewską, ponieważ sędziów do tych trybunałów wybierano na sejmikach deputackich tylko na rok. W ten sposób powstała niezależna władza sądownicza. Jednocześnie ten model sądownictwa zwiększał niezależność od króla, czyli od władzy centralnej.
Dzisiaj sędziów z wyboru mamy na dobrą sprawę tylko w Stanach Zjednoczonych, ale nikt tego modelu nie pochwala. Powiemy raczej, że lepszym systemem jest sądownictwo brytyjskie, czyli związane z osobą króla, z władzą centralną. Oczywiście ten sędzia musi być niezawisły, niezależny – także od króla. Musi jednak być legitymizowany przez króla, bo jeśli jest legitymizowany przez kogokolwiek innego – przez wyborców – to w jakimś sensie jest od nich uzależniony. Widzimy to wyraźnie na współczesnym przykładzie amerykańskiego sądownictwa, szczególnie w sprawach karnych. Bywa, że sędziowie przysięgli, bojąc się reakcji społecznej, uniewinniają czarnych sprawców przestępstw.
Wprawdzie nawet, gdy na początku kadencja sędziów trybunalskich wynosiła jeden rok, wydawało się, że jest to sprawny mechanizm, ponieważ rzeczywiście egzekucja prawa była niesamowita. Przecież jeśli ktoś został skazany na wieżę, to jechał sam pokornie do więzienia i odbywał tę karę, wiedział bowiem, że jeśli by tego nie zrobił, to spotkałby go społeczny ostracyzm. Była to pewna miara skuteczności. Oczywiście mamy również przykład Samuela Łaszcza, który sobie podbijał delię wyrokami sądowymi. Jest to jedyny taki przykład, który nieustannie przytacza się w literaturze przedmiotu. Tymczasem nawet w jego przypadku było to możliwe przede wszystkim dlatego, że miał on możnego protektora w osobie Stanisława Koniecpolskiego – oligarchy – co powodowało, że w ogóle nie przejmował wyrokami sądowymi. Z reguły jednak egzekucja wyroków była dość silna. Wybory sędziów na sejmikach deputackich często odbywały się pod dyktando możnych – stąd ich dodatkowy wpływ w państwie w ogóle.
Wolność odczuwalna
Wniosek płynący z powyższego wywodu jest taki, że państwo – także współczesne – dobrze funkcjonuje wtedy, kiedy ma dobrze zorganizowany samorząd i dobrze zorganizowane sądownictwo. Te dwa elementy muszą działać, bo są nierozłączną częścią codzienności. Sejm mógł się zbierać raz na dwa lata, na sześć tygodni, a nawet i dzisiaj nic by się nie stało, gdyby nie pracował przez rok. Natomiast dziewięćdziesiąt procent wszystkich spraw, które są dla ludzi ważne, załatwiają samorządy oraz sądownictwo. Gdyby zaś okazało się, że któregoś dnia nie działają sądy – to wtedy miałaby miejsce tragedia.
Taka sytuacja miała miejsce pod koniec XVIII wieku. Za profesor Anną Grześkowiak-Krwawicz można przytoczyć opis sytuacji, kiedy deputaci wybrani do trybunału koronnego w Lublinie przyjechali, ale nie ukonstytuowali się i rozjechali do domów. Poszły petycje do króla, że sądy nie działają – przerażenie było wówczas powszechne.
Gdy sądy nie działają, to państwo również nie działa, a ludzie czekają na wyrok. Nawet jeśli byłby to wyrok drugiej instancji, ludzie nadal są od sądów zależni, gdyż mają zaangażowane pieniądze w sprawach majątkowych i innych. Wówczas tylko siła i posiadanie mają znaczenie, a nie prawo równe dla wszystkich. Trudno chyba o bardziej trafny przykład niedziałającego państwa – smutnego końca wolności.
Foto: Ministry of Foreign Affairs of the Republic of Poland/Flikcr/CC