Odnowa TVP nie wystarczy

Jeśli chcemy, by przed wyborami w 2025 r. można było nareszcie prowadzić rzetelne debaty polityczne, już dziś trzeba pomyśleć o nowych rozwiązaniach.


6 lipca 2020 r. przeszedł do historii jako jeden z najbardziej wstydliwych dni w dziejach polskiej demokracji. Po raz pierwszy w III RP dwaj kandydaci na urząd prezydenta nie spotkali się w telewizyjnym studiu na przedwyborczej debacie. Gdy Andrzej Duda występował w Końskich (transmisja w TVP Info, TVP 1 i TVP Polonia), Rafał Trzaskowski odpowiadał na pytania dziennikarzy z kilkunastu stacji w Lesznie (transmisja w TVN24, Polsat News, mediach społecznościowych kandydata i Koalicji Obywatelskiej). Zamiast wymiany wizji i argumentów, podzieleni na nienawistne obozy spadkobiercy „Solidarności” zaproponowali Polsce dwa wiece z monologami swoich kandydatów. Prezydent nie chciał wziąć udziału w debacie przygotowanej bez Telewizji Polskiej, a kandydat opozycji w spektaklu prowadzonym wyłącznie przez nią.

Nawet jeśli jesienią TVP nie doprowadzi do podobnej kompromitacji, warto zastanowić się, jak moglibyśmy zmienić sam sposób organizacji debat, które i przed 2020 r. nie były widowiskami najwyżej jakości. Zakładając, że przed 15 października uda się zgromadzić w jednym studiu potencjalnych kandydatów na urząd premiera, możemy spodziewać się płytkich i stronniczo prowadzonych dyskusji. Przygotowanie ich w sposób uwzględniający uwarunkowania dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości polityczno-medialnej nie jest prostym zadaniem. Zamiast oczekiwać, że dana stacja poradzi sobie z jego wykonaniem, powinniśmy zmobilizować do tego ekspertów i entuzjastów społeczeństwa obywatelskiego.

Nowe problemy, stare rozwiązania

Dzieje debat przedwyborczych ściśle wiążą się z przemianami systemu medialnego. Niezależnie od wielu krytycznych uwag odbiorców, komentatorów i badaczy, przyciągają liczną widownię (prawie 11 mln osób oglądało tylko na żywo debatę Komorowski – Duda w 2015 r.). Poza przedstawieniem odbiorcom przeglądu programów i postulatów, zgromadzenie w jednym miejscu wszystkich kandydatów to także sprawdzian ich gotowości do pełnienia funkcji reprezentacyjnej. Bezpośrednia dyskusja i fizyczna bliskość kandydatów pozwala odbiorcom ocenić, jak będą się czuć gdy jedna z osób w studiu nazywana będzie prezydentem lub premierem ich kraju.

Radio i telewizja przyczyniły się do wytworzenia, uważanych dziś za klasyczne, formatów debat których erę otworzyło starcie Kennedy – Nixon. Ich organizacja utkwiła w dużym stopniu w schematach widowisk medialnych charakterystycznych dla XX wieku. Przed rewolucją cyfrową, od polityków oczekiwano reprezentowania obywateli w sposób podobny do występów na boisku lub ringu, a możliwości interakcji czy zapoznania się z komentarzami ograniczone były do wąskiego grona medialnych figur. Relacje z debat przesiąknęły w efekcie językiem typowym dla sprawozdań z zawodów, w których roi się od ciosów i punktów służących wyłonieniu zwycięzcy.

Dziś, niemal 20 lat po powstaniu Facebooka, kibicowanie przed odbiornikiem jest dla obywateli coraz mniej atrakcyjne. Nie oznacza to, że mamy po prostu przenieść i dostosować stare formaty do nowych mediów. Potrzebne jest wymyślenie ich od nowa, z uwzględnieniem wieloplatformowości przekazów. Nie będzie to łatwym zadaniem. Zmiany przyzwyczajeń względem sposobów komunikacji politycznej wymagają opracowania nowych metod, które pozwolą na zbudowanie przestrzeni wymiany i pogodzenia opinii uwzględniającej ich rozkład we współczesnym społeczeństwie. W kontekście kondycji mediów publicznych i odpowiedzialności naszej klasy politycznej, brak prawdziwej debaty w 2020 r. należy natomiast odczytywać nie jako niefortunną wpadkę, ale logiczną konsekwencję stanu polskiej kultury politycznej za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Naprawienie jej nie może jednak oznaczać powrotu do wcześniejszych standardów.

Przyzwyczajeni do równi pochyłej

Także przed 2020 r. polskie debaty wyborcze budziły kontrowersje dotyczące ich przebiegu oraz procedury przygotowań. Profesor Marek Czyżewski jeszcze w latach 90. opisywał metaforą „rytualnego chaosu” destruktywną społecznie bezużyteczność debat w znanej z mediów masowych formie wymuszającej mówienie do przychylnych odbiorców. Profesor Agnieszka Budzyńska specjalizująca się w zagadnieniach dotyczących retoryki podkreślała w 2015 r., że żaden z formatów stosowanych przez telewizje w III RP nie spełniał normatywnych wymagań i sugerowała oddanie ich organizacjom pozarządowym, a prof. Marek Kochan opisując ewolucję formatów „od święta demokracji do teleturnieju”, argumentował, że ich stopniową degenerację powodował wzajemny brak zaufania sztabów i współuczestników. Analizujące warstwę językową badania z ostatnich lat potwierdziły, że zarówno debaty jak i towarzyszące im relacje medialne skupiały się na cechach osobistych polityków i wzbudzających negatywne emocje wypowiedziach.

Jedynym dokumentem, którym muszą kierować się organizatorzy jest rozporządzenie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z dnia 6 lipca 2011 r. w sprawie szczegółowych zasad i trybu przeprowadzania debat przez Telewizję Polską. Zajmuje ono jedną stronę i zawiera niewiele konkretów: oczywistości i ogólniki mówiące np. że „debata powinna trwać minimum 45 minut”, a „w przypadku dużej liczby kandydatów Telewizja powinna zapewnić odpowiednią liczbę debat”, co pozostawia producentom szerokie pole do interpretacji. Mimo to, Telewizji Polskiej udało się złamać nawet te wytyczne, kiedy w 2020 r. w Końskich włączono do udziału publiczność (wbrew jasnemu zapisowi w punkcie 5 paragrafu 5 rozporządzenia). Wobec organizatorów nie wyciągnięto żadnych konsekwencji, co stanowi tylko jeden z wielu powodów, dla których w ostatnich ośmiu latach TVP straciła jakąkolwiek legitymizację do działań o charakterze ponadpartyjnym. Prowadząc działalność w stylu północnokoreańskim, jej pracownicy stali się uczestnikami sporu. Każdy odcinek „Wiadomości” potwierdza, że zapisane w kodeksie wyborczym wartości takie jak pluralizm, bezstronność, wyważenie i niezależność są im całkowicie obce.

Medialni komentatorzy skupiali się na, często sprawiających wrażenie improwizowanych, rozwiązaniach technicznych (np. podejrzewając nierówne działanie zegara czy celowe ustawianie kamer w sposób optycznie obniżający wzrost). Kontrowersje wzbudzał także sposób zadawania pytań i dobór prowadzących – Michał Adamczyk przemycał w nich narrację decydującej o jego wynagrodzeniu partii, a Jarosław Gugała pozwalał sobie na przydługie wstępy sprawiające wrażenie, jakby był jednym z kandydatów. Wielu debatom towarzyszyły także niejasne reguły interakcji czy przekraczania czasu. Generalnie, telewizyjne debaty wyglądały najczęściej tak, jak całe polskie życie polityczne – staroświecko i przaśnie. Obrazu tego dopełniały wystąpienia radykalnych i reprezentujących niszowe stronnictwa kandydatów, z których częścią oswoiliśmy się już niestety w ostatnich latach. Przerywały one nudę, ale po chwili rozbawienia pobudzały do gorzkiej refleksji: ci z największym poparciem nie świecili na ich tle szczególnie jasno: wygłaszali komunały i odmawiali mówienia na temat.

Wyjście awaryjne

Jesteśmy zatem w klinczu. W optymalnym modelu debaty przedwyborcze powinny być emitowane przez TVP, ale powinny być planowane i przygotowane poza nią. Rozwiązaniem problemu mogłaby zająć się szeroka koalicja organizacji, które umówią się na utworzenie komisji debat przedwyborczych i pracę nad jej rozwojem niezależnie od wyniku najbliższych i kolejnych wyborów.

O tym, że jest to trudne, przypomina zakończona porażką kampania Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz na Rzeczniczkę Praw Obywatelskich. Szeroka koalicja z doskonale przygotowaną do pełnienia tej funkcji kandydatką była długo i bezczelnie lekceważona przez rządzących i ich obóz medialny – TVP próbowała jednostkowymi przypadkami nadużyć podważyć poparcie udzielone przez 1200 organizacji, a Robert Mazurek wolał rozmawiać z gośćmi RMF o potencjalnej kandydaturze Marka Jurka. Aby włożony w tę długą kampanię trud nie poszedł na marne, należy wyciągnąć z niej lekcje.

Utworzenie komisji może być jednak prostsze niż zbudowanie ponadpartyjnego poparcia wobec jednej osoby przez samą wielość wymaganych do jej funkcjonowania ról. Praca nad konkretnymi rozwiązaniami w ramach skupionych na poszczególnych aspektach podgrup nie będzie wymagać od uczestników udawania całkowitej bezstronności. Aby komisja nie podzieliła losu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, konieczne jest także zadbanie o rotacyjny charakter i wybieranie ekspertów przez organizacje pozarządowe, uczelnie i instytucje publiczne. Ich prace powinny mieć charakter otwarty i ciągły. Ponieważ liczba miejsc przy każdym, nawet okrągłym stole jest ograniczona, symbolem komisji powinna być raczej łącząca wszystkie kąty Polski kurpiowska wycinanka.

Podobne spisanie reguł przez Komisję Debat Prezydenckich stało się możliwe w USA w 1974 r. dzięki inicjatywie Ligi Głosujących Kobiet. Kto mógłby podjąć się dziś podobnego działania tak, aby nie zostało ono uznane za związane z jednym z obozów? W 1989 r. przy Okrągłym Stole podobną rolę mógł jeszcze pełnić Kościół katolicki. Dziś przejąć ją mogłaby sieć łącząca siły pozornie odległych od siebie organizacji deklarujących dbałość o (różnie rozumiany) wspólnotowy dialog, takich jak Polska Akademia Nauk, Polski Związek Działkowców, Kongres Kobiet i Polski Związek Piłki Nożnej. Układanka taka może wydawać się egzotyczna, ale właśnie w tak niecodziennym gronie możliwe byłoby wypracowanie powszechnie szanowanych zasad dyskusji i zbudowanie szerokiego poparcia społecznego dla działań. Niezbędne do wyjścia poza świat partyjnych przekazów i budowania konsensusu będzie zaproszenie już na początku do prac nad systemowymi rozwiązaniami kolejnych organizacji – dziesiątki zmęczonych jakością debaty publicznej ośrodków działa na rzecz jej poprawy w całym kraju poprzez projekty edukacyjne, badawcze i integracyjne. Na kolejnych etapach niezbędne będzie także sięgnięcie po merytoryczne wsparcie wszystkich typów mediów i partii politycznych. Rozpoczęcie nawet pilotażowych działań przez posiadający odpowiednie kompetencje ośrodek naukowy pomogłoby polskiej akademii pozbyć się łatki towarzystwa oderwanego od życiowych problemów.

W konkrecie nadzieja

Komisja powinna odpowiedzieć na szereg pytań organizacyjnych. Ile debat organizować przed I i II turą? Czy dopuszczać do udziału wszystkich kandydatów? Jak skonstruować system wyboru wiodących tematów? Czy przed i po odbiorcom powinny zostać przedstawione zweryfikowane dane lub komentarze ekspertów? Testy reakcji pozwoliłby też na szczegółowe określenie formatu – czasu na wypowiedź, dopuszczalnych pytań i innych form interakcji, udziału publiczności. Dopracowania wymagałaby nawet scenografia – pamiętajmy, że w projektowaniu udanej debaty Wałęsa – Miodowicz z 1988 r. czynny udział wziął sam Andrzej Wajda, który zwracał uwagę na ustawienie kandydatów, foteli i zegara. W idealnym scenariuszu, prowadzenie najważniejszych debat byłoby honorem, ukoronowaniem dziennikarskiej kariery. Aby funkcja ta stanowiła cel aspiracji i troski o standardy dziennikarskie, wykluczone z prowadzenia najważniejszych debat powinny być z pewnością osoby karane przez Radę Etyki Mediów. Transmitowana wieloplatformowo debata przedwyborcza stanowiłaby wtedy wzór promieniujący na inne dyskusje, toczone często w mediach i w całej przestrzeni publicznej.

Komisja amerykańska doczekała się krytyki i obywatelskich alternatyw szukających wyjścia z logiki konfrontacyjnego show. Debaty we Francji prowadzone są w cyklach kilku wielogodzinnych rozmów toczonych na siedząco, zaś np. Dania dba szczególnie o przygotowanie dziennikarzy i odbiorców dzięki naciskowi na naukę argumentacji w powszechnej edukacji. Nie istnieje uniwersalny wzorzec możliwy do przeniesienia z jednego kraju do drugiego. Polsce potrzebne jest wypracowanie własnego formatu oraz procesu jego usprawniania uwzględniającego specyfikę naszego systemu medialnego, ustroju i tradycji partyjnych. W każdym systemie można podpatrzeć dobre praktyki z myślą, że docelowym stanem będzie eksport opracowanych nad Wisłą rozwiązań do młodszych demokracji.

Szanse powodzenia komisji zwiększają dwa czynniki: zmęczenie obecnym stanem i głód dyskusji. Narzekanie medialnych producentów, jakoby odbiorcy wybierali coraz krótsze, mniej ambitne formaty to raczej bezpieczne trwanie przy sprawdzonych modelach opartych o skandal i najprostszą rozrywkę. Widzimy przecież ogrom toczących się w nowych mediach dyskusji w formatach nigdy niespotykanych w telewizji. Skupione na konkretnych tematach podcasty przyciągają przecież rzesze odbiorców.

Nie jest też prawdą fatalistyczne ujęcie, w którym kultura dyskusji jest, zawsze była i musi pozostać na niskim poziomie. Nasze osiągnięcia na tym polu – z konfederacją warszawską i Okrągłym Stołem na czele – są niepotrzebnie dezawuowane i traktowane jako wyjątki. Narzekanie może być konstruktywne, jeśli nie jest ostatnim, a pierwszym etapem troski. Dzięki temu wiemy, czego nie chcemy.

Konrad Kiljan – ekspert w zakresie komunikacji politycznej i biznesowej. Badacz argumentacji oraz emocji w dyskusjach online we współpracy z Laboratorium Badań Medioznawczych, ComPathos, New Ethos Lab i Polską Akademią Nauk. Popularyzator debat, twórca krajowych i międzynarodowych programów edukacyjnych z Fundacją Polska Debatuje oraz International Debate Education Association. Doktorant medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, absolwent St. Andrews University.

Fot. Canva Pro

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa