Oddajmy Baskom Europę!
Finał wieńczy dzieło. Oto dobiega końca działalność Komisji Majątkowej, która przez dwie dekady skrupulatnie analizowała, rachowała i zwracała mienie odebrane Kościołowi katolickiemu przez komunistów. Roboty było co niemiara, ale nareszcie przedstawiciele Episkopatu i MSWiA mogli […]
Jakiś czas temu ekonom archidiecezji krakowskiej ks. Jan Kabziński stwierdził: Dziś, kiedy – w imię sprawiedliwości, a nie przywileju – Kościół katolicki (nie inaczej niż inne Kościoły i związki wyznaniowe) w warunkach wolności może odzyskać część tego, co mu bezprawnie odebrano i dzięki temu podejmować działalność dla społecznego dobra, podważa się słuszność restytucji mienia i zmierza do ukazania Kościoła jako sprawcy lub wspólnika, a nie ofiarę bezprawia. Wypowiedź ta podnosi kwestie, które przenoszą dyskusję nad pracami Komisji Majątkowej z płaszczyzny prawnej na płaszczyznę filozofii polityki. Zdaniem Kabzińskiego zwrot kościelnego mienia odbywa się „w imię sprawiedliwości”. Na pierwszy rzut oka wszystko jest proste. X był właścicielem dobra D, którego następnie pozbawił go Y, zatem X ma prawo domagać się zwrotu D. Tutaj pojawia się kłopot, gdyż Y-ka już nie ma, kto zatem przejmuje jego zobowiązania? Ten problem można rozwiązać, odwołując się do zasady ciągłości zobowiązań państwa niezależnie od przemian ustrojowych. Powstaje jednak następna trudność: jak daleko wstecz mogą sięgać pretensje do zadośćuczynienia? Aby uzmysłowić sobie przewrotną naturę tego dylematu, przyjrzyjmy się pewnej historii.
Jakieś 5000 lat temu grupa przedstawicieli naszego gatunku przybyła na tereny Europy z obszarów południowej Rosji. Krok po kroku wdzierali się w głąb kontynentu, wypierając dotychczasowych mieszkańców. Proces ten był bardzo długi i trudno przypuszczać, by przebiegał pokojowo. W ciągu kilku tysięcy lat Europa była areną ogromnej liczby krwawych wojen, bitew i potyczek. Nigdy nie poznamy szczegółów tej najdłuższej w dziejach operacji militarnej, ale jedno wiemy na pewno – prawie wszyscy jesteśmy potomkami owych przybyszów ze wschodu. Skąd to wiemy? Taki wniosek płynie z badań lingwistycznych i genetycznych. Większość języków, którymi posługują się współcześni Europejczycy należy do rodziny języków indoeuropejskich – świadczy o tym choćby podobieństwo wielu słów odnoszących się do codziennych zajęć, członków rodziny oraz najbliższego otoczenia przyrodniczego i społecznego. Oznacza to, że istniał kiedyś język, z którego w wyniku ekspansji geograficznej wyłoniły się języki znane obecnie. Musiała więc istnieć społeczność posługująca się postulowanym prajęzykiem. Przypuszczenie to potwierdzają analizy DNA Europejczyków. Pozwalają one na dość precyzyjne śledzenie naszych rodowodów zarówno w linii męskiej, jak i żeńskiej, ponieważ chromosom Y przekazywany jest jedynie z ojca na syna, zaś geny mitochondrialne dziedziczymy tylko po matce. Przeprowadzone badania ujawniły jednak coś więcej. Okazało się, że specyficzny gen kodujący grupę krwi Rh-, występujący zaledwie u 2% Indoeuropejczyków i u 4–8% Afroamerykanów, występuje aż u 35% Basków! Jeśli dołączymy do tego konkluzje językoznawczej komparystyki, okazuje się, że to właśnie Baskowie są najbardziej rdzennymi mieszkańcami naszego kontynentu, gdyż przybyli tu – prawdopodobnie aż z Kaukazu – znacznie wcześniej niż nasi przodkowie. W kontekście sporu o restytucję mienia można więc pytać o prawa Basków do terenów obecnie zamieszkałych przez Polaków, Niemców, Włochów czy Francuzów. Jak zauważył antropolog ewolucyjny Robin Dunbar: Jeśli Baskowie to naprawdę pozostałość po pierwotnych mieszkańcach Europy, czy mogliby ponownie zacząć rościć sobie prawa do kontynentu? Co powinniśmy zrobić, gdyby grzecznie poprosili, żeby cała reszta Europejczyków zechciała wynieść się z powrotem tam, skąd przyszła – do południowej Rosji?
Łatwo jest wyśmiać przytoczoną historyjkę. Tymczasem ukazuje ona samą istotę problemu zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone w przeszłości. Dlaczego zadośćuczynieniu mają podlegać niegodziwości sprzed sześćdziesięciu lat, a te sprzed czterech tysięcy lat już nie? I w zasadzie, dlaczego możliwych (choć niezbyt prawdopodobnych) roszczeń Basków nie potraktować poważnie? Rzecz w tym, że podział dziejów na okres „prawny” i „historyczny” jest całkowicie arbitralny. A skoro tak, to możliwość wywalczenia sobie prawa do zadośćuczynienia nie jest kwestią etyczną, jak uważa Kabziński, lecz polityczną. Uwikłanie się w spory historyczne byłoby zresztą dla Kościoła szalenie niewygodne. Powszechnie wiadomo, że ogromny majątek tej instytucji zgromadzony został dzięki wielowiekowej praktyce nadawania jej praw własności przez władców politycznych oraz dzięki ściąganiu podatków – choćby dobrze znanej dziesięciny. Z punktu widzenia obowiązujących obecnie standardów rozdziału religii od państwa, Kościół zdobył więc swoje włości bezprawnie. Przecież w myśl współczesnych norm nie może on nakładać i egzekwować własnych podatków, ani też przejmować mienia publicznego. Tak oto, przesuwając granicę dochodzenia roszczeń kilkaset lat wstecz, wpędzamy Kościół w poważne tarapaty.
Wbrew temu, co uparcie głoszą kościelni dostojnicy, do utraty tchu perorując o sprawiedliwości, dwudziestoletnia praca Komisji Majątkowej świadczy jedynie o potężnych wpływach politycznych Kościoła katolickiego w Polsce. Opowiadanie o jakichkolwiek racjach etycznych jest czystą ideologią w sensie, który nadał temu pojęciu Fryderyk Engels, czyli przedstawieniem stanu rzeczy dokładnie odwrotnie niż jest naprawdę. Powróćmy do słów Kabzińskiego. Twierdzi on, że restytucja mienia kościelnego nie jest przywilejem. Dlaczego więc Komisja Majątkowa jest jedyną tego typu instytucją stworzoną w Polsce specjalnie dla rozwiązania problemu zadośćuczynienia? Dlaczego od jej decyzji nie można się odwołać? Kabziński uważa ponadto, że zwrot majątku będzie służył podejmowaniu działalności dla społecznego dobra. Może raczej należałoby powiedzieć „dobra Kościoła katolickiego”, gdyż utożsamianie jednego z drugim jest w świeckim państwie demokratycznym daleko idącym nadużyciem. Jak dotąd przekazano Kościołowi majątek rzędu prawdopodobnie 5 miliardów złotych. Nazwijmy rzecz po imieniu – do pewnej organizacji, skupiającej jedynie część polskiego społeczeństwa, której centrala znajduje się poza naszymi granicami, przetransferowano mnóstwo publicznych zasobów. Zapytam retorycznie: dla społecznego dobra? Najwidoczniej miejsce religii w życiu publicznym, ów sztandarowy problem oświeceniowej filozofii polityki, w naszym przypadku jest wciąż zagadnieniem aktualnym.
Wiele się mówi o procesie laicyzacji społeczeństw zachodnich. Jednak przypadek Komisji Majątkowej pokazuje wyraźnie, że Kościół katolicki będzie twardo walczył, by utrzymać się na powierzchni. Dwadzieścia lat konsekwentnej odbudowy materialnej potęgi tej instytucji przekonuje, że mamy do czynienia z organizacją niezwykle skuteczną. Ponowne uwłaszczenie Kościoła było polityczno-ekonomicznym majstersztykiem, czemu zresztą trudno się dziwić. W końcu dwa tysiące lat doświadczeń musi przynosić efekty. A że przy okazji zdarzyło się trochę przekręcików, łapóweczek, kłamstewek – no cóż… Cel uświęca środki.